Kręciłam się w kółko, rozmyślając najgorsze scenariusze. Lysander podpierał się ściany. Był spokojny ale tak naprawdę cierpiał wewnątrz siebie. Kolejny raz spojrzałam na ekran telefonu który kurczowo trzymałam w trzęsącej się dłoni. Dzwoniąc do ojca chłopaka, prosiłam by przyjechał jak najszybciej do szpitala. Nie wiem czy bardziej zaskoczył go mój telefon czy ta prośba. Ostatnie słowa brzmiały "Kastiel jest w ciężkim stanie, błagam pospieszcie się" Później słyszałam tylko jego zdenerwowany głos i kilka przekleństw mieszanych z krzykami.
Lys:- Luna przestań się tak kręcić. Kręci mi się od tego w głowie.
- Przepraszam Lysanderz. Nie mogę usiedzieć w miejscu. - Zajrzałam przez szklane drzwi. Dalej leżał nieruchomo a ta cholerna blondyna jeszcze głaskała go po głowie. Jednak musiałam na razie odłożyć moje frustracje. Teraz najważniejszy był Kas i jego zdrowie. - Przed chwilą rozmawialiśmy a teraz nawet nie wiem czy przeżyje.
Lys:- Wszystko będzie dobrze. Wiesz, nie od dziś mówią, że „złego diabli nie biorą", coś w tym musi być. A Kastiel zrobi diabłu tylko konkurencje. - Zaśmiałam się cicho. Mój bad boy jest aż tak zły ? - Po za tym, pamiętaj, że tacy jak on zawsze mają w życiu lepiej, zwłaszcza gdy otaczają ich dobrzy ludzie. - Przytuliłam się do niego.
- Jesteś wspaniałym przyjacielem Lysander. Kastiel ma wielkie szczęście że cię ma.
Lys:- Ty jesteś jego szczęściem. - Zarumieniłam się, słysząc to. - Ja głównie jestem jak sitko.
- Sitko ?
Lys:- Tak. Przesiewam jego debilne pomysły żeby nie było z nich większego nieszczęścia niż potrafi na razie zrobić. - Ponownie się zaśmiałam. Tym razem w jego płaszcz.
MK:- Luna !! - Odsunęłam się od białowłosego słysząc znajomy głos. - Jak możesz to robić mojemu synowi. I to jeszcze z jego przyjacielem, kiedy on leży tam w takim stanie !
- Co ! Nie zaraz to nie tak ! Ja pani,.. wszystko wytłumaczę.
MK:- Zachowaj to dla siebie. Gdzie jest mój syn.
Lys:- Nie można wchodzić... - Niestety kobieta była szybsza. Wpadał do pokoju kłócąc się z pielęgniarką która próbowała ją wyprosić. - Trzeba będzie to jej jakoś wytłumaczyć.
TK:- Luna, Lysander. Widzieliście może Valerie. Chyba ją zgubiłem.
- Weszła do sali. - Mężczyzna zajrzał przez oszklone drzwi wzdychając głośno.
TK:- Jak z nim.
- Źle, boje się najgorszego.
TK:- Hej, będzie dobrze. Nie bój się, jeszcze będziecie się z tego śmiać. - Położył mi dłonie na ramiona. Kastiel powiedział mi dokładnie to samo. Wiem że chciał mnie pocieszyć ale chyba poczułam się jeszcze gorzej. W tej samej chwili jego żona wyszła z sali. Spiorunowała mnie stalowym zimnym spojrzeniem widząc dłonie jej męża na moich ramionach.
MK:- Levis, pójdę porozmawiać z lekarzem. Bo widzę że ty jesteś zajęty. - Puścił mnie podchodząc do żony.
TK:- Kochanie spokojnie, pamiętaj o tym że nie wolno ci się denerwować. To zaszkodzi dziecku.
MK:- Moje dziecko od ponad miesiąca leży w szpitalu. A ja o tym nie wiedziałam. Naprawdę myślisz że teraz obchodzi mnie coś innego niż Kassi. - Mówiła z łzami w oczach. Przytulona do ramienia męża. Przyglądając się im dostrzegłam że Valeria ma już mały brzuszek. Momentalnie przypomniała mi się rozmowa przy śniadaniu która zapoczątkowała to wszystko. Gdybym siedziała cicho. Nie było by kłótni i wypadku. Kastiel nigdy nie trafił by do szpitala.
CZYTASZ
Nie wierzę w Miłość (+18) - Kastiel
FanficLuna trzy lata temu chcąc skończyć z burzliwą przeszłością przyjechała do Anglii. W liceum Słodki Amoris zdobyła wielu przyjaciół, zalotnikòw ale i kilku wrogów jak potoczy się jej historia.... Sezon 2 - Gdybyś miał wybrać między zespołem a mną co...