Drugie spotkanie

240 37 15
                                    


Jeśli coś zdarzyło się raz, najprawdopodobniej zdarzy się i drugi.

ღ Cendrillon ღ


Wschodzące słońce zaczęło rzucać blask na śpiące jeszcze królestwo, jego promienie docierały nawet do gaju na wzgórzu, gdzie pochowana była królowa Rozalia. [Imię] wyjęła stary bukiet kwiatów, oglądając ich wysuszone i poblakłe płatki. Trzy rodzaje i trzy kolory. Zapamiętała to, by przy kolejnej okazji skompletować inną wiązankę. Stary pęk wrzuciła do koszyka, a następnie zsunęła na oczy kapelusz i uklękła przed nagrobkiem. Odmówiła modlitwę, prosząc o wieczny spokój dla duszy swojej matki, po czym z ociąganiem wstała. Chciałaby zostać dłużej, ale czekała na nią masa obowiązków.

Anna stała przy wejściu do gaju, tak jak [Imię] ją poprosiła.

— Wszystko w porządku, Wasza Wysokość? — zapytała.

— Tak. Dziękuję. — [Imię] uśmiechnęła się lekko, przekazując dziewczynie koszyk. — Czy mój ojciec już wstał?

— Kiedy przechodził tędy Sebastian, zapytałam go o to. Powiedział, że król jeszcze śpi.

— Jeśli Sebastian tak powiedział, to tak musi być. — [Imię] nie miała co do tego wątpliwości. Znała Sebastiana od dziecka, dzięki czemu zdążyła się nieraz przekonać o jego niezawodności i lojalności. — Jak zobaczysz go ponownie, powiedz, że kazałam część moich obowiązków przekazać ojcu.

— J-jesteś pewna, Wasza Wysokość?

— Tak. Możesz iść teraz go poszukać.

Nieco zmieszana Anna dygnęła przed księżniczką, po czym posłusznie ruszyła wzdłuż korytarza, by dogonić głównego lokaja. [Imię] odprowadziła ją spojrzeniem, a następnie poszła we własną stronę. Ilość obowiązków była wystarczająca, żeby nabawiła się bólu głowy albo choroby żołądka. Stres niemal nie opuszczał jej na krok, powodując objawy szkodzące stanu zarówno fizycznemu, jak i psychicznemu. Musiała więc wykorzystywać każdą okazję do relaksu, nawet jeśli później miałaby się z tego tłumaczyć.

W swoim biurze zajęła się najważniejszymi i najpilniejszymi sprawami, w pośpiechu jedząc przyniesione przez Annę śniadanie. Kiedy skończyła, przebrała się w prostą sukienkę bez żadnych dodatków, wzięła koszyk i poinformowała przyjaciółkę, że na pewien czas wychodzi. Żaden ze strażników nie próbował jej zatrzymać, [Imię] całkiem często opuszczała zamek na własną rękę, mimo to kilkoro zaproponowało eskortę. Księżniczka była jednak nieugięta w swojej decyzji.

Gdy wreszcie znalazła się na zewnątrz, cały ciężar bycia następczynią tronu spadł z jej barków. Wiedziała doskonale, że to tylko tymczasowe uczucie, niemniej rozkoszowała się nim w pełni. Naumyślnie nie wzięła konia, chcąc jak najdłużej cieszyć się wolnością.

Ciepły wietrzyk bawił się jej włosami, układając kosmyki wedle własnego upodobania. [Imię] pozwoliła mu na to, błądząc myślami. Ostatnimi dniami odwiedzał ją w snach uroczy młodzieniec, słyszała jego miękki głos, po czym ukazywała się jego twarz z uśmiechem tak promiennym, jakby był obdarzony świętością. Kiedy się budziła, wszystkie obrazy zasnuwała mgła i niewiele szczegółów pamiętała. Miało to lepszy wpływ na jej stan niż koszmary, które zaczęły się po śmierci matki. Wreszcie mogła rzeczywiście w nocy odpocząć.

— Ach, jak przyjemnie — szepnęła, wystawiając twarz ku słońcu. Przebywanie na łonie natury zawsze ją uspokajało. Gdyby mogła, porzuciłaby zamek na rzecz domku z dużym ogrodem i lasem w pobliżu. Jeśli niedaleko znajdowałoby się również jezioro, byłaby w siódmym niebie.

Musiała się jednak cieszyć tym, co miała, a jako księżniczka miała naprawdę wiele. Większość kwiecistych łąk w okolicy zamku została jej podarowana przez ojca, kiedy obchodziła czternaste urodziny, i tylko ona decydowała, czy i kto mógł zaopatrywać się w rosnące tam kwiaty. Bez wątpienia była szczęściarą, jednak wcale nie prowadziła sielankowego i beztroskiego życia.

Pochyliła się nad grządką kwiatów, próbując doszukać się najładniejszych pąków. Pamiętała, jakie wybrała ostatnim razem i skrupulatnie ich unikała, chcąc zerwać inne. Gdy zdawało się, że odnalazła idealnego purpurowego fiołka, usłyszała głos, który tak doskonale znała ze snów.

— Niebezpiecznie jest tutaj zrywać kwiaty, moja pani. Należą one do jaśnie księżniczki.

Oczy [Imię] się rozszerzyły. Jej wzrok powędrował w stronę młodzieńca — a właściwie został przez niego przyciągnięty. Tak jak w snach, tak i teraz jego twarz wydawała się emanować poświatą. Nawet czyste i błękitne jak sople lodu oczy wyglądały ciepło. Miał na sobie wyblakłe i podniszczone ubrania, które kompletnie nie pasowały do jego anielskiego oblicza.

— Miło znów cię spotkać, Cendrillonie— odrzekła, biorąc kosmyk włosów za ucho. — Tak się składa, że te pola kwiatów należą do mnie. — Roześmiała się, kiedy przypomniała sobie, że nie przedstawiła się przy ich ostatnim spotkaniu. — Nazywam się [Imię] Rosabell Britte.

Młodzieniec zamrugał i znowu na nią spojrzał, jednak tym razem w jego oczach odmalowała się niepewności. Zarumienił się, lecz nie mógł odwrócić wzroku. [Imię] czuła, jak studiuje jej twarz, zupełnie jakby byli sobie bliscy, jakby się znali, a nawet kochali w poprzednim życiu.

— Och, przepraszam. Nie wiedziałem...

— W porządku. To normalne, że nie wszyscy w królestwie wiedzą jak wyglądam — wtrąciła, zanim usłyszałaby coś, czego nie chciałaby usłyszeć od Cendrillona. — Dopiero od dwóch lat angażuję się w sprawy królestwa. Wcześniej pozostawiałam to rodzicom. Ale od kiedy mojej mamy już nie ma... nastały pewne zmiany.

Cendrillon podszedł o krok bliżej, dalej się nie odważył. Nie miał pewności, czy zostałoby to dobrze odebrane przez księżniczkę.

— Przykro mi z powodu twojej mamy. Była wspaniałą królową.

[Imię] tylko przytaknęła.

— Też niedawno straciłem matkę — odezwał się ponownie, przerywając ciszę. — A jeszcze wcześniej ojca. Teraz został mi tylko ojczym i przybrani bracia. Wiem, co czujesz, Wasza Wysokość.

— Jak widać, nie różnimy się tak bardzo. Możesz więc mnie nie tytułować, tylko zwracać się po imieniu. Jak równy z równym — poprosiła [Imię]. Wiedziała, że przyzwoliła na coś niewyobrażalnego przez szlachtę, lecz nie dbała o to. Wreszcie czuła się szczerze zrozumiana. Żadne z wcześniejszych kondolencji nie wywołały podobnego wrażenia. — Zbierałam właśnie kwiaty na bukiet, który zaniosę na grób mojej mamy. Jeśli chcesz zrobić to samo dla swoich rodziców, nie krępuj się. Spokojnie wystarczy kwiatów dla nas obojga.

— Bardzo dziękuję, to niezwykle uprzejme z twojej strony, ale chyba nie powinienem tego robić.

Usta [Imię] ułożyły się w niezadowolony dzióbek. Przeczuwała, że coś takiego usłyszy w odpowiedzi.

— Zapewniam, mości panie, że nie jestem taka straszna, jak wyglądam. Nie planuję wprowadzić cię w pułapkę ani nie mam wobec ciebie nieczystych intencji. Proszę dać mi szansę, a to udowodnię.

Uszy Cendrillona pokryły się płomienistą czerwienią, podczas gdy twarz pozostała w naturalnym migdałowym odcieniu. [Imię] zachichotała na ów widok. Dla niej rozmowa z Cendrillonem była czymś nowym, niezwyczajnym. W przeciwieństwie do większości szlachciców nie próbował się do niej fałszywie przymilać ani wkupić w jej łaskę. Jego emocje widziała jak na dłoni i chociaż wielu po świecie chodziło takich, którzy uważali to za wadę, ona odbierała to zupełnie inaczej. Właściwie to nie miałaby nic przeciwko, gdyby więcej takich osób znajdowałoby się w zamku.

— Więc jak, pomożesz mi? — zapytała z ciepłym uśmiechem.

— Spróbuję — odrzekł. Twarz miał bezbronną, jednak biły od niego szczere chęci.

[Imię] krótko skinęła głową i wykonała ręką zapraszający gest. Czuła, że nareszcie spotkało ją coś dobrego.


Dawno, dawno temu || Baśniowe scenariuszeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz