Drugie spotkanie

199 37 27
                                    


Czasem zranienie kogoś jest wynikiem niemożności poproszenia o pomoc.

ღ Bell ღ


Nie minęła godzina, a [Imię] zdołała pożałować swojej decyzji. Ledwie znosiła towarzystwo służących pod postacią naczyń, więc kolejnej twarzy, tym razem kogoś obcego, zupełnie nie potrzebowała. Miałaby go zaganiać do sprzątania albo gotowania? Niby po co, skoro królewski kucharz, Leonardo, świetnie sobie radził sam, a podupadające zamczysko potrzebowało solidnej renowacji, zamiast kolejnej pary rąk do zbierania pajęczyn.

Była również zła o swój wybuch złości. Przecież już dawno przestała uwielbiać róże, a dokładniej, od kiedy od jednej zaczęła zależeć jej przyszłość. Po prawdzie to nie miałaby nic przeciwko, gdyby kobieta zabrała wszystkie kwiaty z królewskiego ogrodu. Wcześniej kazała je służącym zostawić, więc tylko kwestią czasu było ich zwiędnięcie. Kiedyś znaczyły one dla niej więcej od biżuterii czy pięknych sukien, ale teraz ich widok doprowadzał ją do żalu i wściekłości.

Ale teraz o nic już nie dbała. Wszystko mogłoby przepaść, gdyż nie czuła się z niczym związana.

Z niczym z wyjątkiem zaczarowanej róży, której tak niewiele płatków zostało...

W komnacie bestii każdy mebel nosił ślady jej furii. Niektóre przedmioty zostały nawet roztrzaskane w drobny mak. Nikomu nie wolno było wchodzić do środka, toteż księżniczka zawsze przebywała w bałaganie, brudzie i, niemożliwym do zniesienia przez człowieka, zaduchu i smrodzie.

Gniew z poprzedniego wieczora wyładować musiała na ścianach; głębokie i długie od pazurów rysy zostały brzydko wyszczególnione w promieniach porannego słońca, które mimo grubych zasłon zawsze jakimś cudem zdołały się do środka przedrzeć.

Nie mając dłużej ochoty siedzieć w zamknięciu, [Imię] opuściła bezszelestnie swoją komnatę, dzięki czemu usłyszała rozmowę stojących w holu na parterze ludzi.

— ...ja jestem już stara i niewiele życia przede mną. Mogę tylko żałować, że zostawię was, moje dzieci, same.

[Imię] rozpoznała głos starej kobiety, jej nadludzkie ucho świetnie wychwytywało dźwięki, toteż nawet z tak sporej odległości słyszała, że mówiła wyraźniejszym i czystszym głosem niż wczorajszego wieczoru. Od razu domyśliła się czyja to była sprawka, nie miała jednak ochoty — a przynajmniej na razie — karać za to Lumiery. Czuła również w powietrzu zapach wytrawnego jedzenia, którym bez wątpienia intruzi zostali poczęstowani. Ten fakt wprawił ją w jeszcze większe niezadowolenie, jednak wciąż pozostawała w ukryciu, mimo że szpony mocno wbiła w marmurową posadzkę.

— Nie mów tak, mamo. Wiesz, że to moja wina. To przez moje nierozważne życzenie skończyłaś w celi.

Kobieta objęła syna i zalewając się łzami, wydukała:

— O nie, nie, nie opuszczę cię! Wróć do domu, a ja tu zostanę!

— Nie, matko — odparł spokojnie młodzieniec. — To ty wrócisz do domu, a ja tutaj zostanę. Na pewno nie będzie ze mną źle. Zaufaj mi.

Gdy kobieta wreszcie odjechała na swojej starej, siwej klaczy, mając w oczach cały czas łzy, Bell usiadł na schodach w holu. Nie płakał, lecz wyglądał na wyraźnie strapionego. Na krótki moment [Imię] poczuła coś w rodzaju wyrzutów sumienia; bolało ją serce i nieustannie myślała nad tym, jak lepiej mogła rozegrać wczorajszą sytuację. Chciała powiedzieć młodzieńcowi, że wcale go nie potrzebowała i że może odejść z matką, o ile żadne z nich więcej do zamku nie przybędzie. Szybko się jednak opamiętała i pokręciła włochatym łbem, stawiając dumę na pierwszym miejscu. Ogłosiła już swą decyzję i nie zamierzała jej ot tak zmieniać, a już szczególnie nie z litości.

Dawno, dawno temu || Baśniowe scenariuszeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz