Drugie spotkanie

134 19 13
                                    


Przypadek oraz przeznaczenie uwielbiają się splatać.

ღ Jasmin ღ


— Tak, tak, wiem, że nawaliłam, ale nie musisz tak na mnie krzyczeć! Też nie zauważyłaś, że torba się urwała! — odparła [Imię], broniąc się dzielnie przed zarzutami Abi. — Wiem, że nie ma już sensu jej szukać. Strażnicy na pewno ją znaleźli i tym czujniej teraz pilnują targu. Coś jednak musimy zjeść. Wierz mi, też wolałabym, żeby jedzenie samo do nas przyszło.

Małpka żywo gestykulowała, a nawet momentami podskakiwała, nadając swym piskom bardziej zrozumiałego wyrazu. Wszakże było to mądre zwierzę. Mądrzejsze od niejednego człowieka, o czym [Imię] przekonała się wiele razy. Jednak ludzie częściej woleli wielbłądy, kolorowe papugi albo węże, widząc w nich większą użyteczność.

Podobnie sprawa miała się z [Imię]. Była postrzegana jako słaba i niewyedukowana istota, dlatego nikt nie chciał jej zatrudnić do pomocy. Nawet bogacze nie brali pracowników z ulicy, tylko rekomendowane osoby, które w zwykłych domach nauczono jak właściwie sprzątać, pielęgnować ogród czy zajmować się dziećmi. Za nią — sierotą z ulic Agrabah — żadna szanowana osobistość by nie poręczyła. Nie zrobiłaby tego kiedyś, a teraz tym bardziej szanse na to wynosiły poniżej zera. W końcu część strażników już poznała się na niej jako złodziejce. Przez swoją profesję straciła szansę na zyskanie zaufania, ale takiego wyboru dokonała i bynajmniej go nie żałowała.

Lepiej być żywym złodziejem niż martwym świętoszkiem — takiej dewizy się trzymała.

— Nie, spokojnie, nie pójdziemy znowu na targ — powiedziała do Abi, która po tych słowach nieco się uspokoiła. — A przynajmniej nie na ten główny. Ten przy murze będzie lepszą opcją.

Takie rozwiązanie nie zadowoliło Abi, lekko rzecz ujmując, ale [Imię] się tym nie przejmowała. Zbyt wielu opcji nie miały, a już zwłaszcza lista tych dobrych pomysłów była szczególnie ograniczona. Najrozsądniej postąpiłyby, gdyby uzbierały wystarczająco kosztowności, aby przenieść się do innego miasta. W Agrabah nie istniały dla nich żadne pomyślne perspektywy. Mogły żyć jedynie ze złodziejstwa, a każdy złodziej zostaje kiedyś pojmany i skazany. Udawanie ślepej na tę prawdę pewnego dnia srogo się na niej odbije, wiedziała o tym, a jednak cały czas brakowało jej odwagi do wykonania tego kroku.

— Zawsze możesz zostać w domu, jeśli boisz się paru niezdarnych wielkoludów — rzuciła [Imię] kpiąco, kiedy zakrywała głowę [kolor] chustą.

Była gotowa do wyruszenia w drogę, toteż nie traciła więcej energii na rozmowę z małpką, która — mimo irytacji na nieodpowiedzialne postępowanie swej pani — podążyła za nią, nie wydając przy tym żadnych odgłosów.

Targ przy murach miasta był niewiele mniejszy od głównego, aczkolwiek mieszkańcy Agrabah nie wybierali się do niego zbyt często. Istniało bowiem powszechne przekonanie, iż więcej niegodziwości dzieje się właśnie na obrzeżach, aniżeli w stolicy. Że łatwiej tam o zostanie oszukanym, okradzionym lub nawet zamordowanym. Ponadto kramy przy murach nie oferowały aż takiego wachlarza różnorodności. Gromadzący się przy bramach kupcy celowali głównie w turystów, toteż na ich stoiskach znajdowały się przede wszystkim przedmioty niezbędne do podróżowania. Z tego względu również [Imię] nie miała za bardzo czego tam szukać, gdyż nikt nie trzymał tam drogich rzeczy na widoku.

Jednakże sprawa miała się zupełnie inaczej, gdy chodziło o pożywienie.

Prowiant był dla podróżnych równie ważny, jak nie najważniejszy. Strudzeni wędrowcy często prosili o wodę i jedzenie tuż po przekroczeniu murów miasta, dlatego stoisk oferujących zaspokojenie tych dwóch podstawowych potrzeb nie brakowało.

Dawno, dawno temu || Baśniowe scenariuszeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz