Bliska przyjaźń

138 28 20
                                    


Piękno przyciąga tuziny oczu, dobroć — miliony serc.

ღ Bell ღ


Postawa [Imię] uległa małej, aczkolwiek wyraźnie zauważalnej zmianie. Na początku zamierzała tylko zjeść tę jedną wymuszoną kolację z Bellem, a potem wrócić do swojego poprzedniego stanu bytowania, ale słowa młodzieńca — choć prawidłowo powinna go określać mężczyzną, lecz wcale nie zamierzała tak o nim myśleć — ciągle tłukły jej się po głowie i bynajmniej nie dlatego, że ją poruszyły. Bardziej niż sens jego słów uderzył w nią ton i pewność, z jaką je wypowiedział. Nie mogła pojąć, że istniał ktoś, kto wierzył, iż pani na zamku powinna baczyć na swych poddanych. Gdyby jej rodzice lub starszy brat to usłyszeli, wyśmialiby Bella za takie oświadczenie, a ją za przejęcie się równie trywialną sprawą. W ich rodzinnym kodeksie nie istniało coś takiego jak przejmowanie się innymi, a już szczególnie tymi o niższym statusie społecznym. W przeciwnym razie ludzie uznaliby, że są zbyt miękcy, by rządzić.

Och, ileżby [Imię] dała, żeby jej rodzina wciąż żyła! Z pewnością nie dopuściliby do całej tej sprawy z klątwą, gdyby to oni sprawowali piecze nad zamkiem. Nie mogła wprost przyznać, że za nimi tęskniła, to godziłoby w jej dumę, choć nie bardziej niż to, na co pozwoliła intruzowi. Dała mu się podpuścić, podobnie jak później Lumierze, przez co ostatecznie przysięgła jadać wszystkie posiłki w jadalni — miejscu przywodzącym zdecydowanie za dużo wspomnień.

Z jednej strony [Imię] uwielbiała jadalnię ze względu na wystrój, który zaaranżował jej ojciec, ale jednocześnie nienawidziła w niej przebywać przez widoczne ślady dawnych czasów. Pomieszczenie wciąż było bogato zdobione, tonęło w szkarłatno-złotych barwach, a na ścianach znajdowały się ślady po obrazach. Mocno zbudowany prostokątny stół stał na środku, idealnie nakryty, jak wtedy, gdy siadywała przy nim razem z rodziną. Przy oknach wisiały ciężkie kotary, które wpuszczały do środka tylko wąską szparę światła.

[Imię] uśmiechnęła się nikle — najwyraźniej jej upodobania, mimo obecności Bella, faworyta większości zamkowych sługusów, nie zostały całkowicie zepchnięte na bok, skoro postanowiono ich nie ruszać.

— Odpowiada ci ta ciągła ciemność? — zapytał przy obiedzie Bell.

Dla ukrywających się w kuchni poddanych dotychczas panująca w jadalni cisza była nieprzyjemna i obawiali się, że Bell może mieć takie samo odczucie. Zrobili jednak wszystko, co mogli i reszta pozostawała w rękach młodego mężczyzny i ich księżniczki.

Tymczasem [Imię] zmrużyła oczy, mając ochotę pozostawić pytanie młodzieńca bez odpowiedzi. Zdążyła jednak poznać go na tyle, by zorientować się w jego irytujących manierach i nieustępowaniu wobec interesujących go sprawach.

— Gdybyś był tak paskudny, jak ja również nie chciałbyś siebie wyraźnie widzieć.

— Nie powiedziałbym, że jesteś paskudna.

[Imię] znieruchomiała z widelcem do połowy uniesionym, zanim powoli, z rozmysłem, odłożyła go z powrotem. Mimo potwornego oblicza, widać było na jej twarzy zaintrygowanie, a w oczach podejrzliwość.

— Nie? A więc jak nazwałbyś — wskazała ogromną łapą z pazurami na swoje ciało — to?

— Określanie kogoś mianem pięknym albo brzydkim jest jak mówienie o świecie, że jest czarny albo biały.

— I tak właśnie jest — wycedziła [Imię] ze szczyptą gniewu i irytacji. — Po to istnieją te określenia. Aby dobitnie wyrazić stan rzeczy. Jak będziesz komuś opowiadał o spotkaniu ze mną, nie powiesz: spotkałem człowieka o niebanalnym wyglądzie. Powiesz: spotkałem wielką i paskudną bestię. Tylko w taki sposób dasz komuś najrzeczywistszy pogląd na to, z kim miałeś styczność.

Dawno, dawno temu || Baśniowe scenariuszeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz