Deklaracja uczuć

144 20 5
                                    


Niech twe czyny przemawiają w imieniu twoich uczuć.

ღ Bell ღ


To uczucie...

A właściwie przeczucie było dojmujące i wszechogarniające, jak gorączka naraz biorąca we władanie całe ciało, i stanowiło jedyny argument, którym Bell mógł się posłużyć, aby wyjaśnić swój niewyobrażalny niepokój.

Skąd się wzięło to przeczucie? Przecież mieszkańcy zamku byli właściwie chronieni przez — o ironio — klątwę, która została na nich rzucona. Nikt poza nim i jego matką nie zdawał sobie sprawy z istnienia bestii i ludzi zamienionych w przedmioty. Zaklęcie czarodzieja sprawiło także, że wspomnienia o rodzinie królewskiej zostały zakryte, a samo zamczysko dało się dostrzec jedynie z bliska.

A co jeśli ktoś trafił do zamku przypadkiem tak jak jego matka?

Nie, nie — Bell pokręcił ze wzburzeniem głową, tracąc na moment ścieżkę z widoku. Gadające przedmioty i groźny wygląd [Imię] odstraszyłyby każdego.

Czemu więc nie mógł się uspokoić? Rozsądek podsuwał mu przecież tyle logicznych przesłanek obalających jego niedorzeczny niepokój, a mimo to serce zdawało się na nie głuche. Czy naprawdę aż taki wpływ miał na niego niedawny sen? Ponoć, gdy spotkało się bratnią duszę, potrafiło się poczuć, jeżeli jakieś niebezpieczeństwo jej groziło. Tyle tylko, że Bell uważał coś takiego za element romantycznych baśni, a nie fragment prawdziwego, o wiele mniej bajkowego życia. Poza tym...

Czy doprawdy wierzył, że [Imię] była jego bratnią duszą? Jeszcze dwa miesiące temu żywił do niej poważną urazę za to, jak obeszła się z jego matką i nim samym na początku ich niechcianego współlokatorstwa. Tylko obawa przed zemstą bestii oraz duma — którą zawsze wytykano mu jako wadę — sprawiły, że nie uciekł. Ale jak się niebawem dowiedział, mógł to śmiało uczynić, gdyż gniew [Imię] prędko opadł i zamiast go tyranizować, zdawała się czekać, aż odejdzie i zostawi ją w spokoju.

Wtedy po raz pierwszy przemknęło mu przez myśl, że zaklęta księżniczka mogła nie tyle być złą osobą, co kimś bardzo skrzywdzonym, kto próbuje mniej lub bardziej świadomie odstraszać od siebie innych, aby nie zostać ponownie zranioną.

Prawie jak ten lew z bajki, któremu utknęła drzazga w łapie. Ból, jaki odczuwał, był tak ogromny, że w każdym widział wroga. Wył i warczał na cały las. Ostrzegał, żeby się do niego nie zbliżać. Kiedy jednak drzazga została wyjęta, stał się praktycznie zupełnie innym stworzeniem — przypomniał sobie Bell, dla którego sytuacja z [Imię] była bardzo analogiczna do tej z owym lwem.

Gdy mimo wszystko pozostał w zamku, decydując się podarować bestii szansę na zmianę jego perspektywy wobec jej osoby, krok po kroku odkrywał maleńkie fragmenty prawdziwej twarzy [Imię]. Widział to za każdym razem w jej [kolor] oczach — jedynym zachowanym elemencie jej ludzkiej postaci.

Brak pewności siebie — ujrzał to, gdy po raz pierwszy ją skrytykował. Miała wtedy oczy niczym wystraszony szczeniak i choć wyraz ten trwał zaledwie ułamek sekundy, wstrząsnął nim. Nie spodziewał się wszakże takiego wewnętrznego rozdarcia po groźnie wyglądającej i temperamentnej bestii.

Osamotnienie — [Imię] miała w zamku sporą liczbę potencjalnych kompanów do towarzystwa, jednak najwidoczniej z nikim nie nawiązała tej specjalnej więzi, jaka łączy chociażby przyjaciół, rodzeństwo czy ukochanych. Jak gdyby nie potrafiła się na nich otworzyć przez to, jak ją traktowali. A może przez powracające widma przeszłości...

Dawno, dawno temu || Baśniowe scenariuszeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz