3.

48 4 0
                                    

Słowa pani Cortez brzęczały mi w uszach jeszcze przez długą chwilę. Pełne szoku i przerażenia twarze moich przyjaciółek wystarczyły mi do stwierdzenia, że się nie przesłyszałam. Diana naprawdę nie żyła...

Jak do tego doszło, co się stało, dlaczego się stało, popełniła samobójstwo, czy ktoś ją zamordował? Te pytania pojawiły się w mojej głowie jedno za drugim. Znów zrobiło mi się niedobrze.

Mój wzrok automatycznie uciekł do państwa Adams. Matka Diany kurczowo trzymała się marynarki męża, płacząc i krzycząc. Mężczyzna starał się podtrzymywać żonę, choć sam wyglądał, jakby zaraz miał zemdleć.

W końcu uznałyśmy, że marznięcie na chodniku nic nam nie da, więc wsiadłyśmy do samochodu mamy Aitany i pozwoliłyśmy jej odwieźć się do domów.

Przez całą noc nawet nie zmrużyłam oka, zastanawiając się, co mogło się wydarzyć i dlaczego się wydarzyło. Czułam się nieswojo, bo choć nigdy nie życzyłabym Dianie śmierci, nie potrafiłam jej współczuć. Jakaś niewyleczona z żałoby część mnie twierdziła, że dostała to, na co zasłużyła. Karciłam się za te myśli, za każdym razem, gdy pojawiły się w mojej głowie. Chciałabym jej żałować, ale po wszystkim, co zrobiła Meghan, po prostu nie umiałam. Jeśli to sprawiało, że byłam złym człowiekiem, musiałam to jakoś przełknąć.

Następnego ranka Aitana i Juliet jak zawsze przyszły do mnie w drodze do szkoły. Ich przygaszone spojrzenia i blade twarze dały mi do zrozumienia, że nie tylko ja biłam się w nocy z własnymi myślami. Przywitałam przyjaciółki delikatnym uśmiechem.

- Widziałaś czat grupowy? – spytała Juliet.

- Yhm – mruknęłam w odpowiedzi, biorąc łyka jogurtu.

Aitana nawet nie skomentowała mojego pseudo śniadania, a to znaczyło, że naprawdę nie miała humoru.

Od wczorajszego wieczoru zdążyły dojść do nas różne plotki, bo grupowy czat naszego rocznika żył tylko tą sprawą. Zdecydowana większość osób obstawiała samobójstwo, które wydawało się najlogiczniejsze, chociaż wyłoniło się także kilku samozwańczych Sherlocków, którzy spekulowali o morderstwie.

Nagle, nie wiadomo skąd, pojawił się przed nami wysoki mężczyzna. Miał na sobie czarną marynarkę i ciemne dżinsy. Wyglądał na kogoś w okolicach czterdziestki, chociaż jego podkrążone oczy mocno go postarzały. Był zmęczony, ale próbował to ukryć pod uśmiechem.

- Nie boicie się chodzić same po wczorajszych wydarzeniach?

Stanęłam jak wryta, nie dowierzając własnym uszom.

- Tylko spytałem. – Na widok mojej miny, mężczyzna uniósł ręce w geście obronnym, nie zdejmując z twarzy głupkowatego uśmieszku. - Wiecie w ogóle, o co chodzi z tą sprawą? Wszyscy o tym huczą.

- A ty co? Nowy czy przejezdny? - fuknęłam.

- Można powiedzieć, że nowy. Chyba dużo mnie ominęło.

Prychnęłam.

- Słuchaj, jak chcesz się czegoś dowiedzieć, to to sobie wygoogluj, a nie przesłuchuj ludzi na ulicy. – Może i nie była to najmilsza odpowiedź na świecie, ale byłam naprawdę zdenerwowana całą sytuacją i nie miałam ochoty rozmawiać o niej z obcym człowiekiem.

Zamierzałam wyminąć mężczyznę, ale jak tylko zrobiłam pierwszy krok, ten złapał mnie za nadgarstek.

- Właściwie to nie było przesłuchanie, ale do niego zaraz przejdziemy - odparł z zadowoleniem, po czym wolną ręką sięgnął do kieszeni swojej marynarki i wyciągnął odznakę. - Detektyw Smith, prowadzę sprawę zabójstwa Diany Adams.

OskarżoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz