1.

65 7 1
                                    

Budzik. Wszyscy go nienawidzimy, a i tak go używamy. Beznadziejny paradoks. Mruknęłam z niezadowoleniem i okryłam się kołdrą aż po sam czubek głowy, jakby to miało zagłuszyć irytujący dźwięk. Najchętniej skorzystałabym z mojej ulubionej funkcji "drzemki", ale zrobiłam to już dwa razy i trzeci zwiastowałby poważne spóźnienie.

Niechętnie podniosłam się z łóżka, kładąc bose stopy na podłodze. Moje ciało przeszedł zimny dreszcz, ale nie dałam się mu sprowokować i nie zanurkowałam z powrotem w pościeli. Lekko się ociągając, ruszyłam w stronę łazienki. Myślałam, że prysznic i delikatny makijaż zajęły mi niedużo czasu, ale gdy tylko chciałam wejść do kuchni, usłyszałam dzwonek do drzwi.

- No cóż, Molly - powiedziałam sama do siebie, łapiąc za klamkę - Dziś znów nie zjesz śniadania.

Moim oczom ukazały się dwie rozpromienione dziewczyny. Od razu zauważyłam, że włożyły nowe ubrania i wykonały trochę mocniejszy makijaż niż zwykle. Przerwa zimowa się skończyła i dziś zaczynałyśmy nasz ostatni semestr szkoły średniej. Każdy chciał wyglądać lepiej niż dobrze, nawet ja.

Spojrzałam na przyjaciółki i pomyślałam, że w zasadzie nie potrzeba im wiele, aby świetnie wyglądać. Aitana była piękną latynoską o brązowych, kręconych włosach i dużych, ciemnych oczach, natomiast Juliet jej zupełnym przeciwieństwem - wysoką i wysportowaną cheerleaderką o lśniących, sięgających do pasa blond włosach. Powinnam była zacząć słuchać jej wywodów o odżywkach, bo te najwyraźniej działały.

- Jak zawsze punktualne. - Spojrzałam na zegarek w telefonie.

- A ty jak zwykle bez śniadania - mruknęła Aitana, patrząc znacząco na trzymany w mojej dłoni jogurt pitny.

- Czy tobie się nie nudzi powtarzanie tego samego codziennie?

- Robię to w szczytnym celu, więc nie.

Darowałam sobie wszczynanie dyskusji na temat mojego śniadania, a raczej jego braku. W końcu jutro też będę miała ku temu okazję, pomyślałam. Pojutrze też, a pewnie nawet za dwadzieścia lat, kiedy Aitana będzie już słynnym na cały kontynent chirurgiem.

***

- Hej, Meghan. - W głosie Juliet nie było słychać charakterystycznego dla niej optymizmu, który w niej uwielbiałam. Znikał zawsze, gdy tylko przekraczałyśmy bramę cmentarza.

Wszystkie stanęłyśmy nad szarym pomnikiem. Wbiłam wzrok we wyryte na nim daty i zakuło mnie serce. Wiedziałam, że nie ma idealnego wieku na śmierć, ale gdyby taki istniał z pewnością nie wynosiłby szesnastu lat.

- Nawet nie wiesz, jak bardzo nie chce mi się iść do szkoły - westchnęłam, zajmując myśli czymś innym. Zaczęłam poprawiać kwiaty, choć były idealnie ułożone. Pani Johnson dbała o nie każdego dnia.

- Jest nienormalna - skwitowała Aitana. - To początek ostatniego semestru! Powinna być podekscytowana.

- Przede mną jeszcze kilka miesięcy nauki, po co się tak cieszyć?

- Nie zapomnij o college'u - odparła zadowolona.

- Nawet nie wybrałam uczelni - mruknęłam.

Na samą myśl o tym, że tylko chwila dzieliła nas od rozstania na długie lata, coś ściskało mnie w żołądku. Odkąd Meghan odeszła, Juliet, Aitana i ja zżyłyśmy się ze sobą jeszcze bardziej, choć wcześniej wydawało się to niemożliwe. Musiałyśmy być dla siebie wzajemnym wsparciem i wspólnie wyjść z tego bagna. Byłyśmy jak siostry. Albo i więcej.

- Nie wierzę, że ten czas tak szybko minął - Juliet zaczęła poprawiać inny idealnie ułożony bukiet kwiatów. Uśmiechnęłam się pod nosem.

- Nawet nie wiesz, jak nam ciebie brakuje, Meg...- powiedziałam, wpatrując się w zdjęcie, stojące między wazonami i próbując przełknąć gulę, która powstała w moim gardle.

Rudowłosa dziewczyna patrzyła na mnie z szerokim uśmiechem. Oddech utknął mi w płucach, kiedy przypomniałam sobie, że już nigdy nie zobaczę tego uśmiechu na żywo.

- Chyba wie, bo mówimy jej to codziennie. - Julie złapała mnie za rękę, a chwilę później ujęła również dłoń Aitany. Stałyśmy tak przez chwilę, nic nie mówiąc i pozwalając, aby łzy swobodnie spływały nam po policzkach.

Wszystkie czułyśmy tę potworną niesprawiedliwość. Od środka rozrywała nas myśl, że podczas kiedy wszyscy zadowoleni nastolatkowie witają się na szkolnym korytarzu, świętują rozpoczęcie ostatniego semestru i snują plany, Meghan nie może już zrobić nic. Szansa na przeżycie najlepszego, ostatniego roku w liceum została jej odebrana półtora roku temu.

Czas po wyjściu z cmentarza prawie zawsze mijał nam w ciszy. Pomimo upływu tylu miesięcy ból po stracie tak bliskiej osoby, jaką była dla nas Meg, wciąż był odczuwalny i nie było w tym nic nadzwyczajnego. Cieszyłam się jednak i byłam dumna z tego, że wspólnie udało nam się podnieść i iść na przód, choć nie zawsze było łatwo. Pierwsze tygodnie po odejściu Meg nawet nie wychodziłam z domu. Opuściłam prawie miesiąc nauki, bo nie byłam w stanie na niczym się skupić. Nieprzespane noce, wiecznie opuchnięte od płaczu oczy... To było jak koszmar, z którego nie mogłam się obudzić. Teraz było lepiej, znacznie lepiej, choć wciąż czułam ucisk w sercu, gdy pomyślałam o nastolatce. Nie uważałam tego jednak za coś złego i uciążliwego, a raczej za znak, mówiący o tym, jak bardzo ją kocham.

Nawet nie zorientowałam się, kiedy znalazłam się na placu przed szkołą. Zaczęłam się zastanawiać, jak można być tak rozkojarzonym i przy okazji nie uderzyć w nic po drodze.

- Ciekawe, czy Lukas odbierze mnie dziś ze szkoły - pisnęła podekscytowana Juliet, gdy stanęłyśmy na dziedzińcu.

Nieprzyjemne uczucie obrzydzenia zawładnęło moim ciałem, a dłonie mimowolnie zacisnęłam w pięści.

Po śmierci Meghan, Juliet i Lukas rozstali się, mniej więcej po raz dziesiąty, ale pół roku temu znów do siebie wrócili. To przypominało mi o tym, że jeszcze nie wykonałam swojej życiowej misji uratowania przyjaciółki przed tym niereformowalnym gnojkiem, co cholernie mnie irytowało. To powinno być znacznie prostsze, zważając na to, że Lukas miał w głowie mniej niż przeciętny płaz. Jednak moja przyjaciółka, jak zawsze, nie dała się przekonać, więc zostało mi mieć nadzieje, że szybko i mało boleśnie sama przekona się o tym, że zasługuje na kogoś lepszego.

- Zdążyłaś już wymyśleć imiona dla waszych przyszłych dzieci, a zastanawiasz się, czy nie zapomni o waszym spotkaniu? – mruknęłam.

- A mówiłam wam, że...

- Chce cię przedstawić rodzicom - przerwałam jej.

- W sobotę - dopowiedziała Aitana, kiwając głową z dezaprobatą. - Tak, mówiłaś. Chyba ze sto razy.

- Nieważne. - Juliet machnęła ręką i odwróciła się w naszą stronę. - Lepiej już tam chodźmy i znajdźmy wam jakichś przystojnych koszykarzy - zachichotała, po czym energicznie złapała nas za dłonie i pociągnęła w kierunku wejścia do szkoły.

Następnej spieszy się na zajęcia, pomyślałam, po czym prawie wywróciłam się na schodach. Juliet była drobna, ale za to naprawdę silna. Gdy już miałam ją skarcić za jej niepohamowany entuzjazm, zobaczyłam kogoś, kogo zdecydowanie nie miałam ochoty zobaczyć ani tutaj, ani nigdzie indziej. I o dziwo nie był to Lukas. Było gorzej. Dużo gorzej.

Diana Adams stała przy jednej z szafek na szkolnym korytarzu i jakby nigdy nic wkładała do niej zawartość swojej torby. Stanęłam jak wryta, blokując przejście wszystkim, wchodzącym do budynku.

Od razu zalała mnie fala wspomnień z tamtego feralnego dnia i zrobiło mi się słabo. SMS, poszukiwanie Meghan, wycie syren, te okropne nosze... Poczułam, że brakuje mi tchu, więc mocniej ścisnęłam dłoń Juliet.

Morderca mojej przyjaciółki wrócił i wyglądało na to, że nie zamierza prędko odejść. 

OskarżoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz