18.

21 3 0
                                    

Do restauracji dojechałyśmy znacznie szybciej, niż zezwalały na to przepisy ruchu drogowego. Do zamknięcia zostało zaledwie piętnaście minut, więc widok nas, wpadających do środka, nie wzbudził entuzjazmu pracownika stojącego za ladą.

Podchodząc do niego, zdałam sobie sprawę, że nie obmyśliłam z Juliet żadnego sensownego planu działania. Musiałam więc zdać się na swoje wrodzone umiejętności kłamania jak z nut.

- Hej, dzień dobry – zaczęłam, przyklejając na twarz uśmiech. – Przepraszam, że zawracam panu głowę... - kelner wyglądał co prawda bardzo młodo i na pewno nie dzieliła nas różnica wieku wymagająca użycia formy grzecznościowej, ale kiedy zwracasz się do kogoś na per pan, ludzie od razu zaczynają traktować cię poważniej. - Chodzi o delikatną sprawę. Moja babcia ma demencję i wyszła dziś rano z domu. Nie mam pojęcia, gdzie jest, wiem tylko, że to jej ulubiona restauracja, więc pomyślałam, że może tu przyszła i będzie ją pan kojarzyć. Znajomy sklepikarz powiedział, że widział ją tu dziś, pokazał nam nawet zdjęcie z kamery.

Mina kelnera stopniowo przechodziła ze znudzonej do zaciekawionej, a później przejętej. Mężczyzna uważnie przyjrzał się wyciągniętej przeze mnie fotografii. W duchu modliłam się, aby nie poprosił o inne, wyraźniejsze zdjęcie „mojej babci", którego przecież nie miałam.

- Tak, tak! Kojarzę tę panią! - powiedział entuzjastycznie. - Pamiętam, że kolega musiał mi pomóc w obsłudze twojej babci. Nie pracuję tu długo, a ona płaciła bonem... Nie wyglądała na chorą, gdybym tylko zauważył...

- Bonem? - przerwałam mu.

- Tak, bonem. Takim upominkowym. Z tego co się dowiedziałem, dostają go pacjenci szpitali, hospicjów, domów opieki... Na święta albo urodziny, prezent od miasta. Można go wykorzystać w niektórych lokalnych placówkach, na przykład u nas.

Świat jakby na moment stanął w miejscu. A może to tylko moje serce na ułamek sekundy przestało bić?

- Mogłybyśmy zobaczyć ten bon? – wydusiłam po chwili, która dla mnie była jak wieczność.

- Obawiam się, że nie. Już dawno rozliczyłam swoją kasę, nie mam dostępu do sejfu. Ale nie miał w sobie nic nadzwyczajnego. Ot, zwykła kartka z kwotą do wydania.

- Nie był imienny?

- Nie, nic z tych rzeczy. A co? Myślisz, że nie należał do twojej babci? – Mężczyzna ściągnął brwi.

- Nie mam pojęcia... – powiedziałam zgodnie z prawdą.

Miałam ochotę wyściskać stojącego przede mną człowieka. Nie miała pojęcia, jak bardzo nam pomógł. Co prawda czekało nas przeszukanie kilku miejsc w mieście, ale to wciąż stwarzało trop, którym mogłyśmy podążyć i o którym Nieoskarżony nie miał pojęcia.

Spojrzałam na Juliet, a ona na mnie. Widziałam kłębiący się na jej twarzy uśmieszek.

- Bardzo dziękuję za pomoc. - Posłałam mężczyźnie serdeczny uśmiech, zbierając się do wyjścia. Zatrzymał nas jednak jego głos.

- Hej! Daj proszę znać, jak babcia się znajdzie - powiedział, po czym włożył w dłonie Juliet małą karteczkę, z jak się domyśliłam, numerem telefonu.

Dziewczyna spłonęła rumieńcem.

- Oczywiście. - Obdarowała go uśmiechem, na widok którego na pewno zmiękły mu kolana.

***

- Szykuje się randka? - zagaiłam, odpalając silnik auta.

- Żartujesz sobie? – obruszyła się Juliet. – Mam chłopaka.

OskarżoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz