Bangtan Sonyeondan

184 8 41
                                    

Wiecie, że powiedzenie "Kiedyś to było" nabrało całkiem innego wybrzmienia. 
Kiedyś to człowiek poszedł do restauracji i został obsłużony, a nie zjedzony. 
Kiedyś mówiąc, że spałem jak zabity oznaczało dobry sen, dzisiaj, że brodzisz martwy wśród innych truposzy.
Widziałam idola na ulicy/hotelu/w pubie oznaczało,że miało się szczęście, a dzisiaj? Dzisiaj oznacza dokładnie to samo.

Pozbierałam się z zimnej i brudnej podłogi. Spojrzałam na swoje odbicie w pierwszym lepszym metalowym garnku, nie było dobrze. Włosy sterczały każdy w inną stronę, tusz do rzęs rozmazał się na prawym oku, buzia umazana z krwi, nie wiem czyja to krew! Byłam w opłakanym stanie, złapałam ścierę i próbowałam wytrzeć twarz. Tarłam i tarłam ale zaschnięta jucha nie dawała za wygraną. Podeszłam do kranu i włożyłam głowę pod zimny strumień. Stałam tak i czekałam kiedy wraz z brudem odpłynie cały stres związany z dzisiejszym dniem. Dziewczęta znalazły to czego szukałyśmy, więc z workiem jedzenia i kilkoma ostrymi nożami w ręku ruszyłyśmy w stronę naszego pokoju. 
-Musimy coś pokombinować z tymi nożami, za krótkie są - zaczęłam swój wywód - chyba, że chcecie robić za pierwsze danie. 
-Ale co masz na myśli?
-Nie wiem, przykleić je do jakiegoś kija? Rózia pomyśl też czasami sama. Głowa mi pęka. Chce tylko wrócić do pokoju, napić się wody i ułożyć do snu. Wierząc w to, że to wszystko to tylko koszmar.
-Nie mów tak do mnie. - obruszyła się nadymając swoje piegowate poliki. 
-Zabiłam człowieka, albo to coś co się z niego stało, nie wiem co się dzieje, jestem tak samo skołowana jak ty. 
-Ciekawe jak dziewczyny sobie radzą na górze? - w końcu odezwała się Ania. 
-Pewno lepiej niż my, nic im przecież nie zagraża. Zaraz się dowiemy. 

Nie chwal dnia przed zachodem słońca. 

W korytarzu na głównym holu usłyszałyśmy jakieś głosy. Nie byłabym sobą jakbym tego nie sprawdziła. Tak naprawdę to pomyliłyśmy drogę, mogłyśmy iść od razu schodami w górę. Coś kazało wrócić się na recepcje. 
Stanęłam jak wryta.Byłam brudna i spocona, woda kapała mi pod nogi, a zmęczona twarz z makijażem na misia panda nie dodawały mi uroku. Pierwsze wrażenie podobno jest najważniejsze? To jestem na przegranej pozycji. 
Przetarłam buzię jakaś szmatą zabraną z kuchni. Pytającym wzrokiem spojrzałam na dziewczyny, moja Róźka stała i gapiła się na Jimina, jak sroka w gnat. Anka to samo, z tym, że jej wzrok utkwił na Jinie. Zajebiście. Zaraz się na nich rzucą. Popatrzyłam na JK'a, ciekawe czy mnie pamięta? Podeszłam chwiejnym krokiem, odrzuciłam szmatę na bok. Ja pierdole przede mną stoją sami Bangtan  Sonyeondan! Królowa obciachu wyciągnęła swoją dłoń
- Szukacie schronienia? 
Popatrzyli po sobie. Nie wiedzieli jak się zachować, a ja idiotka stałam z tą wyciągniętą dłonią. Jaka siła pokierowała mi tak rękę? Nie wiem. 
-Szukamy naszych przyjaciół - zaczął Namjoon - przez przypadek się rozłączyliśmy. 
Na te słowa Rozalia krzyknęła
-Nie ma Sugi i V!! - zdradziła nas, teraz wiedzą, że mają do czynienia z fankami. Wątpię czy przyjmą teraz naszą pomoc. 
Skarciłam wzrokiem Rudzielca na co ona spuściła głowę. Wiedziała, że dała plamę. 
-Przykro mi - co?? - To znaczy, nie wiem jak mogę wam pomóc. 
W tym momencie usłyszałam pisk kogoś z góry. Ponieważ hotel był pusty domyśliłam się, że to któraś z naszych dziewczyn. Rzuciłam się na schody, zapominając o bożym świecie, przeskakiwałam co dwa schodki. Co tam się dzieje? Czyżby amator ludojadek spod windy znalazł drogę na trzecie piętro i poszedł spałaszować deser? 
Wparowałam do pokoju z impetem wywalając drzwi. Ula stała zakrwawiona przy drzwiach z łazienki. Rzuciłam wszystko i podbiegłam do niej. 
-Co się stało?
-Aśka, Aśka. 
-Co z nią?!
-Ona nie żyje. -zrobiłam zdziwioną minę - gorączka wcale nie spadała. Nie wiem co się stało, ten wirus, to chyba od tego ugryzienia. Przestała kontaktować. Oddała ostatni wdech i koniec. Trzy razy sprawdzałam puls. Nic. I Basia podeszła do niej i wtedy ta wariatka się na nią rzuciła! Rozumiesz. 
-Ula! Bredzisz! Gdzie Basia. 
-W łazience, nie żyje. Asia wyszarpała jej wnętrzności. Tak jak mnie słyszysz. Wbiła swoje pazury w brzuch i wyszarpała wszystko co napotkała, wątrobę i jelita i zjadła. hahah kurwa zjadła, po prostu je kurwa zjadła.
Byłam przerażona, za moimi plecami pojawiły się dziewczyny i ku mojemu zdziwieniu pozostała ekipa. 
-I tak sobie jadła jakby wpierdalała najlepsze spaghetti w mieście. Baśka padła trupem i haha - jej nerwowy śmiech nie zwiastował nic dobrego - i wstała i rzuciła się na mnie, ugryzła mnie w nogę. Ta krew to nie wiem czy moja czy jej? Widziałam jak moja koleżanka zeżarła jedną, a potem trup wstał i chciał zjeść mnie. Lilly! Piekło istnieje naprawdę! Właśnie się rozpętało! 
Dziewczyna wstała i podeszła do okna. Otworzyła je i wdrapała się na parapet.
-Co ty robisz??!!
-Widziałam jak to działa, jeśli któryś z nich cię ugryzie to zamieniasz się w jednego z nich. Nie chce tak. Już po mnie. - zanim dobiegłam- wyskoczyła. W pokoju rozległ się krzyk Anki. 
Z łazienki wydobywał się trupi zapach i stukanie w drzwi. Nie wiem co się stało bo przez chwilę mnie zamroczyło, krew i flaki były poniekąd dla mnie codziennym widokiem, ale to było zupełnie coś innego. Chyba zaczęło do mnie docierać. Wirus był jak plaga. Rozprzestrzeniał się bardzo szybko i nikt ale to absolutnie nikt nie mógł czuć się bezpiecznie. 
Ktoś wyszarpał mnie z pokoju. Moja głowa pękała z nadmiaru bodźców. Coś do mnie mówili albo nawet krzyczeli, jednak ja byłam głucha na każde wypływające słowo. Nic do mnie nie docierało. Chodziłam w kółko i mrugając oczami próbowałam sobie wszystko poukładać. 
-Cicho! Kurwa bądźcie cicho - zaskoczyłam nawet samą siebie, ale poskutkowało bo nastała błoga cisza - Proszę dajcie mi pomyśleć.- wyciągnęłam paczkę papierosów, jednak z nerwów nie potrafiłam odpalić zapalniczki, trzęsły mi się ręce. Byłam coraz bardziej wpieniona kiedy poczułam czyjąś dłoń na nerwowych palcach, to Jimin zlitował się nade mną i odpalił mi zapalniczkę. Jeden głębszy i od razu trybiki w moim mózgu zaczęły działać.
- Sprawdźcie telefony czy nadal działają, jeśli tak to może zadzwońcie do zgubionych członków. Często jest tak, że w stresie logiczne myślenie się nam wyłącza i najprostsze rozwiązanie wypadają nam z głowy - i chociaż sama nie wierzyłam, że to się uda, boom zadziałało. Był sygnał, ale nikt nie odbierał. Dopiero po fakcie dowiedzieliśmy się, że dzwonili do nieżywego już chłopaka. 
W końcu to Min dodzwonił się do nich. 
Podał nazwę ulicy, powiedział, że są bezpieczni. Przygarnęło ich starsze małżeństwo i cały problem w tym, że za cholerę nie potrafią się dogadać. Tylko jak my ich odnajdziemy? 
-Znam okolicę - wypaliła Anka - mieszkałam tu kilka lat - teraz to moje oczy wyskoczyły z orbit. 
-To nam ułatwia sprawę. idziemy całą grupą czy się rozdzielamy? 
-Mam dość rozdzielania, to chyba nie był najlepszy pomysł, same problemy z tym. 
-Jin! Ale jeśli pójdziemy tam wszyscy... nie wiem. Chyba lepiej jeśli pójdę ja. Tylko ja. Nie chce was narażać. Zostańcie tutaj. Odpocznijcie. Czuje się za was odpowiedzialny. - po raz kolejny ten chłopak pokazał jak wielkie ma serce i że nie został liderem bez powodu.
-Aniu, dasz sobie rade? Z tego co zaobserwowałam to można ich zabić tylko uśmiercając mózg. Więc musisz w razie czego celować w głowę, najlepiej w oko. Nóż powinien gładko przejść lub w ucho. 
-Nie chce tego słuchać. Nie dam sobie tam rady. - zaczynała wymiękać. A ja nie mogłam od niej wymagać żeby narażała życie dla obcych osób, nawet jeśli to persony z pierwszych stron gazet, dzisiaj to już chyba nie miało znaczenia. Każdy smakował tak samo. 
Kurwa - Ok, idę z wami. - Na Rudzielca padł blady strach, bała się równie mocno co Anka, ale musiała tu zostać, nie chciałam jej tam ciągnąć - zaopiekujcie się nią. Tu macie kartę idźcie do pokoju obok, odpocznijcie. Wrócimy najszybciej jak się da - ucałowałam ją w czoło. 
To były ostatnie godziny kiedy w mieście był prąd i działy telefony czy internet. Rano mieliśmy się gorzko przekonać jak to jest żyć bez takich dobrodziejstw. 
Wbrew oczekiwaniom wyprawa po zagubionych Koreańczyków nie była bardzo trudna. 
Poszliśmy, odebraliśmy zguby, bułka z masłem. 
I wiecie co? To ostatni raz kiedy mieliśmy takie szczęście. 
W tym świecie wszystko już jest stracone. 
Zapamiętajcie, wpiszcie do kalendarza datę 15 wrzesień. To wtedy wszystko straciło sens. 
Siedząc na podłodze w hotelowym pokoju zrozumiałam jedno, jesteśmy zdani sami na siebie. Nikt nam nie pomoże. Musieliśmy szybko odnaleźć się w nowej rzeczywistości. 

Wybłagałam żeby nas nie wywalili z grupy. Jakoś było mi raźniej wiedząc, że w towarzystwie są faceci. A i sam fakt, że więcej osób oznaczało większe szanse na przeżycie. W końcu to ktoś inny mógł zostać posiłkiem.
Brutalne? Może. 

-Musimy wydostać się z miasta. Babeczka z recepcji mówiła coś o wysadzeniu miasta?
-Coś chyba źle zrozumiałaś.
-Chcesz tu zostać i się przekonać?- odszczekałam, pan Yoongi mnie chyba nie polubił. Szkoda. Ja go lubiłam. - Ok, nie będę się z tobą szarpać. Dziewczyny zbieramy się, panowie nas jednak nie chcą. Rozumiem, że są przyzwyczajeni do blasku, ale jednak nie o taki blask mi chodzi. 
Dziewczyny bez marudzenia wstały, spojrzały ostatni raz w ich kierunku i jakby zawstydzone machnęły tylko "cześć". Trzasnęłam drzwiami dając dobitnie do zrozumienia, że wkurwił mnie srodze. 
-Zaczekajcie musimy zabrać jakieś rzeczy z pokoju. - powoli otworzyłam drzwi z pokoju, który jeszcze kilka godzin temu służył nam za oazę odpoczynku. Na paluszkach podeszłam aby zabrać nasze plecaki, wrzuciłam kilka niezbędnych rzeczy, bluzy, spodnie, skarpety, kuchenne noże. Odwróciłam się by spojrzeć ostatni raz w kierunku łazienki. Dwie uwięzione dusze, zostaną dopóki nie zgniją, a ich ciała nie rozłożą się całkowicie. Choćbym chciała nie mogę już im pomóc, ryzyko było zbyt wielkie. 
-Przepraszam - spuściłam głowę,a spod drzwi wypływała duża kałuża krwi, dobiegała prawie po koniuszki moich butów. - Kurwa! 
Zgadnijcie kogo zastałam na korytarzu? Stali tam jak zbite psy, wiedzieli że ze mną się nie zadziera. Nie spuściłam z tonu. Zadziornie udawałam, że ich olewam i podałam Rudej jej rzeczy po czym pociągnęłam obie za ręce - Idziemy moje drogie. 
Ale wiecie, że nie jestem aż tak wredna? Wiecie to? W głębi duszy skakałam pod sam sufit, że jednak nas nie zostawią. Cieszyłam się jak małe dziecko. 
- Przemyślałem sprawę - hmm no to wspaniale - idziemy z wami. -odchrząknął - O ile oferta nadal obowiązuje. 
Dobrze, że stałam tyłem i nie widział jak na mojej twarzy maluje się zadowolenie. 
-Ok, umowa to umowa. Chodźmy. - zapomniał, że to my miałyśmy się dokoptować do ich grupy, ale nie będę go wyprowadzała z błędu. 
Czułam się trochę jak mafiozo. Nagle to ja miałam wydawać rozkazy? Czym sobie na to zasłużyłam? Ach tak, to ja byłam ta najstarsza. Jak? Urodziłam się o 10 minut szybciej od Rozalki. Mam przekichane. Liczę na to, że jednak jakieś męskie ramię stanie przy moim i pójdziemy jak równy z równym. 
Rozdałam noże (znowu, to brzmi katastrofalnie, ale tak było). 
-Anka, najkrótsza droga żeby wydostać się z miasta, ogarniesz temat?
-Tak, tylko pomyśle. Czekaj chwilę rozejrzę się. Ciężko mi się myśli, ściemnia się w dodatku jestem zmęczona. - jak my wszyscy. - Chyba wiem, tutaj za hotelem biegnie taka wąska uliczka, od zawsze była mało uczęszczana, przejdziemy nią aż do końca, to prosta droga, potem skręcimy w drugą. 
-Daleko jest do granicy? Bo jeśli to prawda to wolałabym być jak najdalej. Chociaż dalej do mnie nie dociera jak można spalić bądź wysadzić miasto?! 
Początkowo było tak jak mówiła, wąska uliczka, puściutka. Punkt dla nas. Po naszej lewej stronie biegła główna ulica i pomimo, że zasłaniały ja budynki słyszeliśmy krzyki ludzi i wołanie o pomoc, które z czasem robiły się coraz cichsze. Hałasy i ogarniająca wszystko panika powoli zanikała. Minuta po minucie... Przerażająca cisza. Nie wiem już co było gorsze?
Wieczory były już chłodniejsze, narzuciłam na ramiona czarną bluzę z kapturem i poczułam po raz ostatni ulubiony zapach płynu do płukania i miękkość świeżego ubrania. 
Księżyc był naszym sprzymierzeńcem i chociaż na zegarku wybiła północ nie było jakoś ciemno. Jego piękna łuna oświetlała drogę, nam skazańcom. Byliśmy skazani na śmierć. Tylko nasze wyroki były chwilowo odroczone. 
-Nie dam rady dłużej już iść - zmęczona Sara usiadła na krawężniku - możecie mnie tu zostawić, ale nie pójdę już ani kroku dalej. 
Spojrzałam na grupę, wszyscy byli zmęczeni, głodni i spragnieni. 
Rozejrzałam się, kilka metrów dalej była alejka domków jednorodzinnych. Dobra lokalizacja na śmierć bądź odpoczynek, przekonamy się rano. 
-Jeszcze tylko kilka metrów, widzicie te domki? Tam przenocujemy. - nikt nie protestował, szlak! Faktycznie zostałam szefową. Chyba potrzebuje jakiejś ksywki? Alfa? Samica alfa jak u wilków. Bez sensu. Nie podoba mi się. I czemu zaprzątam sobie głowę takimi pierdołami? 
-Zanim wejdziemy musimy zrobić rozeznanie. Potrzebuje pomocy, sama tam nie wejdę. 
-Pójdę z tobą - Jungkook, tak młody wilku, idziesz ze mną. - Lillka kurwa mać, skup się. 







UśpieniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz