Strach...

40 7 18
                                    

Namjoon stał w drzwiach dziecięcego pokoju i w ciszy obserwował jak Max odrabia zadane lekcje. 
Nie wiedział co robić? 
Czy jego kraj uzna ten związek? I to, że dwoje facetów wychowuje adoptowaną dziewczynkę? 
Roda podszedł i przytulił się delikatnie do jego pleców, gładził jego stalowe mięśnie. 
-Nie myśl tyle - pocałował go w policzek - zostawmy ją, niech się cieszy tym spokojem. Chodź - szarpnął go w kierunku kuchni. - Obiad sam się nie ugotuje, a słyszę że głodny jesteś. 
-Nic nie przełknę. Jestem w rozsypce. 
Pogłaskał go po policzku - Wiem... nie możesz zbawić całego świata. Zajmij się swoimi najbliższymi. 
-Brzemię jakie na mnie spoczywa - przetarł twarz - Ludzie, którzy nam tutaj zaufali. Co z Andżeliką? Narachanem? Nie wiem kiedy wróci. Mam ich tak zostawić? 
-Za dużo pytań, a nie my o tym decydujemy. 

JK
Swoją sypialnię oddał dziewczynom. Adama ulokował się sam, spał gdzie mu się podobało, inaczej, gdzie zasnął tam został. 
On sam nie potrafił znaleźć sobie miejsca. 
Natłok informacji, ta ogromna fala która go zalała. 
Ma szansę zobaczyć znowu swoich bliskich, wrócić do domu. A z drugiej strony, jakiś szaleniec więzi miłość jego życia. Nie da rady jeśli jej nie odnajdzie. 
Odpędzał z całych sił podłe myśli. 

Kobiety i dzieci przodem

Nie ma co zwlekać. Podjęli męską decyzję, najpierw kobiety i dzieci (rodziny) , potem pozostali. 

Nie trzeba tłumaczyć jakie nastroje zapanowały w miasteczku. 
Opancerzony wóz wzbudził nie małą sensację. 
Gruchnęła wieść, że Koreańczycy wracają do swojego kraju. 
I nie powinni się na nich gniewać, każdy chciał być blisko swoich. 
Ludzie z miasteczka jednak odsunęli się od nich, uznając ich za zdrajców i opluwali za każdym razem gdy tylko ich mijali. 
Żal i współczucie, to nas odróżnia od tych zgnitków. 
Nikogo nie dziwił fakt, że ludność miasteczka poczuła się oszukana. I chociaż gniewali się na swoich rodaków, to wszystko odbijało się na naszych bohaterach. 

Pora stanąć prawdzie w oczy. 

Wybrać mniejsze zło. 

Pod osłoną nocy grupa ocalałych wybierała się w podróż do lepszego świata. 
Nie zabierali ze sobą nic. Bo niby po co? I cóż mogliby zabrać?

Była to podróż w jedną stronę.

Dzień prędzej wyruszyli w drogę. 
Tymczasowa "baza" znajdowała się spory  kawałek drogi. 
Mądrym posunięciem było to żeby nie lądować blisko miasta. 
Więc w ciemną, ale jednak gwieździstą noc, grupa przyjaciół po raz ostatni opuszczała mury Stone city. 

Jedyną osobą, która została była Andżelika. Poczeka na Narachana. Jeśli kiedykolwiek ktoś po nich wróci, bardzo się ucieszą. Jeśli nie, to wyruszy w podróż razem z nim. Zostaną morskimi piratami. 
Ahoj przygodo??? 
Została na schodach domu, który teraz przeszedł na jej własność. 
Był to jej wybór. Mimo tego, czuła krwawiące serce i obawę, że widzi ich po raz ostatni... 

Dotarli do opustoszałego miasta. Kolejnego. Każde jedno wyglądało tak samo. Obskurne, zionące pustką i bezsilnością. Głuche echo odbijające się od ścian. 
Kilka rozbitych namiotów i grupka uzbrojonych żołnierzy. 
Obóz wojskowy bardziej odstraszał swoim widokiem aniżeli przyciągał. 
Ale taki był plan, nie zwracać na siebie uwagi, odstraszać. 

Jak w takich sytuacjach bywa, nie było zbyt miło. 
Nikt nie zawracał sobie głowy płaczącymi dziećmi. Musieli działać sprawnie. 
Cackać się będą z nimi już w Korei. Tu ma być DYSCYPLINA! 

Stalowe ogrodzenie, przed nim rozłożona wspomniana prędzej klatka na zombie.  
Zanim wjechali do środka, musieli przejść rutynowe badania. 
te bardziej szczegółowe będą przechodzić przed samym wylotem. Więc jeszcze trochę pocierpią. 
Krótka odprawa i zostali poproszeni o przejście dalej. 
Dostali barak numer 7, przypadek? 
Nie było w nim nic, poza łózkami polowymi, stolikami, na których stała ciepła kawa i herbata, kilka krzesełek. W oddzielonej części stał polowy prysznic a kilka kroków dalej...wychodek. 
No warunki nieco spartańskie. 
Dostali do ręki mydło i jednokolorowe szaro-zielone dresy. 
-Szary to nie jest mój kolor - fuknęła Malwina. 
-Nie marudź, jutro będziemy już w domu - uszczypnął ją Jimin. 
-Ty będziesz w domu, ja będę w obcym kraju. 
-Mój dom to twój dom? Tak? Nie ważne gdzie, ważne, że będziemy razem. 
-Masz racje - ściszyła głos, a oczy jej zalśniły. Nie pamiętam czy kiedykolwiek dała się tak ponieść emocjom. - Jestem egoistką. Przepraszam. Tylko tak trudno się pogodzić z tym, że już więcej nie zobaczę swojego kraju... 
-Kraju pełzającej śmierci, Malwina bo cię kopnę w dupę!! - grzmiała Justyna - Damy sobie radę. Niejedno już przeszłyśmy, tak??? Jesteśmy w tym razem. Pomyśl o nich - wskazała na maluchy, które siedziały na jednym z łóżek i zajmowały się same sobą - Ich przyszłość. Pozwól im żyć normalnie. 
-Rozumiem wasze obawy i przepraszam, że się tak wtrącę ale będę za wami tęskniła...
i wtedy dotarło, że w tej chwili, po raz pierwszy od wielu, wielu miesięcy ich drogi się rozchodzą. 
To nic, że tylko na jakiś czas, że przecież tamci wrócą, a ci tutaj mają misję. 
Mimo wszystko... czuli się dziwnie, zrobiło się tak ckliwie. 
Stanęły wszystkie w kółeczku i rozbeczały się, całując się i ściskając, życząc sobie powodzenia i że niedługo się znowu zobaczą. 
-Ruda wariatko...masz wrócić cała i zdrowa! 
-Strasznie martwię się o Zuzkę, Sabina, jak ją już odbijecie to zbadaj ją całą, tak się martwię o ta dziewuchę. 

UśpieniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz