Wenus

37 8 28
                                    

Rozplanowanie i urządzenie ślubu wraz z weselem to nie lada wyczyn. 
Byłoby o wiele łatwiej gdyby sami zainteresowani potrafili się dogadać co z czym.
Póki co dochodziło do większych bądź mniejszych spięć. 
Jednego byli pewni. 
To nie będzie wydarzenie o jakim zawsze marzyli. 
Zabraknie tych najważniejszych osób w ich życiu, bliskich, przyjaciół, rodziców...
I chociaż każdy zdaje sobie z tego sprawę jak wygląda obecnie świat, to i tak żal chwytał za gardło.
Dlatego planowanie przychodzi im z takim trudem. 
Co do jednego byli zgodni. 
Przemowy. 
Każde z nich ma napisać swoją przemowę.
Bułka z masłem, prawda?

Wkurzona Sabina po raz kolejny cisnęła drzwiami przyjaciółki, bez żadnego cześć, wparowała, usiadła i uderzyła głową w stół. 
-On mnie wykończy. 
Kook oderwał łapska od bioder swojej ukochanej, machnął ręką, posłał Zuzce współczujące spojrzenie. Przywitał się
-O cześć, miło że wpadłaś, ja uciekam, cześć - i tyle go było. 
Susanna skarciła go wzrokiem, usiadła koło dziewczyny. Pogłaskała ją po głowie
-Co tym razem? 
-Nie chce tortu. 
-Ty czy on?
-On. Nie chce tortu! Czy ty rozumiesz coś z tego?! To tylko głupi tort, no taki symbol słodkiego życia. Nie i koniec. Szkoda składników. - jej oczy zaszły mgłą, jeszcze moment i się rozklei na dobre. 
-Pogadam z nim. Te składniki to i tak wszystko na słowo honoru. Jeśli tego nie wykorzystamy teraz to potem będzie za późno.
-Tłumacze, że minął niecały rok, jeszcze są zdatne do spożycia, ale lada moment się zepsuje. Dopiero będziemy sobie pluć w brodę, że była okazja i zmarnowaliśmy szansę. 
-Jesteś taka urocza kiedy się wściekasz. Zaciśnij pięści, jeszcze tylko dwa tygodnie i po wszystkim. 
-Osiwieje do tego czasu. Musimy poszukać farby do włosów bo będę musiała się pofarbować. 
-Nie będziesz. 
Ciche pukanie przerwało kobietą w rozmowie. Do Zuźki na lekcję przyszła Max. Kiedy padało zajęcia odbywały się w domu Susanny. 

Zaskoczę was (albo i nie). 
JK i Zuzanna zamieszkali dość daleko od pozostałych ocalałych, prawie 30 min piechotką. 
Na uboczu.Przy bocznej uliczce. 
W ogrodzonym, przestronnym domku nowobogadzkich. 
Nie był ani skromny, ani biedny. 
Nie do końca trafiał w gust kobiety. 
Ale był z dala od innych. 
A ona ceniła sobie spokój ponad wszystko. 
I lubiła być z dala od wścibskich oczu, nawet jeśli to oczy przyjaciół.
I chociaż miała obawy czy pozostali nie będą mieli im tego za złe, postanowiła zaryzykować. 

-Ciociu, wiesz jak tam pada deszcz? Szłam z ciocią Rozalką i o mało nie połamało nam parasolki. 
-Dobrze, że pada. Nasze roślinki potrzebują i słonka i wody, ciepło było wczoraj i najadły się dzięki słoneczku, dzisiaj muszą się napić i  nie będziemy musiały podlewać. Usiądź tam w kąciku i wyciągnij swoje książeczki, zaraz zrobimy lekcje. - kobieta z czułością przetarła mokra buzię dziewczynki i wskazała stolik do nauki. 
-Herbatki? Tobie może rumianku? 
-Melisy. 
-A co znowu się stało? Sabinka, nie mów, że znowu się pokłóciliście o wesele - kobieta pokiwała głową- zrób herbaty, a ja mam wkładkę. Idź do dziecka, a ja pogadam z naszą biedną panną młodą. 

Justyna z Taesiem wybrali się na przejażdżkę. 
Bez większego celu. 
Chcieli pobyć sami ze sobą, z dala od jęków innych, gwaru Marysi. 
Nie musieli się przecież nikomu tłumaczyć. 
Każdy wiedział, że przechodzą (nadal) ciężki okres w swoim życiu. 
-Dawno nie widziałem jak się uśmiechasz. Tak całą sobą. Kocham ten stan kiedy zatapiam się w tych lazurowych radosnych oczkach. Brakuje mi tego. - stojąc na Sopockim molo mocno wtulał się w swoją dziewczynę. Nad ich głowami przelatywały wrzeszczące mewy, które po chwili spokojnie siadały na spokojnej morskiej tafli. - Widzisz, z nami jest tak samo. Po burzy przychodzi wyciszenie. Będzie dobrze, wszystko się ułoży. 
Kobieta wsłuchiwała się bicie jego serca, ten rytmiczny stukot koił jej nerwy. Wciągała powoli jego zapach. 
Zawiał silniejszy wiatr.
-Zaczekaj, wrócę do samochodu po kurtki, zaraz się rozpada. 
-Nie puszczę cię samej, nigdy. Raz, tylko jeden jedyny raz puściłem twoją dłoń i źle się to dla nas skończyło. Koniec z tym. Jesteś teraz skazana na mnie na każdym kroku. 
-Myślę, że mogę to zaakceptować. - pobiegli do zaparkowanego niedaleko wozu. 
Justyna wskoczyła do samochodu i przypadkiem włączyła radio. 
Jakież było ich zdziwienie kiedy usłyszeli komunikat brzmiący mniej więcej tak:
"Do wszystkich ocalałych. Nadchodzi wojsko. 
Zbawienie jest bliżej niż sądzicie. 
Rządy najpotężniejszych państw się odradzają. 
Wytrzymajcie! Pomoc jest w drodze."
Wiadomość była puszczona w zapętleniu. To pierwszy komunikat jaki słyszeli od początku wybuchu epidemii. Ale nie wiedzieli co oznacza i czy jest prawdziwy. 
Justyna przetłumaczyła Taehyungowi przekaz płynący z radia. 
-Co myślisz? 
-Skarbie, nie chce być niemiły. Ale nie wierzę w ani jedno wypowiedziane tutaj słowo. 
-Ale, Tae... Radio do tej pory milczało. Może to znak. 
-Nie podoba mi się słowo zbawienie. Nie wychylajmy się. Nie chce znowu trafić w niewolę. Chodźmy. Chciałaś się wdrapać na latarnię morską. 
-Straciłam ochotę - dziewczyna wyraźnie posmutniała. 
-Skarbie, powiemy o tym reszcie, obgadamy to. Nie mamy i tak wpływu na to co się dzieje na tym popieprzonym świecie. Chodź -  pociągnął ją za rękę. 
Wpadła wprost w jego ramiona i nie potrafiła się oprzeć, jego usta przywarły do jej smutnych jeszcze ust, by ukraść kilka pocałunków, raz za razem, aż na jej buzi zagościł uśmiech.

UśpieniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz