Żegnam.

43 7 18
                                    

Beztroskie dni.
Można pomyśleć, że takie dni już dawno mieli za sobą.

Niespodzianka.

Nic się nie zawaliło, nikt nikogo nie zabił, nie zjadł, nie podpalił.

A tak na to czekaliście.

Wojskowi okazali się całkiem spoko. Pomagali jak mogli, zawsze kulturalni.
Pan Chujek odpuścił Jiminowi, jak tylko przyłapał ich na plaży w dwuznacznej sytuacji.
Małym minusem okazał się fakt, że w ich szeregach były również piękne kobiety, które, no co tu dużo mówić, zaczęły kręcić się przy chłopcach.

Ogrodzenie, które w zamyśle miało być niczym mur chiński, jest raczej jego biedniejszą wersją. Ale i tak nie mogą narzekać. Prace posuwają się bardzo sprawnie, oni sami pomagają w budowie, więc nie narzekają na brak pracy.
A i dni szybciej lecą.

Zaczęli także przybywać pierwsi "nowi" ocalali.
Co najbardziej cieszyło Susanne to fakt, że przeważnie były to rodziny z dziećmi.
W końcu Max będzie mogła przebywać między rówieśnikami, a i ona sama będzie miała ręce pełne roboty. I wróci do zawodu, który tak kiedyś kochała.

Sabina mogła liczyć na dobrze wyposażony gabinet. Rzeczy z karetki przenieśli do małego ośrodka zdrowia, który umiejscowiony był w samym środku miasteczka, tuż obok przyszłego posterunku policji.
Kto wie, może to Malwina zostanie panią komendant?

Miasto zaczynało tętnić życiem. Opustoszałe domy już nie zionęły pustką.
W szarych oknach zaczynały tańczyć kolorowe firany i falbanki.

Minął ponad rok od wybuchu apokalipsy.

Przez ten rok dużo się zmieniło.
Ich postrzeganie świata uległo zmianie.
Zamiany zaszły w każdym jednym.

czy był to rok stracony?
I tak, i nie

Nie mogli jeszcze zamknąć bilansu zysku i strat.
Za szybko.

Wiedzieli natomiast jedno.
Odnaleźli to, o czym przedtem mogli tylko pomarzyć.
Miłość.

Ania
Powoli przygotowywała się na poród. I chociaż miała w zapasie jeszcze kilka tygodni, starała się mieć wszystko przygotowane i zapięte na ostatni guzik.
Zapas pieluch czekał już na strychu. Zaprawione słoiczki z ich własnych plonów, kurzyły się w piwnicy. Odnowili starą kołyskę, postawili nowe łóżeczko.
Buteleczki, kosmetyki, ubrania, nawet mleko w proszku, które niekoniecznie było zdatne do spożycia i obawiali się go podawać, ale zawsze to lepsze niż sama woda. A dziecko jeść musi. Dopóki nie ma robaków czy pleśni, można spokojnie podawać dziecku, to słowa obozowej lekarki.
Ponieważ lekarka, to prywatnie przyjaciółka Anki, wierzyła jej na słowo.
-Aniu, nawet nie wiesz jak ci zazdroszczę - Susanna głaskała ją delikatnie po brzuszku. Ona jedna mogła to robić, na pozostałe warczała i nie pozwalała.
-Czy zostaniesz matką chrzestną? - zaskoczona kobieta przystopowała z czułościami.
Wyprostowała się: -Ale, że ja? Mówisz poważnie?
-No wiesz, nie do końca , ale nie wiedziałam jak mam nazwać tą funkcję. Jeśli coś mi się stanie, pomożesz Jinowi?
-Co ty za brednie teraz wygadujesz? - skarciła ją - Pomogę Wam. Nie musisz się o to martwić. Tylko nie opowiadaj przy pozostałych takich bredni. Twoje szczęście, że jesteś w ciąży, inaczej kopnęłabym cię w dupę.
-Oho, ktoś tu nieźle wkurzył Susanne - zaśmiała się Justyna - Co jej nagadałaś? Mów szybko!
-A daj spokój. - machnęła ręką. Prawdę mówiąc, Zuzka zazdrościła każdej kobiecie, która już posiadała dzieci, albo chodziła w ciąży, ale była to dobra zazdrość. Była szczęśliwa. Czuła się potrzebna. I mogła poniekąd zaspokoić swój płaczący instynkt macierzyński.

Dzisiejsze plany dziewczyn obejmowały wycieczkę w nieznane rejony.
Musiały poszukać lepiej wyposażonej apteki. Okoliczne został już okradzione ze wszystkiego przydatnego. A lepiej dmuchać na zimne. Leki mogły się skończyć lada moment.
Wojsko nie kwapiło się do pomocy. Nie takie było ich zadanie. Obiecywali tylko, że jak zasiedlą całe miasto przyjedzie i czas na zaopatrzenie w potrzebne leki.
Ta, jasne.

UśpieniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz