Rozdział 11.

24.9K 946 348
                                    

Renzo

     Jestem zaskoczony, gdy Maya zjawia się w moim gabinecie, zgodnie z umową. Podnoszę wzrok znad dokumentów i w milczeniu patrzę, jak wślizguje się przez drzwi.

- Dzień dobry, panie Bonetti – mówi cicho, spoglądając na mnie spod długich rzęs.

Och, panno Sanders, wracamy do oficjalnych zwrotów? Aż dziwne, że nie była pani taka wycofana, kiedy mój język penetrował wnętrze pani ust.

Zostawiam te przemyślenia dla siebie. Odkładam długopis i niespiesznie podnoszę się z fotela. Okrążam biurko, po czym stając naprzeciwko Sanders, opieram się o jego krawędź.

- Szczerze mówiąc, nie sądziłem, że stawi się pani na szkoleniu – stwierdzam chłodno, grając z nią w jej własną grę.

Widzę, jak przygryza wargę i, pomimo całej złości, jaką czuję, mam ochotę oprzeć ją o drzwi i dokończyć to, co zaczęliśmy w sobotni wieczór.

Odganiam od siebie chęć położenia na niej rąk. Nie wiem, czemu Sanders zwiała z imprezy, zostawiając mnie jak idiotę, z obolałymi jajami, ale pewnie uratowała nas w ten sposób przed wielkim życiowym błędem. Oboje mieliśmy sporo do stracenia.

- Potraktowałam to, jako polecenie służbowe.

Na chwilę zapada cisza. Wpatruję się w Mayę, która wciąż stoi przy drzwiach, jakby zamierzała rzucić się do ucieczki. Znowu unika mojego wzroku, uparcie gapiąc się w ścianę. Dopiero teraz dostrzegam, że jej oczy są lekko opuchnięte, jak wtedy, gdy płakała wtulona w moją koszulę.

Może za jej zniknięciem stoi jednak coś więcej, niż zwykły strach przed konsekwencjami?

Wsuwam dłoń do kieszeni. Mam już dosyć tego udawania. Postaram się wrócić do normalnych, służbowych relacji, ale muszę najpierw poznać odpowiedź na jedno pytanie.

- Dlaczego?

Spojrzenie Mayi w końcu krzyżuje się z moim. Wie, co mam na myśli. Nerwowo zakłada za ucho kosmyk włosów.

- Podeszłam do stolika i... - Bierze głęboki oddech. - Dowiedziałam się, że jego matka nie żyje.

Teraz wszystko staje się jasne.

Prostuję się i robię krok w jej stronę.

- Przykro mi – mówię szczerze. Nie mam jednak na myśli śmierci tej zupełnie obcej mi kobiety, a raczej to, co musiało dziać się w głowie Sanders, gdy usłyszała te wieści, zaraz po tym, jak prawie zdradziła jej syna. - Jeśli czegoś potrzebujesz...

- Nie – przerywa mi, robiąc krok do tyłu i niemal wpadając na drzwi. Jej szaro-zielone oczy szklą się od napływających łez. - Jestem takim okropnym człowiekiem.

Podchodzę do niej. Mam wielką ochotę ją przytulić, ale wiem, że to bardzo zły pomysł. Dzieli nas ledwie kilka centymetrów i wyczuwam jej delikatny, waniliowy zapach. Pochylam się, wciągając go w nozdrza.

- Nie jesteś, Mayu – mówię, powstrzymując chęć otarcia spływającej po jej policzku łzy. - To wszystko moja wina. Jest tyle powodów, dla których nie powinienem się do ciebie zbliżać, a jednak brnąłem w to, zamiast...

Znowu wpada mi w słowo.

- Jutro jest pogrzeb – oznajmia, wycierając łzy. - Chciałabym wziąć urlop do końca tygodnia. Muszę być teraz z moim narzeczonym. - Unosi głowę i patrzy na mnie z dziwną rezerwą. - Zgodzi się pan, dyrektorze?

Odsuwam się na stosowną odległość. Stosunki czysto służbowe. Tak będzie lepiej dla nas obojga.

- Oczywiście. Proszę jednak pamiętać, że w poniedziałek wylatujemy do Europy. Chciałbym omówić z panią jeszcze kilka tematów podczas naszych szkoleń.

Asystentka (WYDANA)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz