Rozdział 12.

26.5K 1K 439
                                    

Maya

     Nolan wykazuje się niespotykaną dla siebie wspaniałomyślnością i pomaga mi zataszczyć walizkę do samochodu. Otwieram frontowe drzwi i widzę, że czarny cadillac czeka już na ulicy, kilkanaście metrów dalej. Czuję na ramionach ciarki, gdy z wnętrza wysiada mój szef, ubrany jak zwykle w doskonale dopasowany ciemny garnitur.

Mój narzeczony na jego widok zatrzymuje się w progu, po czym spogląda na mnie z mieszaniną zaskoczenia i złości.

- To przecież ten sukinsyn z baru – warczy. - Prawie złamał mi wtedy rękę.

Czuję rosnące zażenowanie. Dobiegający z ulicy zgiełk raczej nie pozwala Bonetti'emu usłyszeć słów Nolana, ale bez wątpienia widzi jego nerwową reakcję.

- Błagam, nie rób scen – syczę. - Sam zacząłeś tę awanturę.

- Ja?! - Teraz  już prawie wrzeszczy. Widocznie alkohol nadal nie opuścił jego krwiobiegu. - To on do mnie wstał. Co niby miałem...

- Dzień dobry. - Głos Renza rozlega się tuż obok, prawie przyprawiając mnie o zawał. Obracam głowę i przez chwilę gapię się na niego, jak idiotka. Błękitne oczy wydają się przewiercać mnie na wylot.

- Dzień dobry, panie Bonetti – wyduszam w końcu.

Zerkam na Nolana, żeby przekonać się, czy przypadkiem nie zakasuje już rękawów. Ale on tylko mierzy mojego szefa pełnym niechęci wzrokiem. Teraz, gdy nie jest napruty, nie ma chyba odwagi, żeby wszczynać bójkę.

- Jakiś problem? - pyta spokojnie Renzo, wciąż patrząc na mnie, jakby Nolana w ogóle z nami nie było.

- Nie. My tylko...

- Powinienem złożyć zawiadomienie na policję – wpada mi w słowo mój narzeczony. - Do tej pory mam problem z ramieniem.

O, Chryste... Dlaczego mnie to spotyka?

Rzucam mu wymowne spojrzenie, dając do zrozumienia, żeby zamknął jadaczkę.

- Doprawdy? - W głosie Bonetti'ego nie słychać nawet cienia emocji. - W takim razie proszę to zrobić.

Widzę, jak Nolan prawie gotuje się z wściekłości. Jego twarz robi się purpurowa, a na skroni pojawia się pulsująca żyłka.

- Chyba sobie poradzisz – rzuca w moim kierunku, po czym obraca się, zostawiając walizkę w progu. Słyszę jego dudniące kroki, gdy wbiega po schodach na piętro.

Przesuwam dłonią po twarzy. 

Ja pierdolę.

- Przepraszam pana – rzucam, czując jak płoną mi policzki.

- Renzo. Skończmy już z tą dziecinadą. - Chwyta za rączkę walizki. - I nie masz mnie za co przepraszać. A teraz już chodźmy. Musimy jakoś poradzić sobie bez twojego dzielnego, silnego mężczyzny.

Słyszę w jego głosie kpinę i mam coraz większą ochotę, by po prostu zapaść się pod ziemię. Renzo rusza w stronę samochodu, a ja rzucam jeszcze jedno krótkie spojrzenie w stronę schodów.

Mam nadzieję, że do mojego powrotu Nolan zdąży już dojść do siebie.

     Kierowca zawozi nas na lotnisko. Dzięki Bogu, tylne siedzisko jest na tyle szerokie, że mogę trzymać się od Renza w bezpiecznej odległości, która nie spowoduje, że znów będę miała problem z utrzymaniem na smyczy moich hormonów.

     Po zamieszaniu na odprawie wsiadamy wreszcie do samolotu. Nasze miejsca, zarezerwowane przez firmę w klasie biznesowej, nie znajdują się na szczęście obok siebie, mam więc jeszcze kilkanaście godzin spokoju, z dala od tego przystojnego kusiciela. Rozsiadam się w wygodnym fotelu i zaczynam nerwowo bawić się moim zaręczynowym pierścionkiem. Rozmyślam o wydarzeniach ostatniego tygodnia i staram się usprawiedliwić zachowanie Nolana. Rozumiem, że jest mu potwornie ciężko. Sama straciłam matkę i doskonale pamiętam, jak bardzo rozbita byłam, kiedy odeszła po długiej walce z nowotworem. Może było mi trochę łatwiej, bo wiedziałam, że ten dzień nadejdzie i czułam ulgę, mając świadomość, że już nie cierpi. Dla niego ta wiadomość była kompletnym zaskoczeniem.

Asystentka (WYDANA)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz