Rozdział 35.

1K 46 14
                                    

Mimo, że przez chorobę i całodniowe przesiadywanie w domu naprawdę się nudziłam, święta przyszły wcześniej, niż bym się tego spodziewała. Może to dlatego, że Derek codziennie po szkole odwiedzał mnie i dotrzymywał mi towarzystwa. Zbliżaliśmy się do siebie coraz bardziej, czułam, że zaczynało nas łączyć silniejsze uczucie.

Ale przez cały ten czas czułam się dziwnie, ogarniał mnie jakiś nieznajomy stan, w którym niczego nie byłam pewna.

Nie byłam pewna, czy zbytnio nie narzucam się Derekowi. Mimo, że byliśmy razem, nie wiedziałam, czy nie chciałby w czasie, który spędzał ze mną iść na imprezę, czy spotkać się z kimś na piwie.

Nie byłam pewna, czy nazbyt go nie wykorzystuję. Chłopak nigdy nie pokazywał, że coś mu nie pasuje, ale wiedziałam, że ciągłe gotowanie, przynoszenie mi różnych rzeczy, gdy nie miałam siły by się podnieść nie było tym, czego oczekiwał po związku ze mną.

Nie byłam też pewna, czy dalej chciał ze mną być. Chłopak, co prawda odwiedzał mnie codziennie i umilał mi przynajmniej pół dnia, ale stał się przy tym milczący. Jego natura gaduły jakby wyparowała, a jego telefon cały czas to dzwonił, to powiadamiał o nowej wiadomości.

W świąteczny dzień obudziłam się dosyć wcześnie. Jako, że od ósmej otwierali galerie handlowe, o siódmej byłam już ubrana i wyszykowana, by zjeść śniadanie i ruszyć do sklepu na poszukiwania prezentów dla przyjaciół. Tarryn zabroniła mi wychodzić z domu, więc nie miałam możliwości zrobienia zakupów wcześniej ale jak to się mówi? Lepiej późno, niż wcale.

Zakładałam ciepłe buty i puchową kurtkę, gdy ktoś zapukał do drzwi. Byłam nieźle zdziwiona, bo kto o siódmej rano puka do czyichś drzwi? Tym razem spojrzałam przez wizjer, a gdy rozpoznałam osobę w nim ukazaną natychmiastowo otworzyłam drzwi.

- Babcia? – wychrypiałam.

Natychmiast odkaszlnęłam chcąc pozbyć się chropowatego uczucia w gardle.

- Cześć, Debby - odparła z uśmiechem.

Kobieta stała w progu trzymając w ręce dość dużą walizkę. Krótko przystrzyżone siwe włosy były idealnie ułożone. Jej chuda postać od zawsze kontrastowała ze stereotypowym przekonaniem pulchnej babci piekącej więcej ciasteczek niż sama zdołałaby zjeść. Czarne dżinsy opinały jej szczupłe nogi a szara koszulka ze znanym, markowym naszyciem wystającym spod grubego płaszcza przypominała, że babcia zawsze lubiła luksus. Zupełnie jak moja matka.

- Wejdź do środka - powiedziałam szybko, nie chcąc aby się zaziębiła.

Staruszka, choć na nią nie wyglądała, ściągnęła płaszcz i powiesiła go na haczyku w korytarzu. Zamknęłam drzwi.

- Jak tu przytulnie - skomentowała, gdy tylko stanęłyśmy w salonie.

Nie powiedziałabym.

- Charlotte nieźle się tu urządziła - rzuciła - chociaż ja wymieniła bym te drewniane schody na marmurowe - mruknęła, patrząc sceptycznie na omawiany mebel.

Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Babcia zawsze miała luksusowe podejście do wszystkiego. Jeśli dom nie był w doskonałym porządku a jego wnętrze nie ukazywało przynajmniej w małym stopniu ekskluzywnych mebli, nie było sensu nawet zapraszać jej do środka,

- Więc? - zaczęłam, wchodząc do kuchni - czym zawdzięczamy tę wizytę?

Wyłożyłam na wyspę kuchenną jakieś stare ciasteczka zbożowe i zalałam herbatę.

- Cóż za głupie pytanie - mlasnęła, biorąc do ust kawałek ciasteczka - przecież mamy święta! Przyjechałam was w nie odwiedzić!

Uśmiechała się od ucha do ucha, przegryzając swoje ciacho i patrząc na mnie znad parującego kubka. Jej zachowanie wydawało mi się nad wyraz dziwne. Morwynna, babcia od strony mamy, przez większość swojego bogatego życia siedziała w swoim apartamentowcu w Nowym Jorku nie wystawiając z niego nosa. Praktycznie w ogóle nie miałam z nią kontaktu.

Bezpieczna przystań✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz