Gdy tylko trenerka Coll zniknęła za drzwiami wejściowymi do hali, rzuciłam się na Dereka, przyciągając go do uścisku. Wydawał się zaskoczony, ale oplótł mnie rękami w pasie i czule przytulił. Znowu poczułam to dziwne uczucie, jakbym wiedziała, że przy nim nic mi się nie stanie. Że z nim jestem bezpieczna.
Moja bezpieczna przystań.
- Dziękuję – powiedziałam – jak w ogóle udało ci się załatwić coś takiego? – dalej trzymałam go kurczowo przy sobie.
- Dobrze, że się cieszysz – zaczął – bo przez chwilę myślałem, że nawrzeszczysz na tę kobietę, żeby dała ci spokój – zaśmiał się gardłowo. – Coll to przyjaciółka mojej mamy, nie wiedziałem, że tu uczy, ale gdy poszedłem po telefon zaczął dzwonić, więc wyszedłem z szatni, a ona stała przed wejściem i przeglądała zeszyt. Przywitałem się, a od słowa do słowa wyszło, że poszukuje dwóch dziewczyn do drużyny pływackiej. Powiedziałem jej, że znam idealną kandydatkę i tak oto znalazła się tutaj – cały czas się uśmiechał. Był taki słodki i robił tak dużo rzeczy dla mnie: wspierał mnie, pomagał i jeszcze spełniał marzenia.
- Żartujesz?! – odsunęłam się odrobinę od chłopaka – to spełnienie moich marzeń. Bardzo chciałam, żeby ktoś wreszcie zaczął mnie trenować. Nie wiem jak ci mam dziękować, Derek.
- To drobiazg – machnął ręką – ale jako podziękowanie mogę przyjąć buziaka – uśmiechnął się łobuzersko na co przewróciłam oczami, ale mimowolnie się uśmiechnęłam.
Przysunęłam się do chłopaka i cmoknęłam jego policzek. Gdy miałam się odsunąć czarnowłosy chwycił mnie w talii i przyciągnął tak, że nasze twarze dzieliły milimetry. Wpatrywałam się w jego przepiękne błękitne oczy i żałowałam, że on nie może powiedzieć tego samego o moich oczach, bo po prostu były zwyczajnie niebieskie. Tata czasem mówił, że są prawie granatowe, ale dla mnie były zwykłe. Oddech stał się płytki, puls przyspieszony, a bicie mojego serca galopowało jak stado spłoszonych koni, kiedy chłopak przeniósł jedną rękę i delikatnie przejechał nią po moim biodrze. Nie wiedziałam, co planuje. Miałam nadzieję, że nie będzie chciał się całować. Musiałam jakoś z tego wybrnąć i zrobiłam jedyne, co mi przyszło do głowy. Zarzuciłam ręce na kark niebieskookiego i wtuliłam się w niego. Czułam jak pieką mnie policzki, bo zepsułam tak idealny moment przez głupią panikę.
- Dziękuję jeszcze raz – powiedziałam.
- Nie ma sprawy – odezwał się tuż przy moim uchu, wysyłając dreszcze w dół kręgosłupa. Miałam nadzieję, że chłopak nie widział, jak na mnie działa, bo chyba zakopałabym się pod ziemię cała czerwona ze wstydu. Swoją drogą to ciekawe, że w ogóle na niego reaguję i to jeszcze w ten sposób.
– Zbierajmy się – powiedział po chwili ciszy. Przytaknęłam i oboje poszliśmy się przebrać.**
W drodze do domu modliłam się, żeby nie było matki. Wjechałam na podjazd i grubo się przeliczyłam, bo pod domem stało nie jedno, a trzy auta. Jakież było moje zdziwienie, gdy wchodząc do domu poczułam charakterystyczny zapach lasagne. Nawet nie wiem skąd wiedziałam, że to ta potrawa skoro matka nigdy jej nie przyrządzała. Przez chwilę myślałam, że pomyliłam domy i wjechałam do sąsiadów, bo przecież brama była otwarta, ale nie pomyliłam się. Matka stała w kuchni ubrana w elegancką, czarną, ołówkową sukienkę do kolan. Na stopach miała czarne szpilki od Louboutin'a, włosy spięte u dołu w koka, a stylizację dopełniały perły, wiszące swobodnie na jej szyi. No tak, pani prawnik wchodzi w rolę.
Pastwiła się mega wkurzona nad jakąś biedną kucharką, która próbowała wytłumaczyć jej dlaczego dobrała inny sos do krewetek, niż był planowany. W końcu, gdy mnie zobaczyła jej oczy znów zrobiły się zimne, jakby ktoś właśnie wepchnął jej śnieg za kołnierz. Zostawiła kobietę w zielonym fartuszku w spokoju i podeszła do mnie.
CZYTASZ
Bezpieczna przystań✔️
JugendliteraturOsiemnasty rok życia. Czy to nie coś wspaniałego? Imprezy, alkohol, ostatnia klasa liceum. Nowe przyjaźniej i miłości. Dla Debby Morton nigdy posiadanie chłopaka nie było ważne, radziła sobie sama - musiała. Jej życie nie było proste, niektórzy powi...