Rozdział 7.

1.4K 53 5
                                    

Wysiadłam z samochodu będąc pewna, że po przyjściu do domu przebiorę się w jakieś luźne ubranie i powtórzę dzisiejsze tematy. Nic bardziej mylnego. Wchodząc do domu poczułam okropny smród alkoholu, prawie jak na imprezach. Mogłabym spodziewać się wszystkiego i po wszystkich, ale nie mojej matki schlanej w trzy dupy i wyglądającej jak menel. W salonie walały się puste butelki po wódce, winie i whisky. Perfekcyjna pani adwokat Charlotte Morton – elegancka, dystyngowana kobieta, zimna jak lód, przez co wzbudzała u ludzi dystans i tak ich też traktowała – teraz siedziała wbita pomiędzy sofę a stoliczek kawowy z potarganymi włosami i rozmazanym makijażem. Mnóstwo pytań kłębiło się w mojej głowie. Czemu się upiła? Straciła pracę? Ktoś ją skrzywdził? Dlaczego w ogóle  jest w domu skoro nigdy jej nie ma? Podeszłam do kobiety i z niemałym trudem przeniosłam jej ciało na kanapę. Sprawdziłam na wszelki wypadek czy oddycha, bo po wypiciu pięciu butelek alkoholu różnie mogło być. Była przytomna. Przykryłam ją kocem i po położeniu jej kubka wody i dwóch tabletek przeciwbólowych na stoliczku ruszyłam do swojego pokoju.

Zawsze chciałam mieć pokój jak wszystkie nastolatki – biały lub szary, albo po prostu taki, który by mi się podobał. U mnie na ścianach królował zielony. Czujecie to? Zielony. Kolor, który jak dla mnie był po prostu okropny, bo z czym można go łączyć. Moje białe meble wydawały się być urwane z choinki, a drewniane biurko stojące pod dużym oknem nie mieściło nawet połowy moich rzeczy. Jeśli kiedykolwiek moja matka zapyta o cokolwiek, co chciałabym dostać, byłby to wystrój mojego pokoju. Diametralna metamorfoza.

Podeszłam do szafy, która jak reszta kompletnie nie pasowała do zielonych ścian, wyciągnęłam z niej leginsy i czerwoną koszulkę mojego taty, którą znalazłam jeszcze w domu w New Jersey i przebrałam się w wybrane ciuchy. Po odrobieniu obowiązków związanych ze szkołą, odpaliłam laptopa i weszłam na stronę mojej ulubionej księgarni. Kupiłam trzy książki do mojej domowej kolekcji, ponieważ wszystko mi się pokończyło i nie miałam już co czytać. Sprawdziłam czy coś dzieje się w internecie, ale jak zwykle odpowiedziała mi nuda. Zeszłam na dół z zamiarem zrobienia płatków na kolację, ale upuściłam miseczkę i ta rozbiła się z hukiem o podłogę.

- Musisz się tak tłuc? – dobiegł mnie głos z salonu.

- Przepraszam, to było niechcący – cisza. Zaczęłam sprzątać bałagan, który narobiłam ale przerwała mi matka.

- Niechcący to ty przyszłaś na świat.

- Że co proszę? – wstałam na równe nogi oburzona.

- Mówiłam Bakerowi – tak miał na imię mój ojciec – żeby się do cholery zabezpieczać, ale on chciał potomstwo. Głupiego bachora mu się zachciało, a potem mnie zostawił. I co mi z tego przyszło? Opiekowanie się jakimś nic nie znaczącym dzieckiem – po moich policzkach spływały łzy. Właśnie się dowiedziałam, że według mojej matki byłam błędem i byłam dla niej nikim. I powiedziała mi to w twarz. – Nawet jedzenia nie potrafisz sobie przygotować. Masz w ogóle jakieś zdolności? Lepiej sprzątaj, bo chyba tylko to ci zostało – wybełkotała po czym odwróciła się i zniknęła w swojej sypialni. Przestałam płakać. Nie czułam aktualnie nic, tylko pustkę. Pozbierałam odłamki miski, bo znając mnie pewnie weszłabym w nie prędzej czy późnej i udałam się do siebie.

Odświeżyłam się lekko pod prysznicem i po zmyciu makijażu oraz przebraniu się w piżamę wzięłam do ręki koszulkę taty i wślizgnęłam się pod kołdrę. Chciałabym nie móc wtedy myśleć. Ilekroć próbowałam nucić w głowię jakąś piosenkę przypominały mi się słowa mamy. Jak można powiedzieć coś takiego do swojego dziecka. Że jest niechciane. Że jest nic nie warte. Że najlepiej by było, gdyby nie istniało i że najlepsze co może zrobić to sprzątać, bo do niczego innego się nie nadaje. Może to przez alkohol, a po takiej ilości trunku może się mówić różne rzeczy. Jednak każdy mówi, że po alkoholu najłatwiej jest powiedzieć rzeczy prawdziwe i leżące a sercu.

Wiedziałam, że mama miała specyficzny charakter, ale zawsze myślałam, że gdzieś tam w jakiejś części duszy ona mnie kocha. Najwidoczniej się myliłam. Przycisnęłam do siebie mocniej koszulkę taty jakbym chciała poczuć jego bezpieczeństwo. Wiedziałam, że on nigdy by mi czegoś takiego nie zrobił. Mimowolnie wybuchnęłam płaczem, nie byłam w stanie się uspokoić. Głowa bolała mnie od wylanych łez i natłoku myśli. Nie wiem ile tak leżałam, ale wydawało mi się, że leżę tak całą wieczność i nie umiem poradzić sobie z emocjami. W końcu opadłam z sił i zasnęłam.

**

Pierwszą rzeczą po przebudzeniu jaką zrobiłam było jęknięcie. Głowa bolała mnie niemiłosiernie i niestety dobrze wiedziałam dlaczego. Po cichu liczyłam, że przez sen usunie mi się pamięć, ale najwyraźniej się przeliczyłam. Znowu byłam spocona. To się robiło naprawdę dziwne, bo kto normalny poci się w nocy jakby było co najmniej sto stopni. Po szybkim prysznicu podeszłam do szafy i wybrałam czarne jeansy z wysokim stanem, z dziurami na kolanach, a do tego czarną koszulkę z dekoltem w serek, którą wpuściłam do środka spodni.

Stanęłam przed lustrem i omal nie krzyknęłam gdy zobaczyłam swoje odbicie. Wielkie sińce pod oczami wyglądały jakby ktoś mnie pobił, dodatkowo wydawało mi się, że byłam bardziej blada niż wczoraj. Rozczesałam potargane włosy i postanowiłam zostawić je w naturalnej odsłonie. Gorzej było z twarzą. Ile bym nie dała korektora – wielkie sińce nadal przebijały się przez skórę. Pomalowałam rzęsy, żeby powiększyć oko, nałożyłam tyle korektora, że mogłabym go ściągać szpachlą, pomalowałam usta balsamem i zeszłam na dół do kuchni. Modliłam się, żeby matki nie było, bo nie umiałabym na nią spojrzeć po tym czego się dowiedziałam i chyba moje błagania w końcu zostały wysłuchane, ponieważ w domu było zwyczajnie cicho, a na stole leżało trzysta dolarów z karteczką o treści:

Kieszonkowe na ten miesiąc.

Zastanawiałam się, czy chcę brać te pieniądze, ale innych nie miałam, więc po prostu schowałam je do portfela. Zrobiłam sobie owsiankę, a po zjedzeniu umyłam zęby i zgarnęłam swoją torbę. Pamiętałam również, o plecaku basenowym ze względu na wyzwanie Dereka. Ubrałam swoje czarne adidasy i przeglądnęłam się w wiszącym koło wyjścia lustrze. Wyglądałam jakbym miała iść na swój własny pogrzeb. Czułam się jak zombie. Wzięłam kluczyki do mojego czarnego audi i po zakluczeniu domu odjechałam w stronę szkoły.

Gdy tylko wzięłam najpotrzebniejsze rzeczy z szafki i zostawiłam plecak, udałam się pod sale chemiczną. Opadłam na ławkę obok jakiegoś chłopaka ale nawet nie zarejestrowałam kim był. Zakryłam twarz dłońmi i głęboko odetchnęłam.

„Nic nie znaczące dziecko"

- Wszystko w porządku? – poczułam dotyk na ramieniu. Był przyjemnie ciepły – Debby?

- Tak, tak – nawet na niego nie popatrzyłam, nie chciałam, żeby widział mnie w takim wydaniu. Mogłam wziąć okulary, by zakryć wory pod oczami.

Derek wziął moje dłonie w swoje, tym samym odkrywając moją twarz. Popatrzyłam w jego piękne niebieskie oczy, które teraz wyrażały smutek. Znów chciało mi się płakać. Następne co widziałam to plecy czarnowłosego, gdyż zostałam przyciągnięta do czułego uścisku i już niczego nie potrzebowałam. Działał na mnie trochę jak herbata – rozgrzewał moje ciało swoim dotykiem. Czułam, że nawiązuje się między nami więź. On był czymś czego tak bardzo pragnęłam.

Bezpieczną przystanią  

-  Chcesz może o tym porozmawiać? – zapytał nie odsuwając się ode mnie na milimetr – może to z ciebie zejdzie jeśli się wygadasz – powiedział.

- Nie chcę zadręczać cię swoimi problemami – odparłam – dam sobie radę – dodałam. Chłopak odsunął się a ja chciałam protestować, było mi tak dobrze w jego ramionach.

- Proszę cię – prychnął – chcę ci pomóc i na pewno nie odpuszczę. Pamiętasz co obiecywałem – uśmiechnął się chytrze. Kiwnęłam głową, wiedząc, że jestem na przegranej pozycji. Chłopak chwycił mnie za rękę, a ja zdążyłam złapać tylko moją torbę, zanim zostałam pociągnięta w stronę wyjścia ze szkoły.

- Gdzie my idziemy, zaraz są lekcję – burknęłam.

- Zmywamy się – powiedział – porozmawiamy i wrócimy pewnie za godzinę. Nie mogę przecież podpaść pani Dolores w drugi dzień nauki – zachichotał i mój Boże był taki uroczy.

- Dobrze więc – powiedziałam – prowadź.

Bezpieczna przystań✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz