40.

29 6 60
                                    

Los Angeles, 25 kwietnia, 7:53

- Nie, proszę... - mruknął Cam w szyję Weroniki, obejmując ją i nie pozwalając wstać z białej, puchowej pościeli.

- Cam, wiesz, że muszę do nich pojechać. Tak jak ustaliliśmy, prawda? - próbowała przemówić mu do rozumu, ale miał to głęboko gdzieś, nie słuchał.

Kilka dni temu osiemnastolatka dostała zaproszenie, by wróciła na jakiś czas do Polski, do rodzinnego miasta i domu. Wspólnie z Camem, pomimo dręczących ich wątpliwości stwierdzili, że powinna tam pojechać i spróbować się pogodzić, dogadać.

- Mam urodziny. Proszę, pojedziesz jutro... Powiesz, że zepsuł mi się samochód i nie mogłem cię zawieźć...

- Cam, mieliśmy umowę. Sam przekonywałeś mnie, żebym tam pojechała... Nie zmieniaj tego. Wiesz dobrze, że powinnam spróbować się z nimi pogodzić... - mimo swoich słów, Weronika powoli miękła. Cam pociągnął ją w swoją stronę, aż dziewczyna opadła na materac i na jego klatkę piersiową. Gitarzysta odgarnął Weronice włosy z twarzy i pocałował ją w policzek.

- Pięknie proszę... Pojedź jutro. Mam urodziny, nie zmusisz mnie chyba do spędzenia ich samotnie? - mimo odrobiny przekory w głosie, Cam mówił poważnie. Nie potrafił wyjaśnić też surrealistycznego strachu przed jej wyjazdem. Przeczucia, że miało stać się coś złego...

Miał też wrażenie, że jeżeli będzie poza jego zasięgiem, nie będzie miał już kontroli nad ich związkiem. Mogło stać się... wszystko. Zupełnie wszystko.

- Okej - mruknęła niechętnie, ale na jej ustach widniał szeroki uśmiech. Sama nie miała ochoty tam jechać...

Cam uśmiechnął się zwycięsko i przyciągnął ją jeszcze bliżej siebie. Potem mruknął jej do ucha drży słowa, pełne szczerości i radości:

- Dziękuję. Kocham cię... - Cam pocałował ją, czule, miękko i z miłością. Weronika odpowiedziała mu tym samym.

- Skoro już zostałam, to co chcesz dzisiaj robić? - zapytała po chwili, podpierając głowę na łokciu prawej ręki i przyglądając się gitarzyście.

- Poleniuchować.

- Żartujesz? Masz urodziny! Trzeba coś zrobić, pójść na jakąś imprezę czy coś w tym stylu..! - Weronika oburzyła się ironicznie, a Cam jęknął i przewrócił ją z pozycji półleżącej z powrotem na materac. Dziewczyna zaczęła powoli obrysowywać palcem każdy mięsień na szczupłym brzuchu Cama, czekając na jego odpowiedź.

- Mam to w dupie. Jutro wyjeżdżasz, a ja nie będę marnował czasu na jakąś imprezę. - Cam wsunął rękę w jej miękkie, pachnące włosy i przycisnął swój policzek do jej policzka.

- Wyjeżdżam, przypominam, maksymalnie na tydzień.

- Wiem, ale będę miał wrażenie, że trwa to o wiele dłużej.

- Nie wymyślaj. Może jeszcze uschniesz z tęsknoty za mną? - parsknęła Weronika, dźgając go w brzuch. Cam skrzywił się i odrzekł:

- Prawdopodobnie - tym razem to on się zaśmiał na widok jej miny. Pocałował ją w czoło i wpatrzył na chwilę w sufit. Źle przeczucia a propos jej wyjazdu go nie opuszczały, ale jak miał jej to powiedzieć?

Skąd miał wiedzieć, że ona sama źle temu wszystkiemu wróżyła?

~*~

Toruń, 27 kwietnia, 9:21 czasu polskiego

Po wyczerpującym locie samolotem i trzech godzinach jazdy z Warszawy do Torunia Weronika wspomniała wczorajszy dzień. Cam, tak jak mówił, "leniuchował" całą dobę. Do południa leżeli w łóżku i rozmawiali, a potem skoczyli do jakiejś knajpy na luch i wrócili do domu, by spędzić jakiś czas w studiu. Tam razem zagrali kilka utworów, a potem skończyło się to - jak zwykle - namiętnymi pocałunkami i szczelnym uściskiem Cama.

Następny dzień był już mniej spokojny, ponieważ Weronika o dziewiątej miała lot. Na lotnisku Cam nie chciał jej wypuścić, a tak naprawdę to ona sama nie chciała od niego odejść. Bała się tego, co czekało ją w rodzinnym mieście.

Tym też sposobem prawie spóźniła się na samolot, ale nie była zła. Uczucia towarzyszące jej można było raczej nazwać strachem i obawą przed tym, co ją czekało w Polsce, aniżeli złością na Cama. Mimo że mu tego nie powiedziała, kochała go. Stał jej się bliższy i ważniejszy niż rodzina.

W jej rodzinnym mieście nie zmieniło się nic. Wydawało się to dziwne, nienaturalne, skoro u niej samej zmieniło się tak wiele...

Jadąc taksówką przez miasto Weronika obserwowała wszelkie budynki i przechodzących ludzi. Minęła swoją szkołę, która ani trochę się nie zmieniła, przynajmniej z zewnątrz. Minęła kamienicę, w której spędziła pierwsze siedem lat swojego życia, zanim przenieśli się do domu na obrzeżach Torunia. Minęła znane sklepy, galerie handlowe i zakłady wszelkiego rodzaju. Oglądała znajome drogi, skrzyżowania i parki.

Dziwnie było patrzeć na to wszystko. Jej rodzinne miasto prawie wcale się nie zmieniło, świat mieszkańców nie obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni tak, jak u niej.

Jednocześnie zrozumiała, że to nie był już jej prawdziwy dom. Teraz nie tutaj było jej miejsce. Polska nie powitała jej tak, jak Oregon powitał Kelsey po powrocie z Indii w drugiej części "Klątwy tygrysa" - nie otoczyła swoim zapachem, nie zapewniła o bezpieczeństwie. Była wroga, obca. Teraz już nie pasowała to tak, jak wcześniej.

- Jesteśmy na miejscu - zakomunikowal taksówkarz, parkując przed rodzinnym domem że sporym terenem. Weronika zapłaciła i zawahała się chwilę, łapiąc za klamkę.

Co spotka ją za tymi drzwiami? Po co ją tu zaproszono? Czy wszyscy pamiętają kłótnię i dalej myślą o niej tak, jak wcześniej?

Musiała tam wejść. Jeżeli chciała choć spróbować pogodzić się z rodziną i odzyskać spokój oraz kontrolę nad własnym życiem, musiała tam wejść. Weronika wyciągnęła telefon i zadzwoniła do Cama. Pierwszy raz nie odebrał, więc zrobiła to ponownie.

- Hej, Cam... - po drugiej stronie słuchawki usłyszała jęk, a potem pełen pretensji głos:

- Jest po północy! Dziewczyno, ja spałem... - zaspany głos brzmiał nieco zabawnie, szczególnie gdy miał wyrażać oburzenie.

- Wiem, wiem. Chciałam ci tylko powiedzieć, że... dojechałam i... zaraz tam wejdę - jej głos był trochę niepewny, ale Cam się ożywił i wybudził.

- Okej, pamiętaj, o czym rozmawialiśmy. Jakby coś, masz rozkład samolotów w walizce, gdyby coś poszło nie tak. Miejmy nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Trzymam kciuki. Daj mi znać, jak coś się wydarzy albo po prostu będziesz chciała pogadać...

- Tak zrobię. Dzięki - Cam chyba wyczuł zdenerwowanie w jej głosie, bo zamilkł na chwilę, a potem dodał łagodnie:

- Stresujesz się?

- Ta... Tak - odparła niechętnie Weronika, przygryzając wargę. Naprawdę wolałaby mieć przy sobie Cama, ale zaproszenie go nie uwzględniało. Było jednoznacznie napisane tylko dla niej.

- Wszystko będzie dobrze. Uwierz w to i rzeczywiście tak się stanie, okej? - jego głos był łagodny i ciepły, pocieszający i pełen nadziei. Camowi zależało tak samo mocno jak jej, by się udało.

- Dzięki. Trzymaj kciuki - uśmiechnęła się do siebie i rozłączyła. Potem odetchnęła głęboko, podeszła do drzwi i zapukała.

Pierwszym, co zobaczyła, był merdający ogon jej psa, berneńczyka. Potem wylądowała na ziemi, gwałtownie popchnięta przez niego z radości na ziemię.

Było warto przyjechać chociażby ze względu na niego. Jeżeli nic innego nie wyjdzie... Cóż, zawsze to choć jakieś pocieszenie.

Jednak w tym, co nadchodziło, nie było miejsca na pocieszenie. Już za kilka dni cały jej świat miał runąć.

Destiny | C. W.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz