> 48 <

615 63 17
                                    


Kolejny piątkowy wieczór spędzałem jedząc ramen z torebki, ogladając Spongeboba. Miałem iść na noc do Tena, ale dokładnie pół godziny przed planowanym wyjściem, dostałem wiadomość w której poinformował mnie, że wychodzi gdzieś z Johnnym.

Wiedziałem, że zostałem wystawiony, ale nawet się nie gniewałem. W sumie nawet się ucieszyłem. Widzę, że lubią spędzać ze sobą czas i nie miałem zamiaru im tego odbierać. Z drugiej strony wewnętrznie chyba bardziej chciałem oglądać po raz kolejny przygody gadającej gąbki.

Rozsiadłem się na kanapie, korzystając z tego, że rodziców nie ma w domu. Już w piżamie owinąłem się kocem i obłożyłem poduszkami, skupiając się na telewizji. Po kilku minutach usłyszałem otwieranie drzwi, ale zignorowałem to.

– Lee Donghyuck! Gdzie jesteś!?

– W salonie!

Przesunąłem się, robiąc trochę miejsca dla Marka, który wszedł do salonu z torbą i również w piżamie. Nie zdzwiłem się nawet jego obecnością, bo często przychodził bez zapowiedzi.

– Nie było ci zimno w tych spodeneczkach? – mruknąłem.

– Brat mnie podwiózł – westchnął – O, Spongebob – usiadł i od razu wyciągnął mi pudełko z makaronem z dłoni.

No tak, co moje to twoje.

– Co naszło cię na odwiedziny?

– Zatęskniłem za tobą, wiesz? – wydął wargę, a ja cicho parsknąłem.

– To wcale nie tak, że kilka godzin temu wracaliśmy razem ze szkoły.

– No już, nie czepiaj się. Gdzie twoi rodzice? – rozejrzał się.

Nie wiem czy oczekiwał, że wyskoczą nagle zza kanapy czy szafy, ale tak właśnie to wyglądało.

– Są u jakiegoś znajomego taty, wrócą późno albo jutro – wzruszyłem ramieniem.

– Powtórzyłbym imprezę sprzed tygodnia – wymamrotał.

– Nigdzie się nie ruszam – odparłem automatycznie.

– Nie musimy nigdzie iść – uśmiechnął się – Możemy zrobić ją tutaj, we dwójkę.

Tak właśnie po zjedzeniu pizzy z zamrażalnika i obejrzeniu kilku kolejnych odcinków kreskówki, zabraliśmy się do pracy. Opuściliśmy rolety i zasłony, wybraliśmy playlistę, światło zostało zgaszone a zamiast niego włączyliśmy obracające się kolorowe światełka. Wszystko wyglądało lepiej niż się spodziewałem.

Nadal byliśmy w skarpetkach i piżamach, ale przecież na tym to polegało. Jesteśmy w domu i wyglądamy tak jak chcemy. Pierwsza piosenka właśnie trawała, ale tylko lekko kiwaliśmy się na boki. Czułem się trochę niezręcznie, bo jednak to nie był klub. Tam było ciasno, znikaliśmy wśród wielu osób, a tutaj byliśmy sami.

Tylko ja i on.

– Masz – podał mi szklankę.

– Co to?

– Coś co było w tej szafce – wskazał na przeszkloną witrynę, która robiła za barek mojego ojca.

– Oszalałeś? On się zorientuje, ta szafka jest najważniejsza w całym domu – powiedziałem pół żartem pół serio.

– Daj spokój, nie zauważy. Z resztą wlałem tylko trochę – wzruszył ramieniem.

Patrzyłem przez chwilę na niego z niepewnością, ale w końcu odpuściłem. Może trochę panikowałem, jednak taki po prostu byłem. Nasze szklanki się zderzyły, a po upicu zorientowałem się, że był to zwykła czysta z sokiem pomarańczowym.

– No barmanem to ty nie zostaniesz Mark – parsknąłem.

Lee nie odpowiedział, tylko odstawił naczynia i złapał mnie za dłonie. Sytuacja była taka sama jak w klubie, tyle że wtedy to ja próbowałem ruszyć Marka do tańca. Teraz on próbował coś robić, a ja tylko cicho się śmiałem.

– Tańcz tak jak wtedy – odezwał się – Bardzo mi się podobało.

Wkrótce wszystko zmieniło się, jakby dotknęła nas czarodziejska różdżka. Starszy złapał za poduszkę, którą mocno oberwałem, ale nie byłem mu dłużny. Gdy czułem, że jestem wystarczająco poobijany poddałem się. Rzuciłem poduszkę na kanapę, ale energia która się we mnie zebrała kazała mi się ruszyć.

Dopiero wtedy naprawdę zaczęliśmy tańczyć. Ktoś patrzący z boku mógłby powiedzieć, że to w ogóle nie był taniec, ale czułem się dobrze. Robiliśmy dziwne pozy, obroty, podskoki, a gdzieś między tym przeplotła się macarena i taniec do "waka waka". Za każdym razem gdy Mark łapał mnie za ręcę i robił kolejny obrót głośno się śmiałem.

Było podobnie jak w klubie, ale teraz czułem jakby to była nasza chwila. Nikt nie stał obok, nikt na nas nie patrzył. Dobrze się bawiliśmy, nawet nie dopijąc do końca alkoholu, o którym kompletnie zapomniałem.

– Pozwoli pan? – dygnął, gdy kolejna piosenka była zdecydowanie wolniejsza od pozostałych.

– Oczywiście – z uśmiechem złapałem jego dłoń.

Mark chyba próbował zatańczyć coś podobnego do walca, którego uczyliśmy się w szkole, jednak nie szło mu to w rytm popowej piosenki. Skończyliśmy tańcząc nas własny pseudo-elegancki taniec, który był mieszanką wszystkiego co przyszło nam do głowy.

– Widzisz? Nie musieliśmy wychodzić z domu – uśmiechnął się.

– Dziękuję.

Położyliśmy się na podłodze, wśród poduszek, które spadły z kanapy podczas naszego tańca. Obserwowałem kolorowe kropki biegające po suficie i czułem się dobrze. Tak po prostu.

– Idziemy spać? – wymamrotał Mark.

– Już?

Nie otrzymałem odpowiedzi, więc skupiłem się na piosenkach, które nadal przewijały się na playliście. Poczułem jak starszy zakłada na mnie nogę, ale byłem do tego przyzwyczajony. Przestałem patrzeć w sufit, kiedy dostałem zdzielony w twarz i dopiero wtedy zobaczyłem, że Mark już śpi.

A on nie potrafi spać normalnie.

– No to dobranoc – westchnąłem.

Chciałem usiąść, żeby sięgnąć chociaż po jeden koc, ale wtedy oprócz nogi wylądowało na mnie całe jego ciało, a głowę schował w mojej szyi.

Chyba tak miało być.

ㅁㅁㅁㅁ

podoba mi się ten rozdział 🤠

(spongebob jest świetny i właśnie zaczynam maraton)

JUST HOLD ON| markhyuckOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz