> 11 <

734 72 17
                                    


Mimo że była końcówka lutego, śnieg postanowił spaść właśnie dzisiaj, przez co zostałem wysłały do odśnieżenia podjazdu i kawałka chodnika przy naszym domu.

Razem ze mną był Johnny, który przyszedł w odwiedziny, a przynajmniej on tak twierdził. Wiedziałem, że tak naprawdę nie ma ochoty na gotowanie, a z racji że mieszka sam i nikt go nie wyręczy, przybłąkał się do mnie.

– Hej, ktoś się tutaj wprowadził? – szturchnął moje ramię.

Oparłem się o wielką łopatę i spojrzałem tam gdzie wskazywał palcem. Pod sąsiednim domem chłopak owinięty grubym szalikiem robił to samo co ja.

– Mhm, parę dni temu.

– Zaczynałem myśleć, że ten dom jest nawiedzony – skrzywił się.

– Ty jesteś nawiedzony – wywróciłem oczami – Rozmawiałem z tym chłopakiem. Mieszka tu z rodzicami i ma dwa koty! Wydaje się być w porządku.

– Jak ma na imię?

– Kazał mówić na siebie Ten. Jest z Tajlandii.

– Ach, rozumiem – wymamrotał.

– Hej, Ten! – wrzasnąłem i zauważyłem jak tamten odwraca się lekko wystraszony.

– To ty – odetchnął – Cześć Donghyuck – pomachał.

– Podejdźmy do niego, poznacie się – spojrzałem na Johnnego, który zupełnie mnie ignorował – Co się stało?

– Chyba się zakochałem.

– Co?

– Chyba się zakochałem – powtórzył.

– Słyszałem cię – westchnąłem – Ale co, tak teraz? Mówiłeś, że takie brednie nie istnieją.

– Może się pomyliłem.

Przerzuciłem łopatę przez ogrodzenie i złapałem blondyna za rękę. Pociągnąłem go kawałek dalej, gdzie stał uśmiechnięty Taj.

– Ten, miło poznać – wyciągnął dłoń.

Patrzyłem na mojego przyjaciela, który stał jak kołek, więc niezauważalnie nadepnąłem na jego stopę, żeby zauważył, że sam nie jest.

– Ach, tak, jestem Johnny – uśmiechnął się firmowo, a ja wywróciłem oczami.

Johnny z uśmiechem kolesia z reklamy pasty do zębów z jakiegoś powodu zawsze mnie irytował.

– Super, poznaliście się, możesz go puścić.

Ten zaczął się śmiać, a Suh schował dłonie do kieszeni i spiorunował mnie wzrokiem.

– Wyglądacie trochę jak rodzeństwo – rzucił mój nowy sąsiad.

– Na szczęście nim nie jesteśmy – powiedział starszy, ale ja mu tylko przytaknąłem.

– Może chcecie wejść? Chyba trochę zmarzliście.

Spojrzałem wymownie na Johnnego, który miał na sobie tylko cienką kurtkę, w przeciwieństwie do mnie.

– Chętnie, zrobiło się zimno – przytaknął.

– Bo jest luty i mogłeś się ubrać cieplej – wtrąciłem.

– Cicho bądź.

ㅁㅁㅁㅁ

JUST HOLD ON| markhyuckOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz