NOW - W A R

472 43 15
                                    

To był czwartek, jak każdy inny czwartek. Zjedliśmy śniadanie, przemęczyliśmy się na zajęciach, potem obiad i popołudnie spędzone z Draco.

Na dworze było już całkiem przyjemnie, kwiecień okazał się bardzo ciepły. Wiele uczniów, ku nieszczęściu, spędzało czas na zewnątrz, kiedy to się zaczęło.

Wszyscy wiedzieli od razu.

Ogłuszający huk wypełnił powietrze, kilka dachówek odpadło z Wieży Astronomicznej, wokół zaczął unosić się dym, a na niebie nad Zakazanym Lasem pojawił się znak, który tak dobrze znałam, chociaż wolałabym nigdy nie mieć z nim do czynienia.

Nauczyciele próbowali mieć sytuację pod kontrolą. Skierowali najmłodszych uczniów do lochów, wyznaczyli opiekunów, ale starsze roczniki nie dały sobą rozkazywać. Czując się w obowiązku, chcieliśmy bronić swojej szkoły i żyć tych, którzy nie będą w stanie zrobić tego sami.

— Wiedziałeś? — zapytałam Draco, kiedy biegliśmy schodami do głównego wyjścia, gdzie profesor McGonagall kazała nam czekać. Ona sama miała jeszcze kilka spraw do błyskawicznego załatwienia.

— Nie miałem pojęcia, przysięgam — zapewnił.

Nagle złapał się za przedramię i schylił, prawie padając na kolana. Przytrzymałam go za barki, przerażona tym, co się dzieje. Dracon syknął z bólu.

— Wzywa mnie — wysyczał przez zaciśnięte zęby. — Ale ja — zrobił przerwę na oddech — nie mam zamiaru — kolejny oddech — nigdzie iść.

Nie wiedziałam, co powiedzieć i jak mu pomóc. Nie chciałam, żeby cierpiał, ale szanowałam jego lojalną decyzję. Chciał stać po dobrej stronie, ryzykować życie za tysiąc innych żyć, za tę szkołę, której nie cierpiał i za mnie.

Harry Potter przedarł się przed tłum, w którym stałam razem z Draco. Nie potrafiłam wypatrzeć naszych przyjaciół i mogłam tylko mieć nadzieję, że są tu gdzieś, bezpieczni.

— Musimy walczyć! — zagrzmiał Potter i ten jeden raz naprawdę miałam zamiar posłuchać, co ma do powiedzenia. — Nauczyciele stawiają barykadę i zwołują do walki. Mamy kilka chwil, ale nie za długich. Jeśli ktoś chce przejść na stronę Lorda Voldemorta, niech zrobi to teraz.

Serce zabiło mi szybciej. To nie były żarty, to nie była zabawa. Draco wciąż stał obok mnie, mocno wbijając palce w swoją rękę. Jego twarz krzywiła się z bólu i przeklinał pod nosem, ale stał dzielnie, tutaj, tu, gdzie chciał być, z ludźmi, z którymi chciał być. Nie miał wyboru, a jednak go dokonał.

Nikt nie wystąpił z tłumu.

— W porządku. W takim razie zrobimy tak. Puchoni, wy będziecie bronić wejść do lochów. Inni uczniowie muszą być bezpieczni. — Po tych słowach Wybrańca, chmara uczniów w szatach z żółtym akcentem pobiegła w głąb szkoły. Byłam pod wrażeniem tego, że nawet oni odnaleźli w sobie ducha walki. — Krukoni, wy będziecie bronić wejść do szkoły. Niech czarnoksiężnicy nie dostaną się do środka. Podzielcie się na grupy.

Rozejrzałam się w poszukiwaniu Lazarusa, ale wciąż nie mogłam go wypatrzeć. Tak bardzo chciałam powiedzieć mu, że mam nadzieję, że niedługo się zobaczymy...

— Ślizgoni i Gryfoni, chociaż raz połączymy siły. Pójdziemy na pierwszy front.

Wzięłam głęboki wdech. Teraz mogliśmy już tylko czekać...

W końcu drzwi otworzyły się, a naszym oczom ukazało się niebo zasnute czarną mgłą i ogrom magicznych stworzeń, jedne po naszej stronie, inne za niewidzialną, błyszczącą tarczą, która już popękała w kilku miejscach. Na środku schodów stali nasi nauczyciele, gotowi do walki. Serce zaczęło bić mi szybciej z przerażenia. Bałam się, ale nie miałam zamiaru się wycofywać. Nie mogłabym tego zrobić i żyć spokojnie ze świadomością, że stchórzyłam. Nie po to tak bardzo walczyłam o przynależność do domu Salazara Slytherina, by teraz uciekać i wykazywać się samymi cechami, jakimi gardziłam.

✔ Fidelius |D.M. ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz