THEN - T R A I N

828 50 2
                                    

Boże Narodzenie zdawało się dla mnie wybawieniem. Dusiłam się w tej szkole. Dusiły mnie moja gryfońskie mundurki, lekcje McGonagall oraz dziwne pojedynki na spojrzenia z Draco.

Kiedy wysiadłam z pociągu, dopiero tam odetchnęłam pełną piersią. Miałam ochotę przeciągnąć się, ale nie zrobiłam tego ze względu na za duży tłok.

— Widzimy się za tydzień — odezwał się Lazarus, który ciągnął swoją walizkę tuż obok mojej, o wiele większej.

Pożegnałam się z przyjacielem uściskiem. Laz to jedyne, czego będzie mi brakować, kiedy już raz na zawsze skończę tę żałosną szkołę.

Widziałam moich rodziców, stojących przy jednej z ławek. Czekali na mnie, wyglądając tak majestatycznie i przy okazji, tak gównianie.

Merlinie, w tamtej chwili miałam wrażenie, że nienawidzę wszystkiego i wszystkich wokół. Ostatnie dwa miesiące były dla mnie bardzo stresujące i teraz, kiedy miałam chwilę tylko dla siebie, nie potrafiłam nawet dobrze z niej skorzystać.

Tak czy inaczej, tydzień minął mi szybko, za szybko. Siedziałam w swoim pokoju, ze swoją mugolską muzyką tak długo, jak mogłam, aż nie zjechała się cała rodzina. Magiczna i niemagiczna też. To było trudne. Nienawidziłam tych spotkań przy stole, beznadziejnych prezentów i udawania, że wcale nie mam w nosie tego, co do mnie mówią.

Potem pojechali, a ja znowu siedziałam w swoim pokoju i wychodziłam z niego tylko wtedy, kiedy było to konieczne.

Byłam grzeczną córką, nie sprawiałam za dużo problemów (no, może poza tymi szkolnymi), dlatego matka dała mi spokój i nie wypytywała, dlaczego nie spędzam z nią czasu. Ojciec pracował, a kiedy wracał do domu, miał wszystko gdzieś. Chyba odziedziczyłam to po nim.

Kiedy stanęłam na peronie po przerwie świątecznej, czułam się tak, jakby wcale jej nie było. Grupki przyjaciół wokół mnie, witały się, jakby nie widzieli się całe życie, a ja tylko podeszłam do Lazarusa i skinęłam do niego głową. Przecież dopiero się widzieliśmy.

— Jak tam? — zapytał, uśmiechnięty, wypoczęty, z jedną ręką w kieszeni, drugą na rączce bagażu.

— Bez zmian — rzuciłam od niechcenia, po czym pociągnęłam swoją walizkę w stronę wagonu, nawet nie odwracając się przez ramię do rodziców, którzy mnie przywieźli.

Byli tak samo zainteresowani mną, jak ja nimi.

W pociągu długo szukaliśmy wolnych miejsc, a kiedy w końcu udało nam się znaleźć jakiś wolny przedział, zajęliśmy go, zanim ktoś inny to zrobił. Rozłożyłam się na ławce po jednej stronie, Laz po drugiej. Liczyłam na spokojną podróż, bez żadnych komplikacji i przygód, ale nie mogłam mieć w życiu za dużo przywilejów, dlatego jeszcze przed połową drogi, ktoś otworzył drzwi i zajął miejsce obok Lazarusa. Słyszałam to, ale udawałam, że śpię i nie miałam zamiaru przyznawać się, że jest inaczej.

— Stary, ona chyba nie będzie zadowolona z twojej obecności — odezwał się Laz.

— Dobrze, że zupełnie nie interesuje mnie twoja opinia — odpowiedział mu głos, który znałam, na dźwięk którego miałam ochotę szerzej otworzyć oczy i omal nie zakrztusiłam się śliną.

Co, do cholery, robił tu Malfoy?

— Mówię poważnie, Draco. Rose raczej nie chce cię widzieć. Wiesz, gdyby chciała, może by cię nie unikała, ale...

— Zamknij się.

Westchnęłam cicho, słysząc ich małą wymianę zdań. Odwróciłam się i obdarzyłam chłopców zmęczonym spojrzeniem. Zatrzymałam swój wzrok na Draconie. Merlinie, dlaczego on wyglądał tak dobrze?

— Jakiś problem? — zapytałam spokojnie.

Jego szare oczy śledziły moją twarz, a pełne usta wykrzywiły się w delikatnym uśmiechu, nie zwiastującym niczego dobrego.

— Masz ochotę przejść się ze mną, Rosemary? — zapytał chrapliwie i od tego tonu przeszły mnie ciarki. Bardzo przyjemne ciarki. — Chciałbym zamienić kilka słów na osobności.

Nie powinnam, ale wstałam i bez słowa skierowałam się do wyjścia. Chciałam zostać sam na sam z Malfoyem, chociaż przypuszczałam, że mogą wyniknąć z tego opłakane skutki.

Owinęłam się kocem, ponieważ w pociągu nie było najcieplej, a kurtkę dla wygody zdjęłam z siebie zaraz po wejściu w przedział. Draco szedł za mną, dość blisko. Słyszałam jego kroki i wyobrażałam sobie, jak wyprostowany idzie tuż za mną, a czarna koszula opina jego pierś.

Dracon położył rękę na moim ramieniu, sprawiając, że spięłam się i zatrzymałam. Odwróciłam się w jego stronę powoli, a wtedy on lekko popchnął mnie na ścianę. Oddychałam ciężko, patrząc w jego oczy, tak obrzydliwie piękne oczy.

— Doprowadzasz mnie do szaleństwa swoją obojętnością, Rosemary — wyszeptał mi do ucha.

Jego ciepły oddech łaskotał mój policzek.

Położyłam dłoń ponad łokciem chłopaka i delikatnie wbiłam palce w jego rękę.

Myślałam, że mnie pocałuje, ale nie zrobił tego, więc... więc zrobiłam to ja.

Wspięłam się na palce, drugą rękę położyłam na karku Draco i po prostu zaatakowałam jego usta swoimi.

Tylko dlatego, że miałam na to ochotę.

Poprzez ten niechlujny, zachłanny pocałunek czułam, jak Malfoy się uśmiecha.

Koc spadł mi z ramion, kiedy przysunęłam się bliżej do jego klatki piersiowej. On jedną swoją dłoń przesunął po mojej twarzy w moje włosy, za które pociągnął subtelnie. Drugą zsunął na moje udo, by pociągnąć je wyżej. Sprawił, że założyłam nogę na jego biodro.

Całowaliśmy się jeszcze przez chwilę, tak namiętnie, jak nie całowałam się z żadnych chłopakiem nigdy wcześniej. A od Draco... od niego chciałam więcej.

Kiedy oderwaliśmy się od siebie, oboje oddychaliśmy szybko, próbując dotlenić nasze organizmy.

— Dobra — wydusiłam, podparłszy dłonie na kolanach. Uniosłam wzrok na blondyna, opartego o okno. Przeczesał włosy palcami i spoglądał na mnie z góry.

— Hm?

— Idę na to — sapnęłam.

Podniosłam swój koc z podłogi, wyprostowałam się i podeszłam do niego. Przez sekundę patrzyłam mu w oczy, kiedy się nie odzywał, po czym skradłam mu jeszcze jeden szybki pocałunek, by następnie zniknąć w swoim przedziale.

Usiadłam na siedzeniu bez słowa. Poprawiłam okrycie na ramionach i zanim ostatecznie ułożyłam się do snu, usłyszałam jeszcze rozbawionego przyjaciela.

 - Rozmazała ci się szminka.

✔ Fidelius |D.M. ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz