Burzowe chmury cz. I

140 16 49
                                    


Gdyby ktoś powiedział kiedykolwiek Doreen, że będzie musiała zebrać się z łóżka przed szóstą, zapewne wyśmiałaby go. Dziś jednak wstanie wcześnie z rana, było jej przykrą koniecznością. Zdecydowanie wolałaby, żeby trening zaczął się przynajmniej godzinkę lub dwie później, by mogła się wyspać, ale to niestety nie od niej zależało. Co też musiało podkusić Starka, by tak wcześnie zacząć? Gdy zadzwonił budzik, dziewczyna niechętnie podniosła się z łóżka. Starała się zrobić to bardzo delikatnie, gdyż na miękkiej pościeli tuż obok niej spała spokojnie kotka. Nie chciała jej zbudzić, gdyż ta podążałaby za nią bezustannie, co w tej chwili było jej nie na rękę.

W pokoju panował półmrok. Słońce jeszcze nie wschodziło na horyzoncie, było na to o wiele za wcześnie. Zaspana wygrzebała po omacku z szafy ciuchy, które wydawały się jej wygodne, po czym założyła je na siebie. Nadal nie była w stanie ścierpieć piór na plecach, ale była zmuszona czekać, aż uda się Starkowi znaleźć rozwiązanie tego problemu. Miała ogromną nadzieję, że nastąpi to w najbliżej przyszłości. Nie wyobrażała sobie posiadanie ich do końca życia. To byłoby straszne.

W trakcie mycia zębów zorientowała się, iż pozostało jej niewiele czasu do rozpoczęcia szkolenia. Nie chcąc się kolejny raz spóźnić, dziewoja pędem wybiegła z łazienki, kierując się w stronę windy, zastanawiając się, jak przywołać sztuczną inteligencję Starka.

— To nie może być takie skomplikowane. No dawaj, skup się — podnosiła się na duchu. Przez dobrych kilka minut wypowiadała najróżniejsze słowa, zdania oraz prośby, trwoniąc jedynie swój cenny czas. Kiedy była już na skraju kompletnego załamania nerwowego, dostała niespodziewanego olśnienia.

— Że też wcześniej na to nie wpadłam! F.R.I.D.A.Y! Gdzie jest sala treningowa? — powiedziała donośnie. Uciążliwe było to, że zawsze najłatwiejsze rozwiązania przychodziły jej z takim trudem.

— Na siedemdziesiątym piętrze — oznajmił niemalże natychmiast nieznajomy, kobiecy głos, który rozbrzmiewał wokoło. Dor nie do końca wiedziała, skąd dokładnie dobiega ten dźwięk, ale postanowiła na razie nie zaprzątać sobie tym głowy. Miała teraz ważniejsze sprawy na głowie.

Na samą myśl podróży tak wysoko robiło się jej niedobrze. W trakcie jazdy na górę trzymała się kurczowo metalowej poręczy, a dłonie niemiłosiernie pociły się od tego. Przez cały ten czas coraz gorzej się czuła, a twarz bledła z każdą następną sekundą. Dlatego też nieopisana była jej ulga, gdy w końcu dotarła na odpowiednie piętro. W jednym z licznych pomieszczeń oczekiwał już na nią Tony. Pokój był niewielki, pomalowany na jasny kolor. Większość sprzętu, jaki się tu znajdował przed przybyciem Dowell, został przeniesiony, tudzież przesunięty na bok, by nie zawadzać w trakcie ćwiczeń. W rogu znajdowała się jedynie kotara, za którą potem mogła się schować.

— Dzień dobry, gotowa na szkolenie? — zapytał, leniwie popijając czarną kawę. Mężczyzna na widok osobliwej fryzury szatynki omal nie prychnął śmiechem. Jej włosy w tym momencie wyglądały, jakby trafił je piorun. Z niebywałym wręcz wysiłkiem powstrzymał się on od rzucenia jakieś zgryźliwej uwagi w stronę nastolatki.

— Dzień dobry proszę pana, jestem gotowa... Przynajmniej tak sądzę — odparła niepewnie po chwili, odgarniając z twarzy kilka niesfornych loków. Głownie dlatego nie cierpiała poranków, zawsze miała szopę na głowie.

— Przepraszam, że teraz o to pytam, ale czy wiadomo już kim, są te istoty, co zainicjowały atak terrorystyczny w mojej szkole? — zapytała. — To jakaś sekta?

— Kosmici. Nadal jesteśmy w trakcie ustalania, skąd dokładnie pochodzą — odparł zdawkowo miliarder, obracając kubek w dłoniach. — Masz jeszcze jakieś pytania? — dodał niemalże błyskawicznie.

Krucze znamię || Avengers || TOM IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz