Kwiat Alfheimu cz. I

62 6 3
                                    


Mężczyzna szedł żwawo długim korytarzem w kierunku sali tronowej, nie zważając na nic ani na nikogo. Musiał pilnie odszukać Annari i szczerze liczył, że to właśnie tam ją znajdzie. Nie miał najmniejszej ochoty dopytywać służby, ani tym bardziej doradców. Ci ostatni zwłaszcza niechętnie z nim rozmawiali.

Przed dębowymi drzwiami czekał już dość liczny tłum uczonych. Odziani byli w szmaragdowozielone togi sięgające niemalże ziemi, przepasane w pasie srebrnymi sznurami. Niecierpliwie oczekując na audiencję u przywódcy klanu, rozmawiali cicho między sobą, tak by nadchodzący znad przeciwka Tony, nie mógł ich podsłuchać. Nie ufali zbytnio nowym przybyszom, lecz jemu szczególnie. Na bankiecie sprawiał wrażenie niezwykle wyniosłego i zimnego. I ten jego paskudny wzrok, którym ich uraczył, gdy przyglądali się towarzyszącej mu dziewczynie.

Po pałacu już rozniosły się plotki, że na jej plecach wyrosły krucze pióra. Gdyby okazały się prawdą to... Och, to byłby wprost idealny okaz na wiwisekcję... Od stuleci nie pojawiała się osoba przeklęta, czy dotknięta podobną przypadłością. Opisanie i udokumentowanie takiego przypadku niewątpliwie przysporzyłoby im ogromnej chwały. Nie mówiąc już o tym, że inni uczeni musieliby docenić ich badania.

Kiedy to Anthony przechodził obok nich, ci odwracali głowę lub spoglądali na niego z widoczną pogardą. Ten zbył ich jedynie prychnięciem.

— Nie widzi pan, iż kolejka jest?! Proszę czekać — mruknął zdegustowany erudyta, gdy Stark już miał pociągnąć za mosiężną klamkę.

— Nie mam czasu użerać się z idiotami. Śpieszy mi się — odparł chłodno, natychmiast piorunując go swoim spojrzeniem. Pomimo iż doskonale zdawał sobie sprawę z tego, iż uczeni mogliby mu pomóc, to nie miał w tej chwili ani siły, ani czasu, by im się tłumaczyć. W tej chwili zdecydowanie wolał działać sam. Wystarczyło mu, że musi pilnować Doreen i Petera.

— Panie, każdego z nas czas nagli — powiedział ostro rozmówca, poprawiając na nosie swoje czarne okulary połówki. Nie zrobiło to jednak na szatynie wrażenia. Beznamiętnie wzruszył ramionami, po czym wpadł żwawym krokiem do środka komnaty. Wprawiło to wszystkich obecnych w niemałą konsternację. Wydawało się nawet, że doradcy stojący nieopodal, za krótki moment rzucą się na niego. Jeden z nich już składał dłonie, by rzucić jakieś paskudne zaklęcie, lecz jego kolega powstrzymał go przed tym w porę.

Mężczyzna stał z dumnie uniesioną głową i spoglądał na siedzącego na tronie Aldariola oraz stojącą po jego prawicy córkę. Kobieta co rusz uśmiechała się do niego dyskretnie.

— Co cię do mnie sprowadza? — zapytał spokojnym tonem starzec. — Coś się stało?

— Muszę spotkać się z waszym królem — oświadczył krótko, ani na moment nie spuszczając z niego wzroku. W sali nagle zawrzało, a przywódca wyraźnie pobladł na twarzy.

— Zaprowadzę cię do niego — oznajmiła wnet dziarskim głosem Annari, nim ojciec zdążył cokolwiek odpowiedzieć.

— Wykluczone — zaprotestował stanowczo. — Doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, że droga do Efstverǫld jest długa i ciężka.

— Zdaję, ale nie zamierzam dłużej gnić w zamku. Tym bardziej że w końcu zaczyna się tu coś dziać — odpowiedziała, poprawiając swą suknię. To była jej jedyna szansa i nie zamierzała jej zmarnować. — Szykuj Shigo i potrzebny sprzęt — dodała pośpiesznie, wskazując dłonią na jednego ze swoich pachołków.

Chłopaczek ukłonił się nisko, po czym błyskawicznie oddalił się, aby posłusznie wykonać rozkaz. Miliarder przyglądał się bacznie tejże scenie. Nie da się ukryć, iż zaistniała sytuacja dość mocno go zdziwiła. Spodziewał się raczej, że córka tak wysoko postawionego męża stanu będzie mu całkowicie posłuszna.

Krucze znamię || Avengers || TOM IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz