Kto sieje wiatr, ten zbiera burzę cz. I

89 10 0
                                    


Ostatnie dni były dla Doreen ciężkie. 

Starała się wszystko sobie poukładać w głowie, jednak niezbyt jej to wychodziło. Nadal biła się z myślami, czy powinna porozmawiać z rodzicami na ten temat. Nie chciała, by minione wydarzenie w jakikolwiek sposób zaważyło na relacji z nimi. Z drugiej jednak strony... chciała się dowiedzieć czegoś na temat swojego pochodzenia. Zwłaszcza tego, czy rzeczywiście jest córką Tony'ego.

Dryń, dryń.

Dziewczyna leniwie przewróciła się na drugi bok. Była sobota, więc niemożliwe, by budzik zadzwonił... Momentalnie podniosła się na równe nogi, próbując namierzyć swój telefon. Kto do niej dzwonił o tak wczesnej porze?

— Doreen, od ponad godziny próbujemy się do ciebie dodzwonić — odezwała się w słuchawce Avri, próbując nie wyjść z siebie. Jedno zdanie wystarczyło, by na dobre się wybudzić ze snu. Nie była przygotowana na tak prędką konfrontację. Co robić?

— Jest dopiero szósta rano, mamo — wybełkotała z trudem.

— O czym ty w ogóle mówisz? Jedenasta dochodzi.

— Kurwa — zaklęła pod nosem, spoglądając na stertę ciuchów piętrzących się na krześle.

— Coś mówiłaś? — zdziwiła się rodzicielka. — Nieważne. Chciałam zapytać czy przyjedziesz do nas w środę.

— Jasne.

Po chwili się rozłączyła. Dowell stanęła jak wryta, nie wiedząc co robić. Właśnie przepuściła okazję, by zadać nurtujące ją pytania. Ale czy chciała zadać je już teraz? Chyba nie czuła się gotowa.

Jej głowę zaprzątało jednak co innego.

Będzie musiała stanąć twarzą w twarz z rodzicami. Sama. Na samą myśl o tym aż skręcało ją w żołądku. Bo czy będzie w stanie po czymś takim udawać, że nic się nie stało? Ot tak wrócić do domu i ukrywać przed nimi prawdę? Nie potrafiła sobie tego wyobrazić.

— Pan Stark kazał przekazać, że piętnaście minut rozpocznie się trening — odezwała się niespodziewanie sztuczna inteligencja, przerywając rozmyślania Dori. Zamrugała zdziwiona, nie dowierzając w to, co słyszy.

Od dłuższego czasu Stark odwoływał ich treningi, pod byle pretekstem. Zresztą, w trakcie posiłków za wszelką cenę unikał dziewczyny, a jak już musiał, to zdarzało mu się spoglądać na nią, jakby stanowiła uciążliwy problem. Choć nie powiedział tego w twarz, to domyślała się, że tym właśnie dla niego była. Problemem. Błędem przeszłości.

***

Oczekując na mentora, nerwowo stąpała z nogi na nogę. Na samą myśl, że będzie musiała z nim przesiedzieć ponad dwie godziny, skręcało ją w żołądku. Wzrok nastolatki spoczął nagle na drewniany stolik. Leżał na nim miecz. Rozpoznała go niemal od razu.

Nic dziwnego, w końcu sama ją zaprojektowała.

Rozglądając się, czy nikt nie idzie, z podekscytowaniem podniosła do ręki broń. Momentalnie poczuła przyjemny dreszcz rozchodzący się po ciele. Zdecydowanie ważyła mniej od swego pierwowzoru, a i kolor uległ zmianie. Zamiast klasycznej srebrnej barwy, na głowniach dominował granat oraz złoto, który to także był obecny na rzeźbionej rękojeści.

— Gotowa? — zapytał oschle Tony, ociężale wchodząc do pomieszczenia. Wyglądał o wiele gorzej niż zazwyczaj. I w żadnym wypadku nie chodziło o jego zły humor, bo do tego zdążyła przywyknąć. Podkrążone oczy dawały jasny znak, że mężczyzna nie wysypiał się porządnie od dłuższego czasu. — Odłóż ten miecz. Jeszcze nie czas na wygłupy. Mam twoją zbroję.

Krucze znamię || Avengers || TOM IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz