Coś się zaczyna cz. III

33 6 0
                                    


Wszędzie wokół panował zupełny mrok. Uniemożliwiało to określenie, gdzie się znajdowała. Jednak nie zniechęcało to dziewczyny. Rozważnie stawiała każdy krok, starając się nie przewrócić przez własne nogi. Gdzieś w końcu musiała w końcu dotrzeć, prawda?

— Gavran — Po jej plecach przeszedł nieprzyjemny, przeszywający dreszcz, a niemal wszystkie pióra porastające ją się nastroszyły. Znała ten przeklęty głos. — Liczyłaś, że tak łatwo ze mną skończysz?

Zamarła.

Nie wiedziała co robić, ani gdzie biec. Serce biło jak oszalałe, a z każdą chwilą coraz trudniej łapała oddech. Próbowała zmienić się w kruka, by móc swobodnie uciec mu, gdziekolwiek się znajdował, lecz na próżno.

— Nie ze mną te numery, śmiertelniku.

Nagle w oddali dostrzegła jasne, białe światło. Nie zastanawiając się zbyt długo, zaczęła pędzić w tamtym kierunku. Zewsząd dobiegał głuchy odgłos jej stóp uderzających o ziemię, jakby gnała pustym korytarzem. Ani na moment nie odwróciła się za siebie. Nie mogła tracić na czasie. Coraz bardziej zbliżała się ku celu, co wywoływało u niej poczucie ulgi.

— Doreen! — zawołał rozpaczliwie, kobiecy głos, należący do jej matki. Dobiegał z zupełnie innej strony, niż dotychczas zmierzała. Bez wahania, ruszyła pędem za nim.

— Mamo! Tato! — darła się na cały głos, starając się ich namierzyć. Skoro rodzicielka była w pobliżu, to i ojciec musiał się tu znajdować. — Gdzie jesteście? Halo?!

Nie uzyskała odpowiedzi. Wciąż nieustannie słyszała, jak nawołuje przeraźliwie jej imię.

Przyspieszyła.

Choć opadała już zupełnie z sił, brnęła niestrudzenie przed siebie. Zawzięcie walczyła ze zmęczeniem. Nie mogła po raz drugi ich zawieść.

Z każdą chwilą robiło się jaśniej. Spomiędzy mgły i kurzu dostrzegła lekko zarysowane budynki, samochody i skwery. Poczuła gulę w gardle. Znała aż za dobrze to miejsce. Harlem. Przełknęła ślinę, starając przedrzeć się przez okoliczne rumowisko.

Wtem do jej uszu doszły niebotyczne wrzaski i popiskiwania, a oczom Dor ukazał się makabryczny widok. Przed nią stał nie kto inny, jak sam Pan Lasu. Trupioblade dłonie uniósł w triumfalnym geście, gdy oboje rodziców nastolatki, jak i ona sama uwięzionych zostało w jego sidłach. Ciężkie, grube gałęzie oplatały szczelnie każdą najmniejszą część ich ciała, włącznie z szyją, uniemożliwiając oddychanie. Z bólem patrzyła, jak dwójka jej bliskich umiera powoli w męczarniach, dusząc się, a ona nie mogła nic na to poradzić.

— Będziesz zdychać o wiele dłużej — wyszeptał lodowatym tonem, wprost delektując się własnym zwycięstwem. — Zasłużyłaś na to.

Usiłowała się wyzwolić z okowów, lecz czuła, iż z ulatuje z niej życie. Krzyczała, prosząc o pomoc, licząc, że ktoś przybędzie na ratunek. Na próżno. Nikt się nie zjawił.

— Ja... — wysapała z ogromnym trudem. — Nie.. pozwolę...

Oczy ich zamknęły się bezpowrotnie, a klatki przestały unosić.

Umarli.

Wydarła z siebie przeraźliwy ryk, który rozniósł się szerokim echem. Kiedy już myślała, że to koniec, a jej serce pękło w pół, zewsząd zlatywało się ptactwo wszelkiej maści, przysiadając na unieruchomionych ciałach. Skrupulatnie za pomocą swych ostrych dziobów skubali martwe gałki oczne i fragmenty skóry, tworząc dotkliwe rany. Szkarłatna strużka krwi spływała po nich, powoli skapując na zimny bruk.

Krucze znamię || Avengers || TOM IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz