Jeśli wejdziesz między wrony... cz. II

41 6 0
                                    


Kobieta prowadziła ich długim korytarzem, który zdawał się ciągnąć w nieskończoność. Pomyśleć, że przed kilkoma godzinami ta przestrzeń tętniła życiem. Kapłani, jak i młodzi adepci sztuk magicznych krzątali się, by dopiąć wszystko na ostatni guzik. Ani na moment nie zwalniała nadanego sobie tempa, jakby chciała jak najszybciej go opuścić. Nie ma się zresztą czemu dziwić. Opustoszały hol emanował niewytłumaczalną wręcz grozą i pustką. Idąc, nikt nie odważył się odezwać choćby najmniejszym słowem.

Kiedy w końcu dotarli pod olbrzymie, mahoniowe drzwi, Annari pociągnęła delikatnie za klamkę, po czym pchnęła je z całej swojej siły. Ciężkie, ciemne drewno zaskrzypiało złowrogo pod jej naporem, co rozniosło się wokół pustym echem.

— Wchodźcie — wyszeptała cichutko.

Weszli powoli do przestronnego pomieszczenia. Lampy rzucały oślepiający wręcz blask na czterdzieści postaci, zasiadających ramię w ramię przy okrągłym stole. Jedni z nich rozmawiali ze sobą, jakby znali się całe życie, inni zaś piorunowali się wzajemnie spojrzeniami. Byli też w końcu i tacy, którzy z uwagą przyglądali się nowoprzybyłym.

— Usiądźcie — rozkazał Pan Lasu, wskazując swą trupiobladą dłonią na miejsca niedaleko niego. — Nie krępujcie się, proszę.

Ten ton. Doreen coś w nim ewidentnie nie pasowało. Inaczej go zapamiętała. Teraz widziała go w zupełnie innym wydaniu, mniej morderczym. Czuła, że coś jest nie tak. Niechętnie zajęła swoje miejsce. Rozsiadła się wygodnie na pikowanym krześle, którego drewniane podłokietniki i rama wyrzeźbiona została w liściaste wzory.

— Rad jestem, że widzę was tu wszystkich tutaj w dobrym zdrowiu. Jak zapewne wiecie zebraliśmy się, aby finalnie dokończyć nasze dzieło — oświadczył władca, podnosząc się z fotela.

— Czy to aby nie za szybko? — zapytał sceptycznie jeden z kapłanów. — Z całym szacunkiem, ale...

— Za długo czekaliśmy — przerwał mu chłodno. — Musimy działać stanowczo.

— Podejrzewają nas. Moi informatorzy donieśli mi, że trzech mitgardczyków przedostało się przez Bifrost. Dwóch mężczyzn i jedna kobieta — stwierdził jakiś niebieskowłosy elf, siedzący gdzieś w rogu. — Widziano z nimi księżniczkę Annari.

— Tym bardziej musimy działać dziś. Oddeleguj jeden oddział, by znalazł śmiertelników i przyprowadził ich do mnie. Resztę wojska zbierz na placu.

Momentalnie Dowell poczuła, jak puls przyśpiesza, a serce podchodzi do gardła. Z trudem przełknęła ślinę. Byli na świeczniku. Jeden bardzo nieostrożny ruch mógł teraz zaważyć na ich losie. Nigdy nie przypuszczała, że kiedykolwiek znajdzie się w takiej sytuacji. To wszystko ją przerastało. Z trudem powstrzymywała słone łzy, napływające oczu. Z całych sił pragnęła przytulić się do swoich rodziców i powiedzieć im jak bardzo ich kocha. Czy będzie jeszcze miała okazję im to przekazać?

Czasem żałowała, że porzuciła swoje dotychczasowe, spokojne życie. Wcześniej nie musiała się obawiać czy przeżyje kolejne spotkanie z kosmitami. Ani tym, które miasto zostanie zaatakowane jako następne. Na pewien sposób zawsze była z dala od takich wydarzeń. To ją nie dotyczyło. A przynajmniej tak sobie wmawiała. Aż do teraz.

— Coś więcej wiesz na ich temat? — dopytywał się zaintrygowany władca, przerywając panującą wokół ciszę. — Sowicie cię nagrodzę. Każda najmniejsza informacja jest na wagę złota, Auberonie.

— Z tego, co wiem od służby, podróżująca z nimi kobieta jest porośnięta czarnymi piórami. Wypytywała o ciebie Panie.

— Gavran... — wysyczał lodowatym tonem tak, by pozostali tego nie usłyszeli. Jakim cudem temu karaluchowi udało się przeżyć? Był niemal pewien, iż ta zginęła podczas ich ostatniego spotkania.

Krucze znamię || Avengers || TOM IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz