Kwiat Alfheimu cz. II

55 7 0
                                    


 "Idę z nim" — rozbrzmiewał w jego głowie cichy głosik, powodując u niego ogromne poczucie zawiedzenia. Gdzieś w głębi duszy liczył na to, iż to Doreen będzie mu towarzyszyć przy eksploracji jaskiń. Już od dłuższego czasu próbował zebrać się w sobie i powiedzieć jej, co do niej czuje. Jednak za każdym razem, gdy miał rozpoczynać ten temat, ogarniało go niemałe przerażenie.

Nie wiedział, jaka może być jej reakcja na taką wiadomość. Wyśmieje go? Weźmie za szaleńca? A może przestraszy się, albo – co gorsza – postanowi zerwać kontakt? Nie znali się przecież zbyt długo. Nie chciał jednym głupim posunięciem rujnować wszystkiego, co udało mu się raz z nią stworzyć. Zbyt bardzo zależało mu na niej. Aby nie wyjść na tchórza oraz nie zawieść swojego mentora, próbował ukryć swoje rozczarowanie zaistniałą z sytuacją.

Uśmiechnął się więc szeroko do zniecierpliwionej elfki, po czym ostatni raz rzucił okiem w kierunku szatynki, która sprawiała wrażenie nad czymś zamyślonej.

Ruszył pośpiesznym krokiem, aby nie zgubić księżniczki, która niemalże biegła.

— Ugh... nie powinniśmy wziąć czegoś do oświetlenia drogi? Tam głębiej jest bardzo ciemno — zauważył. Niepewnie przyglądał się olbrzymiemu wnętrzu jaskiń, z której dobiegały niepokojące odgłosy. Nie mówiąc już o przenikliwym mroku... Mimo iż nie należał do najstrachliwszych, to obawiał się tego, co niechybnie czyhało na nich w głębi.

— Nie obawiaj się — oświadczyła zdawkowo, nie zwalniając ani na sekundę tempa. Słowa te nie podniosły go na duchu. Utwierdziły jedynie w przekonaniu, że znaleźli się w wyjątkowo beznadziejnej sytuacji.

Im dalej zapuszczali się, tym robiło się coraz chłodniej. Z sufitu, po niewielkich stalaktytach spływały cieniutkie strużki krystalicznie czystej wody. Zewsząd dobiegały cichuteńkie popiskiwania myszy oraz pluskanie kropli uderzających o twardą, zbitą ziemię, po której stąpali. Dźwięk ich ciężkich kroków roznosił się gromkim echem po calutkiej jaskini.

Po pewnym czasie Pete zauważył, iż śnieżnobiałe poroże kobiety zaczynają błyszczeć, niemal zupełnie rozpraszając wokół mrok. Wywołało to u niego niemałą ciekawość.

Farba fluoresecyjna, nowoczesna technologia? A może magia? W jego głowie kłębiły się tysiące pytań, na które nie sposób było znaleźć właściwą odpowiedź. Korciło go wręcz, aby zapytać ją o powód świecenia jej rogów, lecz się powstrzymał. To nie był odpowiedni czas, ani miejsce na takie rozmowy. Musiał być w każdej chwili gotowy do walki. Najmniejsze rozproszenie uwagi, mogłoby mieć wprost fatalne skutki.

Z rozważań wytrącił go pajęczy zmysł. Wyraźnie dawał mu do zrozumienia, że są w tarapatach. I to poważnych.

Usłyszał przeraźliwy skowyt, dobiegający z naprzeciwka.

Nie byli sami. Wiedział to.

  — Uważaj! — ostrzegła go natychmiast kobieta, sięgając do kołczana po posrebrzaną strzałę. Niemal natychmiast wystrzeliła ją w stronę ogromnego ciemnego punktu, znajdującego się wysoko na suficie.

Wtem znienacka coś, co okazało się być kokonem, rozerwało się na pół. A z niego zaczęły masowo wypełzać, podobne do olbrzymich pająków stworzenia zwane Arachnomorfami. Wszelcy uczeni zaliczali je do gatunku insektoidów, ze względu na swe pochodzenie. Przerażające odnóża gębowe zawierały w sobie silnie trujący jad, który paraliżował, a następnie pozbawiał życia ofiarę. Ich osiem długich kończyn zwieńczonych było ostrymi jak brzytwa szpikulcami, za pomocą których mogły bez najmniejszego problemu zabić swą niczego niespodziewającą się zdobycz. Natomiast ich grube chitynowe pancerze, które skrywały się pod paskudnie owłosionymi cielskami, przebić mogło jedynie srebro.

Krucze znamię || Avengers || TOM IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz