Początek końca cz. III

33 6 0
                                    


Następnych kilka dni minęło podróżnikom na przedzieraniu się przez gęstą puszczę. Raz po raz zdarzało się im natknąć na dzikie zwierzę tudzież warga, lecz nie stanowiło to większego kłopotu. Wkrótce jednak bogato zalesione obszary, pełne życia i kolorów zaczęły stopniowo ubożeć, a w ich miejsce pojawiły się bezkresne pola porośnięte krótką trawą, mieniącą się złotem i szkarłatem. Mięciutkie mchy i porosty pokrywały okoliczne głazy, wystające z zamarzniętej na kość ziemi. Gdzieś w norkach schowanych przed ludzkim okiem, popiskiwały cichuteńko malutkie stworzonka. Ich wątłe ciała pokrywało bujne futro, które chroniło je przed tutejszymi mrozami.

Dziewczyna uśmiechnęła się niemrawo pod nosem. Widząc te krajobrazy, na myśl przychodziła jej wspólna wycieczka z ojcem do Ameryki Północnej, która miała miejsce kilka lat temu. Przerwa świąteczna. Wybrali się wtedy w okolice Port Radium, niedaleko Wielkiego Jeziora Niedźwiedziego. Po dziś dzień pamięta piękną, gładką lazurową taflę skąpaną w jasnych promieniach zimowego słońca. Niskie choinki oprószone śnieżnobiałym puchem i wysokie góry sprawiające wrażenie, jakby dotykały nieskazitelnie błękitnego nieba... I Michaela. Siedzącego na brzegu, z prowizoryczną wędką w dłoni. Łowił ryby w przeręblu, co mu zresztą niezbyt dobrze szło. Jakież zatem było jego szczęście, gdy udało mu się wyłowić dwa dorodne pstrągi. To wieczorne ognisko przy akompaniamencie pohukiwania sów należało do niezapomnianych. Do późnej nocy opowiadali sobie wzajemnie mrożące krew w żyłach opowieści o seryjnych mordercach. Uwielbiała słuchać historii kryminalnych sprzed wieków. Zawsze wzbudzały w niej pewną dozę grozy i niczym niepohamowanej ciekawości.

Westchnęła.

Tęskniła za tymi czasami. Może jak wróci na Ziemię, to uda jej się zorganizować taki wypad? Od dawna nie widziała się ze swoimi rodzicami. Chciała ich w końcu przytulić i spędzić z nimi trochę czasu.

— Ale... tu zimno... Jak w lodówce... — wycedziła przez zaciśnięte zęby, otulając się jeszcze szczelniej ciepłym płaszczem. Lodowaty podmuch wiatru smagał jej zaczerwienioną skórę i rozrzucał włosy w nieładzie. — Daleko jeszcze?

— Nie marudź. Na górze będzie jeszcze zimniej — stwierdził beznamiętnie Anthony, kierując wierzchowca w stronę jednego ze stromych szlaków. Echo kopyt uderzających o twardy kamień roznosił się wśród górskiego pasma, zakłócając panującą dotąd ciszę. Shigo z trudem pokonywały kolejne długie dystanse. Piana toczyła im się z pysków, a sierść połyskiwała od potu. Nie były przygotowane na tak daleką wyprawę.

*** 

 Dojechali na rozstaje dróg. Przed nimi jawiły się drewniane tabliczki. Jedna wskazywała drogę do niewielkiej osady o wdzięcznej nazwie Fornheimr. Druga natomiast kierowała na trakt, prowadzący do jednej z kopalni kryształów — Feigrjǫrð. Niegdyś należała do grona największych i najlepiej prosperujących, lecz dziś stanowiła jedynie relikt przeszłości. Od dawna opuszczona. Zapomniana. Okoliczni mieszkańcy sądzili, iż jest ona nawiedzana przez duchy, gdyż co rusz dobiegały stamtąd przenikliwe pojękiwania i wrzaski. Znajdowali się co prawda śmiałkowie, pragnący odkrycia przyczyny tego stanu rzeczy, jednakże ci ginęli w niewyjaśnionych okolicznościach.

— Uważajcie na siebie — powiedziała na odchodne Annari, nim ruszyła własną ścieżką. — Proszę.

Tym oto sposobem grupka bohaterów się rozdzieliła. Nadszedł kres ich wspólnej przygody. Przynajmniej na razie.

— Młody, nie ociągaj się tam z tyłu — pospieszył chłopaka zniecierpliwiony Stark. — Nie mamy całego dnia.

Peter docisnął mocniej łydki do boków zwierzęcia. Te niemal natychmiast zwiększyło tempo. Jadąc, minęli kilka starych chat wybudowanych z drewnianych belek. Zza szyb raz po raz spoglądali na nich z zaciekawieniem mieszkańcy. Rzadko zdarzało im się widzieć tutaj jakąś nieznajomą twarz. Nikt nie odważył się jednak wyjść do nich. Posępna mina najstarszego z jeźdźców skutecznie ich zachęcała do zaniechania tego pomysłu.

Krucze znamię || Avengers || TOM IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz