Poniedziałek. Wszystko, jak zawsze zaczęło się od uporczywego dzwonienia budzika, który wskazywał godzinę szóstą pięćdziesiąt.
Doreen mozolnie zwlokła się z łóżka, by go wyłączyć. Nie śpieszyła się przy tym zbytnio, wiedząc, że ma jeszcze sporo czasu. Powoli wybudzając się, zaczęła doprowadzić się do należytego porządku. Spojrzała w stronę okna, zasłoniętego grubą zasłoną. Niewątpliwie wypadałoby ją rozsunąć, by zorientować się jaka panuje na zewnątrz pogoda.
Mocny wiatr przewracał metalowe kubły na śmieci, szargał koronami drzew i zwiewał przechodniom czapki z głów. Jakby tego było mało, to na niebie kłębiły się ciemne, ciężkie chmury, z których obficie lał się deszcz. Nie wyglądało to zbyt ciekawie.
Bez zawahania założyła czarne jeansy oraz ciepłą granatową bluzę. Miała szczerą nadzieję, że nie zmarznie, gdy wyjdzie z domu. Nie chciała po raz kolejny w tym roku się przeziębić.
Ślęcząc przed lustrem w łazience, poprawiała naprędce włosy i myła zęby. Nie malowała się, bowiem była zbyt leniwa, by spędzać przed nim pół godziny. Ukradkiem spojrzała w zwierciadło, zauważając swoje podkrążone oczy oraz twarz, którą pokrywało o wiele więcej piegów niż zazwyczaj. Pamiątka po upalnym lecie. Zdegustowana rzuciła do swojego odbicia:
— Dziewczyno, zazwyczaj straszysz, ale tym razem to przeszłaś samą siebie.
Zerknęła na zegarek, który nosiła na ręku. Siódma dziesięć. Zadowolona z siebie, zgarnęła plecak leżący przy biurku, po czym ruszyła w kierunku wyjścia. Przed opuszczeniem domu, powstrzymała ją mama.
— Cześć, kochanie. Zjesz śniadanie? — Avri serdecznie przywitała córkę, poprawiając okulary. Długie, czarne włosy okalały pociągłą twarz kobiety, a wysportowana sylwetka aż cieszyła wzrok. Niewątpliwie zasługa leżała w codziennych ćwiczeniach, jakie uprawiała, gdy wracała z pracy. Pomimo iż dobiegała prawie czterdziestki, to nadal uchodziła za piękną. Nie dziwnym jest więc, że spore grono mężczyzn zalecało się do niej czy to w liceum, czy na studiach, gdzie też zresztą poznała swojego męża.
— Cześć, mamo. Tata już w pracy? — zapytała nadal lekko zaspana dziewczyna, próbując powstrzymać się od ziewnięcia. — Pytasz, jak wiesz? Jasne, że tak.
— Jak widać. Dzisiaj wyjechał trochę wcześniej, ponieważ musiał dopracować projekt, ale powinien wrócić wieczorem — odpowiedziała , uśmiechając się radośnie.
W momencie, gdy jej rodzicielka przygotowywała śniadanie, ona w tym czasie zagotowała wodę na herbatę. Już po krótkiej chwili oczekiwania mogły na spokojnie usiąść razem do wspólnego posiłku, podczas którego wymieniły parę zdań. Niestety nic nie może trwać wiecznie.
— Córciu, odwieźć cię do szkoły? — zaoferowała kobieta. — Ach i nie zapomnij nakarmić kota, jak wrócisz ze szkoły — dorzuciła na odchodne.
— Nie trzeba, mamo. Przecież mam blisko — odrzekła córka, szykując się do wyjścia. Włożyła granatowy płaszcz oraz wysokie, wodoodporne buty, po czym zarzuciła plecak na ramię i wyszła pośpiesznie z domu przy 271 Cumberland St. Nienaoliwione drzwi zaskrzypiały cicho. Już jakiś czas temu pan Dowell miał je naprawić, jednak jak widać wciąż tego nie zrobił. Otworzyła parasol, po czym włożyła słuchawki do uszu i ruszyła przed siebie. Słuchając muzyki, czuła się, jakby mogła zrobić wszystko.
Szła żwawym krokiem przez Futon Street, mijając wokół siebie nowoczesne wieżowce i piękne kamienice, które przysłaniała delikatna mgła. Kierowcy licznie przejeżdżających samochodów trąbili wściekle na siebie, stojąc w długim korku, a tłumy ludzi owiniętych szczelnie szalikami jak zwykle spieszyło się do pracy. Świeżo przycięte drzewka rosnące wzdłuż drogi oraz śmietniki szargał lodowaty wiatr. Elegancko przystrzyżone trawniki i skwery iskrzyły się od porannej rosy, a kolorowe bilbordy oraz witryny sklepów wręcz zachęcały, aby wejść i coś zakupić.
CZYTASZ
Krucze znamię || Avengers || TOM I
FanficRagnarök nadszedł. Strzeżcie się tego, który niechybnie przybędzie, aby zasiać zniszczenie. Po upadku jednego ze światów na gałęziach przedwiecznego Yggdrasillu, została naruszona równowaga we wszechświecie. Ostatnie bariery oddzielające krainy od...