Kto sieje wiatr, ten zbiera burzę cz. III

78 11 0
                                    


Dzień zapowiadał się na bardzo spokojny. Do czasu.

Doreen siedząc samotnie w Central Parku, próbowała pozbierać myśli. Potrzebowała zastanowić się nad tym, co czuje do Petera. Miała z tego powodu niemały mętlik w głowie.

Pogoda tego dnia bardzo dopisywała. Piękne błękitne niebo pokrywały pojedyncze, białe, puchate obłoki, spomiędzy których przebijały się jasne promienie grudniowego słońca, oświetlając okoliczne budynki.

Siedząc na drewnianej ławce, spoglądała beznamiętnie na zamarzniętą taflę, rozległego jeziora. Wokół niego spacerowali spokojnie ludzie, którzy starali się nie poślizgnąć na oblodzonych ścieżkach. Niemal każdy przechodzień ubrany był bardzo ciepło, rzadko się zdarzało, by ktoś nie był opatulony grubym szalikiem. Na ośnieżonych trawnikach zaś dzieciaki obrzucały się śnieżkami, tudzież lepiły bałwany, ciesząc się zimą.

Wrzask.

Dotychczasowy spokój został naruszony. Dowell niemal natychmiast zerwała się na równe nogi, po czym pośpiesznie ruszyła w kierunku źródła hałasu.

Po dotarciu na miejsce nie mogła uwierzyć własnym oczom.

Ziemia nieopodal zaczęła się trząść w posadach, by po chwili rozerwać się gwałtownie w pół. Niebo pociemniało.

Zza jednego z drapaczy chmur pośród kłębów szarego dymu wyłonił się przerażający, demoniczny stwór, o trzech groźnie spoglądających ślepiach. Znacznie przewyższał wszystkie istoty, jakie dotąd widziała. Sylwetka potwora była niezwykle masywna, pokrywało ją ciemne, włochate futro. Pomimo swych niebagatelnych rozmiarów poruszał się zwinnie na czterech kopytach. Potwór niszczył wszystko, co znajdowało się w zasięgu jego wzroku.

Przerażeni mieszkańcy Manhattanu zaczęli uciekać w popłochu, nie spoglądając za siebie.

— Niech ktoś wezwie służby! — zawołał któryś z gapiów, wyciągając telefon.

W całym tym zamieszaniu nikt nie zauważył małej, zapłakanej dziewczynki skulonej obok jednego z samochodów. Dowell serce zaczęło mocniej bić, kiedy dostrzegła ją w oddali. Przez krótki moment zawahała się, ponieważ nie wiedziała, czy powinna się w to mieszać. W końcu nie była pełnoprawnym członkiem Avengers. Nawet nie miała zbyt dużego doświadczenia w walce.

Szybko jednak zmieniła zdanie, gdy rozwścieczona bestia zaczęła zmierzać w stronę dziecka. Wtedy też postanowiła działać. Szybko. Odsunęła się w bezpieczne miejsce, gdzie nikt jej nie widział, po czym podwinęła rękaw bluzki, by odsłonić złote bransolety, które nosiła bezustannie na nadgarstkach.

Wzięła głęboki wdech, próbując uspokoić bicie swojego serca.

Stresowała się i to bardzo. Po raz pierwszy miała wykorzystać uzbrojenie w akcji. Nie pomagał jej również przeszywający wzrok gapiów, kiedy wyszła z kryjówki. Chciała zawrócić. Uciec. Przez moment nawet miała wrażenie, że zemdleje.

Drżącą dłonią wystrzeliła promień z rękawicy, starając się przy tym utrzymać równowagę.

Pudło.

Skupiła się, jeszcze raz celując w jego stronę. Monstrum zostało nieznacznie ogłuszone, jednakże nadal stanowiło niemałe zagrożenie dla innych. W pewnym momencie zniżyło swój szkaradny łeb, by wielgachnym porożem zaszarżować na bezbronną dziewczynkę.

Nastolatka miała naprawdę niewiele czasu na reakcję. Skupiła całą swoją wolę, aby uwolnić całą moc z repulsorów. Potężna fala energii odrzuciła ją na kilkanaście metrów, uderzając z impetem o asfalt pokryty cienką warstwą lodu. Najpewniej gdyby nie hełm, to roztrzaskałaby o niego głowę.

Krucze znamię || Avengers || TOM IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz