Korzenie Yggdrasillu cz. III

63 7 0
                                    


Siedzieli przez dłuższą chwilę w zupełnym milczeniu, nim Thor wrócił. Towarzyszył mu czarnoskóry mężczyzna o postawnej, umięśnionej sylwetce. Widać, iż lata ciężkich treningów spędzonych na nauce posługiwania się bronią białą robiły swoje. Swoje długie, kręcone włosy zaplatał w niewielkie warkoczyki sięgające ramion. Odziany był w brązową, wykonaną ze skóry ćwiekowaną zbroję, a u jego boku wisiał wielki, ręcznie rzeźbiony miecz — Hofund.

— Wygląda jak wiedźmin, co nie? — szepnął z uśmiechem chłopak do przyjaciółki, gdy dostrzegł jego żółte tęczówki.

— Mógłby go grać w serialu Netfliksa — zauważyła dziewoja rozbawiona jego uwagą. — Na stówę zgarnąłby tę rolę. Pokonałby tych wszystkich cieniasów już na etapie castingów.

— Zbierajcie się, zaraz otworzę Bifrost — rzucił krótko Heimdall, wnet wyciągając broń z pochwy. — Swoją drogą, ciekawiło mnie, kiedy postanowicie skierować się do nas o pomoc — dodał, drapiąc się po kędzierzawej brodzie.

Cała grupa ruszyła pospiesznie za nim, gotowa w razie potrzeby stanąć do heroicznej walki. Okazało się jednak, że nie było to konieczne.

Po dotarciu do centralnej części statku nie mogli uwierzyć własnym oczom. Setki, o ile nie tysiące asgardczyków pozbawionych dachów nad głową, siedziało ciasno skulonych, rozmawiając między sobą i opatrując rany. Niektórzy patrzyli na nich przerażeni, tuląc swoje dzieci do piersi. Inni zaś byli nieufni w stosunku do przybyszów. Zresztą nic dziwnego. Po ostatnich wydarzeniach jakie miały miejsce, lepiej było zachować wszelką ostrożność. Przechodząc pomiędzy nimi Doreen poczuła nieprzyjemny ścisk w żołądku. Widok tylu ludzi straszliwie skrzywdzonych przez zły los, przyprawiał ją o niemałe dreszcze.

— Co się z nimi stanie? — zapytała przejęta, dostrzegając kątem oka małego chłopca. Krył się on zawzięcie w bezpiecznych ramionach swojej zrozpaczonej matki. Chciał się ukryć. Przed obcymi, Surturem... przed światem. Na twarzy czarnowłosej kobiety zaś malował się istny wyraz bólu i zmęczenia. Z trudem powstrzymywała łzy. Niedawno straciła męża, który niefortunnie zginął w trakcie ucieczki na statek. Blondyn westchnął cicho, po czym wydusił mimo woli:

— Po wszystkim znajdę im nowy, lepszy dom. Nie martw się o nich.

Dziewczyna nie do końca wierzyła słowom nordyckiego boga. Ciężko było jej uwierzyć, że ot tak przywykną do nowego domu. Przecież w Asgardzie mieszkali od wieków.

Przyglądając się wszystkiemu wokół, z trudem pojmowała, czego właściwie jest świadkiem. Zdawała sobie sprawę z ogromu problemu, jakim jest bezdomność, ale... nigdy nie widziała czegoś na podobną skalę. Tysiące ludzi pozbawionych domów, bezpieczeństwa. Pozbawionych nadziei. Tyle osób w jednym miejscu, którym świat zawalił się na głowę.

Dopiero gdy stanęła z nimi twarzą w twarz, uświadomiła sobie, jakie ma wielkie szczęście w życiu. Miała rodziców, własne miejsce do spania, oraz ciepłe ubrania, a co najważniejsze nie musiała znosić trudów wojny. Nie wyobrażała sobie nigdy, co by się stało, jakby nagle wszystko utraciła bezpowrotnie. Tym bardziej trudno jej było pojąć, jak wielkiego cierpienia i smutku musieli doznać.

— Da się im jakoś pomóc? Mogę coś zrobić? — odezwała się znów lekko zachrypniętym głosem. Odczuwała silne pragnienie, jakkolwiek im pomóc. — Jestem gotowa na wszystko. Powiedzcie tylko, co mam zrobić.

— Nie. Na razie muszą sami uporać się z przeszłością. W przeciwnym razie nikt im nie pomoże — odparł spokojnym głosem Heimdall, spoglądając na nią. — Uważaj na stopień, byś się nie wywróciła.

Krucze znamię || Avengers || TOM IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz