Szli powoli kamienną uliczką, rozmawiając przy tym między sobą ściszonym głosem. Obawiali się, że ktoś może ich posłuchać. Nie pomagał temu fakt, że przez cały czas czuli czyjś wzrok na sobie. Czyżby ich ktoś śledził? A może to tylko ich własne umysły, płatały im paskudnego figla? Tego nie wiedzieli.
Nieustannie konwersacja kręciła się wokół jednego tematu. Musieli za wszelką cenę zbliżyć się do Pana Lasu i jego ludzi, a teraz nadarzała się ku temu idealna wręcz okazja. Już za kilka godzin w pałacu odbyć się miał ogromny bal maskowy, na który wstęp mieli wszyscy mieszkańcy krainy. Wśród nich, a jakże była Annari, która jako jedna z rodziny przywódców klanów posiadała dostęp do sali, gdzie jak co roku miało odbyć się spotkanie z Wilczym Pasterzem. Podczas tych obrad, miały zostać podjęte decyzje ważne dla funkcjonowania Alfheim.
Wspaniałomyślnie księżniczka zgodziła się ich tam wprowadzić. Gdyby którekolwiek z nich pojawiło się na bankiecie jako posłańcy samego Thora, to niewątpliwie wzbudziliby tym niemałą sensację. W tej chwili nie było im to za bardzo na rękę. Musieli działać w pełni anonimowo.
— Co tu robimy? — zapytał zdziwiony Peter, rzucając okiem na stary szyld. Na metalowej tabliczce wytarte litery układały się w napis "S&U". Nie wyglądało to zachęcająco. Na kolorowej, oszklonej wystawie wisiało na wieszakach kilkanaście majestatycznych sukni balowych, które przyprawiły Dori o niemały zawrót głowy. Były nieprawdopodobnie piękne i zjawiskowe. Każdy najmniejszy cal materiału zdawał się idealnie ze sobą komponować. Nawet te, które ostatnio widziała na balu, nie mogły się równać z tymi, które właśnie podziwiała. Oddałaby wszystko, by móc, choć na krótką chwilę założyć jakąkolwiek z nich.
— Szukamy przebrania — oświadczył krótko Tony, pociągając energicznie za małą, mosiężną klamkę. Wysłużone już zawiasy drzwi zaskrzypiały cichuteńko.
W pomieszczeniu panował zupełny półmrok. Jedyne źródło światła stanowiła niewielka lampa zwisająca smętnie z niskiego sufitu, porośniętego gdzieniegdzie gęstą pajęczyną. Widać, iż nikt tu nie sprzątał od dłuższego już czasu.
— Shiysus, jesteś tam?! — spytała po angielsku czerwonowłosa, rozglądając się wokół. Nikogo nie było. Ani jednej żywej duszy, poza nimi.
— Jestem, jestem! — odezwał się nagle w ciemności gruby, męski głos. — Nie widzisz, że zamknięte? I czemu rozmawiasz w języku mitgardzkim?
— Potrzebuję twojej pomocy Shiy — stwierdziła, zupełnie zbywając jego pytanie. — Mamy gości.
— Jak zawsze zresztą — burknął złośliwie w odpowiedzi. Elf pstryknął palcami. Momentalnie pokój rozbłysnął jasnym światłem, które docierało nawet do najmniejszych jego zakamarków. Nastolatka zaniemówiła. Pomimo że wiedziała już tak wiele niezwykłych, czy magicznych rzeczy, to nadal nie mogła wyjść z podziwu.
— Niezła sztuczka, prawda? — uśmiechnął się do niej kpiąco długowłosy, dostrzegając jej reakcje. Musiała wyglądać strasznie głupio z otwartą buzią. — Zdecydowanie nie jesteście stąd.
— Nie, nie jesteśmy — stwierdził oschle Stark, lustrując od stóp do głów jegomościa.
Odziany był w prostą, białą koszulę z wysoko postawionym, bogato haftowanym kołnierzem, na którą niedbale narzucono prosty, granatowy płaszcz ozdobnymi pasami. Na nogach zaś nosił skórzane, czarne oficerki ze srebrnymi klamrami, sięgającymi kolan. Spomiędzy równo obciętych, jasnozielonych włosów sięgających umięśnionych ramion, wystawały długie, szpiczaste uszy oraz ogromne srebrzyste poroże. Mężczyzna przetarł czoło, by odgarnąć pojedyncze pukle, spadające mu na czoło. Blada pociągła twarz o ostrych kościach policzkowych i spiczastym nosie nadawała mu swoistego pazura.
CZYTASZ
Krucze znamię || Avengers || TOM I
FanfictionRagnarök nadszedł. Strzeżcie się tego, który niechybnie przybędzie, aby zasiać zniszczenie. Po upadku jednego ze światów na gałęziach przedwiecznego Yggdrasillu, została naruszona równowaga we wszechświecie. Ostatnie bariery oddzielające krainy od...