Krucze skrzydła cz. II

175 17 49
                                    

Czwartek miał być dla Doreen dniem wyjątkowym. W końcu, zamiast siedzieć o trzeciej po południu w Klubie Artystycznym, miała spotkać się ze swoim idolem. Chociaż patrząc na okoliczności, w jakich miała się z nim spotkać, chyba wolała już siedzieć w szkole. Pomimo iż jakaś jej cząstka cieszyła się na myśl tego, co ma się wydarzyć, to gdzieś z tyłu głowy czuła się źle, z tym że doszło do tego w tak tragicznych okolicznościach. Mimo iż chciała to ukryć, to miała wyrzuty sumienia, których nijak nie była w stanie zagłuszyć. Przez krótki moment zastanawiała się nawet, czy nie powinna zrezygnować z nagrody. Nie zdobyła jej w końcu w sposób uczciwy. To był jedynie czysty przypadek. Głupi przypadek... Przypadek, który ktoś przepłacił swoim własnym życiem. 

Rankiem dziewczyna wstała niewyspana, ponieważ całą noc nie mogła zmrużyć oka. Ostatni zamach terrorystyczny, śmierć uczniów i krok w krok prześladujące ją poczucie winy, dawały o sobie znać. Z wielką ochotą zrzuciłaby z siebie ciężar, jaki na niej ciążył, lecz nie miała komu. Rodzice zbyt emocjonalnie podeszliby do sprawy, a nie chciała ich niepokoić. Katherine przeżywała żałobę, a dobijanie jej swoimi problemami, wydawało się nie na miejscu. Nick natomiast... on nie miał wyczucia do tego typu spraw. Na domiar złego, jej lęk potęgowały dodatkowo pióra na jej plecach, które za żadne skarby nie chciały odpaść. Liczyła, że to jedynie stan przejściowy, lecz z każdą godziną porzucała te nadzieje. Ubierając się, starała się wybierać takie ciuchy, by zakryć tę nieszczęsną anomalię, a na zajęciach z wychowania fizycznego udawała kontuzję. Wiedziała jednak aż za dobrze, że ta taktyka na dłuższą metę się nie sprawdzi. Przeglądając szafę, natknęła się na szeroką, fioletową bluzę z długim rękawem. Pamiętała, jak kupiła ją niegdyś, podczas jednej z wielu wypraw do galerii handlowej. Katherine była wtedy tak obładowana zakupami, że ostatkiem sił dodźwigała torby do domu. Aż do końca upierała się, że zakup siedmiu nowych par butów jest jej niezbędny. Wspomnienie momentalnie poprawiło nastolatce humor, rozwiewając część negatywnych emocji, jakie ją dręczyły. 

O wiele spokojniejsza niż wcześniej wyszła z mieszkania, idąc żwawym krokiem w kierunku szkoły, przed którą to miała się odbyć zbiórka. Nie mogła dzisiaj pozwolić sobie na spóźnienie. Na dworze coraz bardziej dało się odczuć, iż zbliża się zima. Niebo pokrywały ciemne, grube chmury, gotowe w każdej chwili lunąć obficie deszczem, a zimny wiatr targał włosami jej na wszystkie strony. Na domiar złego było duszno i chłodno. Wręcz idealne warunki, by wyjść z domu. Klnąc cicho pod nosem na fatalną pogodę, przebijała się przez tłumy spieszące się do pracy czy szkoły. Ulice już od rana zapełnione były ludźmi i samochodami. Zresztą w nocy sytuacja miała się podobnie. W końcu mieszkała w Nowym Jorku, mieście, które nigdy nie śpi.

***

Na placu czekała już na nią zniecierpliwiona Kate, która co rusz nerwowo zerkała w ekran telefonu. Wyglądała, jakby oczekiwała na wiadomość od kogoś.

— Hejka. Gdzie nauczyciel? — zapytała Dori, przytulając przyjaciółkę. — Wszystko w porządku? Fatalnie wyglądasz.

— Wiem. Ostatnio nie jest u mnie najlepiej — odparła przyciszonym głosem blondynka, tak by stojący nieopodal chłopak z klasy wyżej, ich nie podsłuchiwał. — Pani Cantrell poszła załatwić sprawę z transportem

— Mogę ci jakoś pomóc? No wiesz...

— Dam sobie radę. Naprawdę — stwierdziła spokojnym, acz lekko przygaszonym tonem. — Chociaż... Mogłabyś dla mnie coś zrobić Dor?

— Jasne! Jeszcze pytasz.

— Poszłabyś ze mną w następnym tygodniu na pogrzeb? — zaczęła niechętnie. — Nie chciałabym tam sama iść.

Krucze znamię || Avengers || TOM IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz