Rozdział 18

97 1 0
                                    

-Brenda a ty wiesz gdzie mamy teraz iść? -spytał Thomas.
-Mniej więcej tak. Musimy iść do Marcusa, tam napewno będzie Jorge.- odpowiedziała.
Przez dłuższy czas szliśmy prostą drogą przed siebie, kiedy taka dość prosta trasa się skończyła, zaczeła się dla nas łamigłówka. Przed nami były trzy różne korytarze każdy równie ciemny.
-I co teraz? -zapytałam.
-Idziemy do pierwszego, przecież gdzieś musi być wyjście. -powiedziała dziewczyna.

W powietrzu wisiał duszący zapach wilgoci i padliny, który aż podrażniał gardło. Panowała cisza, każdy był skupiony na trasie, w pewnym momencie coś zagłuszyło naszą ciszę. Wszyscy się przestraszyliśmy i znieruchomialiśmy, na całe szczęście to był tylko szczur. Teraz miałam porównanie Janson był naprawdę do niego podobny.
Bredna bez dłuższego zastanowienia kopneła zwierze , a te potoczyło się kilka metrów od nas. Kiedy mieliśmy iść już dalej usłyszeliśmy kolejny dźwięk, tym razem to nie był szczur. Odruchowo zaczeliśmy świecić latarkami na wszystkie strony, aż pewniej punkt skupił naszą uwagę. Cała boczna ściana była pokryta jakąś czarną mazią, co gorsza ona się ruszała.
W jednej chwili pojawiła się z niej ręka, która złapała szczura, potem pojawiała się głowa i reszta ciała. To był poparzeniec, który właśnie w tym momencie obgryzł głowe dla szczurka. Zginął naprawdę okrutną śmiercią.

Nagle pojawili się inni koledzy poparzeńcy i zaczeli nas gonić. Zaczeliśmy uciekać w stronę drugiego korytarza, może on przyniesie nam drogę ucieczki. Biegliśmy bardzo szybko, a ja zgubiłam po drodze swoją latarkę. Gdy coraz bardziej zagłębialiśmy się w tym korytarzu, na końcu jego było widać coraz bardziej jasne światło. Czy to było wyjście, a czy może jednak umarłam i czeka mnie wieczne szczęście. To jednak była ta pierwsza opcja, która może wydawała się mniej przyjemną ale naprawdę mnie ucieszyła.

Kiedy już wyszliśmy na powierzchnię, myśleliśmy , że teraz już będzie łatwiutko. Jednak się myliliśmy, poparzeńcy nadal deptali nam po piętach a Thomas się nagle zatrzymał.
-Uważajacie! -krzyknał.
Podczas gdy on mówił te słowa ja się zatrzymałam. Staliśmy nas ogromną przepaścią, jeden krok i jesteśmy na dole, prawdopodobnie martwi. Jednak to nie była jedyna droga ucieczki, mogliśmy uciekać przez powalone budynki starego miasta. To była jedyna opcja aby uchronić się przez chorymi więc poszliśmy. Widziałam jak kilka poparzeńców spada z urwiska, ale niestety jeszcze trójka ich została i zaciekle nas goniła.

Po kilku minutach byliśmy na samym szczycie, dużego szklanego budynku. Wiem, że to było bardzo nierozsądne ale innego wyjścia nie było. Kiedy myśleliśmy, że te warjackie stworzenia odpuściły od tyłu jeden ostatni nas zatakował. Rzucił się na mnie i Brende jednocześnie, zrzucając nas na duże okno, gdyby szyba pękła spadłybyśmy z wysokości piędziesięciu metrów, co wróży okropną śmiercią.

Uderzyłam się w głowę, byłam lekko zdezorientowana, słyszałam krzyki Thomasa i wołanie o pomoc Bredny. Widziałam również pękające szkło, to nie mogło się tak skończyć. Stanełam i sięgnęłam po metalowe coś co leżało najbliżej mnie. Powoli stawiałam kroki przybliżajac się do poparzeńca atakującego Bredne, właśnie zrobił jej coś z nogą. Z całej siły uderzyłam metalowym prętem zombiaka w głowe. Było to dość lekkomyślne posunięcie, ponieważ upadł a ciężarem swojego ciała jeszcze bardziej zbił szkło. Jeden niewłaściwy ruch i spadamy w dół.
-Brenda łap się czegoś, szybko !- krzyknełam w ostatnim momencie.
Szyba pękła na całe szczęście spadł tylko poparzeniec. Thomas nas wciągnął na górę i ruszyliśmy na bardziej bezpieczny grunt.

Kiedy byliśmy już na dole, Bredna się zatrzymała i podciągnęła nogawkę. Poparzeniec ją dziabną, może jeszcze uda nam się ją uratować. Martwiliśmy się o nią, bo to trochę nasza wina, ale ona wmawiała nam, że nic jej nie jest. Teraz musieliśmy iść do Markusa, bo on nam pomoże.

Przemieżaliśmy różne alejki i drużki. Spotykaliśmy wiele ludzi, młodych, starych a nawet dzieci błąkających się po ulicach szukając jedzenia.

Nagle Bredna stanęła, chyba dotarliśmy na miejsce. Zanim zdążyliśmy przejść przez drzwi w progu przywitał nas szczerbaty mężczyzna z chytrym spojrzeniem a obok niego stała dziewczyna w skąpym stroju.
-Szukamy Marcusa. -powiedziała Bredna.
-Marcusa nie ma. -odpowiedział mężczyzna.
-A czy może byli tu lub są ciemnoskóry mężczyzna i grupka chłopaków w moim wieku z jedną dziewczyną? -spytał Thomas.
-Wiesz chłopcze chyba są w środku.
-A czy w takim razie możemy wejść do środka? - dodał chłopak.
-Za odpowiednią opłatą. -powiedział szczerbaty trzymają przez sobą butelkę z jakimś napojem.
Opłatą było to aby się napić zdrowym łykiem. Na początku każdy z nas się zawahał ale potem Bredna wyrwała się z tłumu i się napiła. Potem był Thomas gdy on pił obok niego tańcowała babka z skąpym ubraniu. Nadeszła kolej na mnie, ale nie ufałam temu gościowi. Wzięłam do ręki butelkę i łyknęłam napoju, udając , że go łykam. Sądząc po smaku był to alkohol z bardzo niskiej półki. Uśmiechnełam się na znak, że wypiłam po czym on wpuścił nas do środka. Frajer pomyślałam.

Póki śmierć nas nie rozłączy  || Maze RunnerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz