4

267 15 32
                                    

Poniedziałkowy poranek, co może pójść źle? Odpowiedź brzmi: dosłownie wszystko, znając życie Louisa Tomlinsona i matematykę na pierwszej lekcji. Cóż za wspaniałe rozpoczęcie tygodnia. Już może sobie wyobrazić matematyczkę z obłędem w oczach patrzącą na dzisiejszy strój chłopaka. Teraz będąc tuż pod szkołą nie jest pewny czy założenie topu i kolczyków to taki dobry pomysł. Mimo wszystko wszedł do budynku sprawiając wrażenie najbardziej pewnej siebie osoby w całym otoczeniu. Schylił się do szafki, by wyjąć książki, a gdy już miał wstawać coś pociągnęło go w górę plecami wciąż w stronę napastnika, klatką w stronę zimnej, metalowej powierzchni. Poczuł ciepły oddech na swoim karku i spiął się natychmiastowo zdając sobie sprawę, że przecież nikt mu nawet nie pomoże w tym jakże krytycznym momencie.

-C-czego chcesz - zająknął się. Miał nie okazywać strachu, ale przeklęte struny głosowe miały trochę inny pomysł. Nagle usłyszał śmiech, TEN dźwięczny śmiech - HAROLD, CO TY W OGÓLE ROBISZ!

-Przepraszam Lou Bear, nie mogłem się powstrzymać - ledwo łapał oddech.

-Ty zasrany psychopato! Prawie serce mi wyskoczyło!

-Wyglądałeś tak krucho, kochanie - zaśmiał się - dla kogo tak się wystroiłeś? Ślicznie ci.

-A już nie mogę być sam dla siebie piękny? Do czego to doszło, że trzeba się stroić dla kogoś... - zmarszczył nosek biorąc kędzierzawego pod ramię, kierując się ku sali lekcyjnej. Lekko się zarumienił na komentarz starszego, ale ten nie musi zaraz o tym wiedzieć. Przecież przyjaciele cały czas siebie komplementują - za to ty chyba wylałeś dziś na siebie pół flakonika - odbił piłeczkę.

-A już nie mogę sam dla siebie pięknie pachnieć? - przedrzeźnił go.

-Och, już zamknij się.

-Ja ciebie też.

-Oi oi! Leeyum! - wydarł się zauważając przyjaciela.  Natychmiastowo wyrwał się z uścisku i podbiegł do szatyna.

-Cześć Lou. Harry - skinął - musimy pogadać Tomlinson.

-Mam się bać? - zapytał skonsternowany chłopak. Payne nie odpowiedział mu, natomiast jedynie pospiesznie zabrał go do najbliższej łazienki.

-Harry powiedział mi że jest hetero i nawet nikogo nie ma na oku - to spadło na niego jak bomba, zaschło mu w gardle, obraz się rozmył przez napływające łzy. Podbiegł do najbliżej muszli i zwrócił śniadanie.

-Kurwa! - wrzasnął - dlaczego to zawsze ja? - w tym momencie jego głos się załamał.

-Louisie Williamie Tomlinsonie, nie ważne co ten chłopak mówi, jego mowa niewerbalna jest wystarczająco dobitna. Wstań. Jeżeli on na ciebie nie leci, to ja jestem Irlandczykiem. Harry Styles jest największym kryptogejem z jakim miałem czelność się spotkać.

-Coś nie chce mi się w to wierzyć, kolego - wychrypiał - ale masz rację, zaraz lekcja, muszę się ogarnąć.

Matematyka nie była najlepszym lekarstwem na zbolałe serce Louisa. Tym bardziej Harry w tej samej ławce, który tylko kładł głowę na jego ramieniu, gdy źle obliczył działanie. Nagle ktoś z tyłu szepnął "zakaz pedałowania" i sielanka dla otumanionego zmysłu węchu Tomlinsona się skończyła. Choć wciąż czuł słodkie perfumy chłopaka, mniej intensywnie, ale nie będzie narzekać. Skóra na ramieniu go paliła, tam gdzie Harry pozostawił swój ostatni dotyk. Rzeczywiście ten tydzień zaczął się ciekawie. Po lekcjach cała piątka stwierdziła, że trzeba koniecznie się spotkać, by zagrać w nową grę Harry'ego. Louis, delikatnie mówiąc, był zdruzgotany faktem, że jest skazany na bolesną obecność bruneta przez najbliższe kilka godzin.

you are too obvious | larry stylinsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz