WENA nie istnieje, czyli jak się zmobilizować do pisania...

507 46 24
                                    


Pamiętam swoje początki - pisałam wówczas mój debiut - EPERU. Miałam 44 lata, byłam księgową i pomagałam mężowi w prowadzeniu naszej rodzinnej firmy. Dlaczego zaczęłam pisać? To długa i smutna historia, dzisiaj nie czas o niej wspominać, ale jedno było pewne: NIGDY, ale to nigdy nie sądziłam, że zostanę pisarką. W życiu. 

Usiadłam więc i zaczęłam klepać. Wyszło duuuużo. Za dużo. Teraz wiem, że przesadziłam, ale znów - ja nie o tym, a o tajemniczej wenie. Wtedy nie myślałam o żadnej wenie, tak strasznie mi się chciało pisać, że czekałam z utęsknieniem, aż moje domowe ziomki pójdą spać i będę mieć święty spokój. Zarywałam noce, pisałam do czwartej nad ranem, po osiem-dziesięć godzin. Gdy mąż zabierał córkę na narty i znikali na cały dzień, zostawałam w domu i pisałam. Nie mogłam się "wypisać". Jakaś masakra :D Ale miałam takie pisarskie CIŚNIENIE, że MUSIAŁAM pisać. 

Teraz jest zupełnie inaczej. Wydałam ponad dwadzieścia samodzielnych powieści, napisałam dwadzieścia pięć. Jak się łatwo domyślić, ciśnienie na pisanie jest mniejsze, te nasze najlepsze pomysły, które naładowały się w głowie przez lata już dawno zostały napisane. Oczywiście pojawiają się nowe, czasami jeszcze lepsze, niż te z początków. O to nie musicie się martwić, że kiedyś nastąpi dzień, w którym ze zgrozą odkryjecie, że już wszystko napisaliście i pora szukać nowej pasji/hobby, a w moim przypadku, pracy zawodowej. Spokojnie. To tak nie działa. 

Ale bez wątpienia ciśnienie jest mniejsze. Zwłaszcza kiedy zaczynamy traktować pisarstwo jako pracę (zawodową) lub drugi sposób na zarobek (poza naszą główną pracą). Więc mamy to mniejsze ciśnienie i co teraz? (tutaj dygresja - nie zawsze zaczynanie zdania od "więc" jest błędem). Co teraz? To zależy. Zależy od sytuacji, w jakiej się znajdujecie. Jeśli załóżmy napisaliście I tom serii, została opublikowana (jakkolwiek: książka, e-book, Wattpad, blog), czytelnicy przeczytali i domagają się II części, a Wam się nie chce, albo straciliście serce do pomysłu, nie macie czasu, nie macie ciśnienia. Siadacie przed laptopem i NIC. Pustka w głowie. Bywa i tak. Mnie też się zdarza. 

Jak ruszyć, kiedy się nie chce, a MUSIMY się wywiązać? 

MOJE SPOSOBY, a w zasadzie jeden sposób, który praktykuję od kilku lat: zacznij od deseru! Co to jest deser? Deser to te najlepsze fragmenty, sceny, momenty w książce, które same się piszą, a czytelnicy uwielbiają takie sceny. Zacznijcie od NAJLEPSZEGO. Nawet jeśli to epilog, albo końcowa scena. A kto Wam zabroni? 

Gdy zaczynam pisać nową powieść, mam w głowie ogólny zarys fabuły, ale to szkic, szkielet, do opowiedzenia w pięć minut, może nawet w trzy. Mam również w głowie kilka scen, oczywiście tych najlepszych, przełomowych, dramatycznych albo nasyconych emocjami po korek. Gdy zasypiam, widzę te sceny, słyszę, czuję. I właśnie od nich zaczynam pisanie powieści. Staram się układać je w pliku wg chronologii, czyli jeśli zacznę od epilogu (bywało), następne rozdziały piszę "wyżej/wcześniej". Czemu taka dziwna metoda?, nie lepiej po kolei? Niby tak, ale... zanim powieść się rozkręci, zanim dotrzecie do momentów przełomowych, możecie się zniechęcić. Zaczynam od tych najlepszych, scen, które SAME się PISZĄ. Piszą, że aż strach! Szybko, dynamicznie, z emocjami. Aż ryczą do nas - NAPISZ! Napisz mnie! 

Nie wiedzieć kiedy, macie napisane - załóżmy - PIĘĆ świetnych scen, które zajmują 100k znaków. A to już coś. Mieć 100k znaków, a nie mieć? Wiadomo. Teraz będzie Wam łatwiej usiąść do powieści, bo już coś macie - np. 25% czy 20% całości, na dodatek - SUPER scen. To bardzo motywuje, prawda? Świadomość, że mamy 25% tekstu! Dobrego tekstu, pisanego z ogniem, żarem i przytupem. Teraz możecie pomyśleć o scenach trochę spokojniejszych, ale też fajnych, które widzicie w głowie, możecie je bez problemu napisać, bo już są wymyślone. Niech to będzie 150k. I co? Macie POŁOWĘ! 

UWAGA! Piszę CODZIENNIE! Wyznaczam sobie (sama) jaką objętość powinna mieć powieść. Dajmy na to 500k (dosyć obszerna powieść, zwłaszcza kiedy to ma być seria). Przemyślcie dobrze objętość I tomu serii. Gdy walniecie 800k przy I tomie, przy drugim nie wypada wklepać 400k, bo czytelnicy się oburzą ;) A poza tym książki będą głupio wyglądać na półce. Czyli wyznaczyłam 500k, chcę to napisać w trzy miesiące, dzielę 500k na dni (bez niedziel, bo w te nawet Bóg odpoczywał, co dopiero ja) i ustalam dzienną porcję ;) 

Ja piszę codziennie minimum 10k znaków. Ale... na początku, kiedy piszę te najlepsze/najciekawsze sceny, zdarza się, że wklepię nawet 30k czy więcej. (moje początki pisarskie bywały jeszcze płodniejsze - rekord to 55k znaków w jeden dzień, pisałam kilkanaście godzin, ale na dłuższą metę to jest szalenie trudne i tak potrafi wyłącznie Remigiusz). Czyli sami ustalacie swój dzienny limit i NIE MA żadnych wymówek. Musi być te 10k! Czy 5k. To już zależy od Was i możliwości (również czasowych). 

Ważna uwaga! Jeśli nadpiszecie (w poniedziałek zamiast 10k, wklepaliście 30k), nazajutrz znowu piszecie. Nie wolno robić przerw! Bo nadpisaliście wcześniej. NIE. To Was wybije z rytmu, rozleniwi, nie będziecie pisać we wtorek i środę, a potem w czwartek będzie ciężko wrócić do pracy. Czyli NIE robimy przerw po "nadpisaniu"! 

TRICK: piszę scenę (taką naprawdę z ogniem), wklepałam 10k, pisze mi się samo, nie jem, nie palę, nie idę na siku, tylko trzaskam. Jest 10k, szczyt sceny i co teraz? Otóż mam kilka równie fajnych opcji: 

a) mogę dopisać scenę do końca, wklepać nawet 20k lub 30k, czyli dużo! Więcej niż planowałam. Nazajutrz, kiedy napiszę 10k, będę miała razem 40K! Fajny wynik, bardzo motywujący. 

b) mogę zostawić pisanie tej sceny w samym szczycie napięcia, a nazajutrz czytam, co napisałam wcześniej i jest mi banalnie łatwo kontynuować! Czyli wchodzę w pisanie miękko jak w masełko!

c) opcja dla zaawansowanych, ale bardzo często ją stosuję: zaczynam kolejną fajną scenę! A tamta czeka. Bywa, że mam zaczęte pięć, sześć scen. Ale wracam do nich dopiero po jakimś czasie. To fajne, emocjonujące sceny, które łatwo i szybko się pisze, idealne na wszelkie kryzysy i braki weny, której nie ma ;) Dlaczego to opcja dla zaawansowanych? (osób, które mają dobrą pamięć i nie zapominają przebiegu scen) Bo zdarzają się powtórki fabularne lub dziury. Oczywiście czytam cały tekst kilka razy, więc to poprawię, ale na pewno nie jest proste, zwłaszcza dla dzieł wielowątkowych. 

Kolejność mojej pracy przy powieści - tylko pisanie:

a) najlepsze sceny, samograje, emocjonalne, ważne, przełomowe, prolog, epilog,

b) te trochę mniej przełomowe, ale też ważne i łatwe do napisania,

c) pozostałe sceny,

d) sequele, łączniki między scenami, początki i zakończenia scen, retrospekcje, opisy, wtręty, dopiski i inne, np. bloki narracyjne na początku rozdziału. 

Pamiętajcie, pisanie bez chronologii to tylko opcja. Co mi daje ta metoda? Łatwość w zaczęciu nowej powieści, szybką pracę na początku - wówczas motywuje mnie bardzo fakt, że mam tak dużo tekstu zrealizowane w małym odcinku czasowym. Plus świadomość, że to, co napisałam, jest naprawdę SUPER. 

Piszcie CODZIENNIE. Choćbyście nie mieli żadnego pomysłu. Napiszcie cokolwiek. Jakąkolwiek część powieści, nawet jeśli potem będziecie musieli ją zmienić/poprawić. Ustalcie swoją dzienną dniówkę w znakach. Nie róbcie przerw! Ale odpoczywajcie JEDEN dzień w tygodniu od pisania. 

I co najważniejsze: NIE ZACZYNAJCIE NOWEJ, zanim nie skończycie tej bieżącej. Ale o tym w kolejnym odcinku! (o rozdłubanych projektach). 

A na koniec WADA tej metody: póki nie skończycie, nie możecie wstawiać powieści w odcinkach, nie możecie jej dać do przeczytania beta-czytelnikom, ale... to wbrew pozorom ZALETA, nie WADA. A czemu? Bo każda publikacja i feedback zmniejsza ciśnienie ;) Zaczynacie się pławić w zachwytach czytelników i Wasze ciśnienie wylatuje jak z balonika, bo już dostaliście (szczątkową) NAGRODĘ za pracę. 

Właśnie dlatego tak rzadko wstawiam tutaj rozdziały poradnika :D (po każdym muszę się znowu NABIĆ jak nabój syfonu). 

Uściski! 

Jak napisać i wydać książkę - poradnik praktycznyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz