Słowem wstępu, znów jestem.
Cześć! Ten rozdział mam już od jakiegoś czasu, jednak nie byłam pewna, czy pojawią się kolejne, ale teraz powoli wychodzę na równą i jestem dobrej myśli. Jeśli nadal ktoś tu jest i czeka na rozdział to bardzo dziękuję i to właśnie Wam dedykuję tą część. Dziękuję za cierpliwość i całuję :*
Jessica <3**********************
Rozdział 14.
Działanie - to moja pierwsza myśl po przebudzeniu się ze snu, podczas którego prawie w ogóle nie spałem. Mój mózg nie chciał się wyłączyć, by dać mi choć na chwilę odpocząć. Natrętne myśli o sensie mojego jestestwa odbijały się głucho po wewnętrznych ściankach czaszki, powodując tempy ból i szum w uszach.
Wyjątkowo gorący i parny dzień też nie sprzyjał odsypianiu nocnej zmiany w pracy, więc tylko przerwałem się z boku na bok i powtarzałem w kółko pytanie, jakie zadała mi wczoraj Joasia. Kim ja jestem? Albo chociaż: czego ja do cholery chcę?
Nie znalazłem odpowiedzi, ale moje tortury nie były znowu aż tak bezowocne. Doszedłem do małego, choć dla mnie wcale nie mniej istotnego wniosku, że muszę spróbować ustalić czy to, co się stało między mną a Veronicą coś znaczyło. Muszę z nią porozmawiać.
Wygrzebuję spod poduszki telefon i przesuwam palcem po numerze bez nazwy. Nie zapisałem go, bo jeszcze nie zdecydowałem czy będę go potrzebował czy lepiej żeby zniknął z pamięci, zarówno telefonu jak i mojej.
Nie lubię zbędnego pierdolenia, przechodzę do działania. Dzwonię.I dzwonię...
I dzwonię...
Nic. Nie odbiera, nie włącza się nawet skrytka pocztowa. Zapada cisza.
Spróbuję później.Wstaję i od razu kieruję się do lodówki, a tam zwykła codzienność wali mi po oczach pustką. Bohaterowie książek przecież nie muszą robić zakupów spożywczych...
A ja muszę.Wciskam na tyłek spodnie, które nawet bez wąchania mogę śmiało zaklasyfikować jako te do prania, choć innych już nawet nie mam. Pranie musi poczekać, żołądek jest głośniejszy niż smród.
Dwie ulice dalej od mojego lokum jest mały sklep osiedlowy, od lat prowadzony przez starszą panią Jadzię. Nie idę tam jednak, bo przebitka na cenach, którą zwykle bagatelizuję jest dla mnie tym razem bardziej bolesna niż kolejki w taniej biedrze.
Zaciągam kaptur, gdy mijam przechodniów. Muszę pokonać jeszcze tylko kilkaset metrów, bez ściągania na siebie niczyjej uwagi. Żwawym krokiem przemierzam dobrze znane mi wąskie uliczki, gdy nagle wychylając się zza zakrętu szturcham ramieniem jakiegoś ktosia. Mamroczę pod nosem "przepraszam" i ruszam dalej, gdy zza pleców dociera do mnie zaskoczony głos.
- Mateuszek, to Ty? - dostaję gęsiej skórki słysząc słowa wypowiedziane przez Pana Waldka, sąsiada mojej babci. Od lat go nie widziałem, co najmniej tyle ile babci już nie ma, a to właśnie ona jako jedyna nazywała mnie tak pieszczotliwie. Wywołuje to u mnie lekkie pieczenie w klatce piersiowej, kompletnie nie rozumiem dlaczego. Minęło już naprawdę sporo czasu, a strata jedynej osoby, której jako jedynej kiedykolwiek na mnie zależało, nadal boli.
Starszy pan lustruje mnie uważnie wzrokiem i zapewne nie zadowala go to co widzi.
- Dzień dobry, Panie Jóźwiak. Jak się Pan miewa? - pytam tylko z wymuszonej grzeczności, jednak nie potrafię się zdobyć na serdeczny uśmiech, albo chociaż przyjazny ton. Brzmię jak zawsze, czyli jak burak.
- Och Mateuszku... Twoja babcia nie tak Cię wychowała, pewnie patrzy teraz na Ciebie z nieba i się w grobie przewraca. Co się z Tobą stało? - pyta z prawdopodobnie nieco udawaną troską, a mi krew zaczyna szybciej krążyć.
Powinienem coś mu odpyskować za te niechciane uwagi przepełnione goryczą, ale w ostatniej chwili słowa utykają mi w gardle. Bo ma rację. Babcia nie chciałaby dla mnie takiego życia. Zawsze powtarzała, że stać mnie na więcej. Że muszę patrzeć w przyszłość, a nie ciągle tkwić w przeszłości. Że mogę wybrać kim chce być, zamiast tkwić w formie wyrzeźbionej przez mojego ojca. Może i zjebał mi dzieciństwo, ale sam pozwalam by to samo robił z moim dorosłym życiem, sam to sobie zresztą robię.
Jest mi wstyd. Jest mi żal. Jest mi cholernie źle z tym wszystkim.
- Wszystkiego dobrego, Panie Jóźwiak. - mówię na pożegnanie i kieruję się do sklepu.
Nie oglądam się za siebie. Stawiam krok za krokiem i niewidzącym wzrokiem patrzę przed siebie. Nie zwracam uwagi na nikogo i na nic. Mój jedyny cel to kupić co trzeba i wrócić do domu.
Gdy mój żołądek po zjedzeniu paczki parówek, wreszcie odkleił się od kręgosłupa, siadam przed laptopem i odpalam Fifę. Puszczam meczyk i ledwo kończę pierwszą połowę, bo za nic nie mogę się skupić na grze.
Moją głowę wypełniają obrazy z przeszłości. Babcia była moją jedyną rodziną, a jej śmierć była dla mnie prawdziwym ciosem. Chyba nawet nie zdawałem sobie sprawy jak wielkie piętno odbiło to na moim obecnym życiu. Zamiast przeżyć żałobę i pogodzić się z jej stratą, postanowiłem odciąć się od wszystkiego grubą kreską. Odejść. Zapomnieć.
Nigdy jej nawet nie odwiedzam na cmentarzu. Dlaczego? Przecież to niedaleko stąd.
Ale ja nie lubię cmentarzy. Mama też tam jest, choć ciezko opłakiwać kogoś, kogo się nawet nie miało okazji poznać. Jako dziecko często zastanawiałem się jaka ona była, albo czy byłaby ze mnie dumna, a wtedy babcia mówiła dokładnie to co chciałem usłyszeć. Ale teraz, dopiero dzisiaj, Pan Jóźwiak uświadomił mi, że ani mama, ani babcia nie byłyby zadowolone widząc mnie takim jakim jestem.Może nie doszedłem jeszcze do tego kim jestem, ale właśnie zdałem sobie sprawę z tego kim nie chcę być.
Nie chcę być wiecznie zbuntowanym gnojkiem w kapturze, brudnych butach i przepoconych gaciach. Nie chcę ukrywać twarzy za przydługą blond grzywką. Nie chcę słyszeć od obcych ludzi, że się stoczyłem, nawet gdy nie mówią tego wprost. Nie chcę patrzeć na to co mają inni i myśleć, że ja tego nigdy nie zdobędę. Albo że na to nie zasługuje. Bo choć może tak jest, ale chcę to zmienić. Chcę zasłużyć. Chcę spróbować.
A przecież chcieć znaczy móc.A ja chcę.
CZYTASZ
Matowy Chłopiec
Literatura FemininaMówią na mnie Mat. Można by pomyśleć, że to dlatego, iż mam na imię Mateusz. Ale to nieprawda. Wołają tak na mnie, bo jestem matowy. Bez koloru, bez blasku i innego szajsu. Taki jest mój świat. Moje życie. Mówią także, że Polska to dno. Tutaj nic s...