17. Potrzeby

144 16 3
                                    

Rozdział 17.

Widok za szybą jest jedynym na czym się skupiam, w drodze powrotnej do mojej zapyziałej mieściny. Żółte autko znowu przepisowo przemierza każdy kolejny kilometr autostrady, która o dziwo jest w miarę pusta i niezakorkowana.
Ja i tak mam to w dupie. Liczy się fakt, że Łódź zostawiam daleko w tyle i nigdy więcej nie mam zamiaru tam wracać.

- Powiesz mi, co się stało? Praca nie wypaliła, że się tak ciskasz, czy co? - pyta Sylwia, nie odrywając uwagi od drogi.

- Wręcz przeciwnie, dogadałem właśnie szczegóły sesji. - mówię bez emocji, przynajmniej tak mi się wydaje, ale prawda jest taka, że w tym konkretnym momencie nie jestem już niczego pewny.

Jak przez mgłę pamiętam przebieg mojego "służbowego" spotkania z parą młodą. Wiem tylko, że za nic nie mogłem spojrzeć Veronice w twarz, nawet wtedy gdy czułem jej spojrzenie próbujące pochwycić mój wzrok. Zacisnąłem pięści i przetrwałem jakoś te pół godziny, kiedy Tomek podziwiał zrobione przeze mnie zdjęcia, które ukazywały piękno jego narzeczonej. Tak kurwa, narzeczonej! Co mi do chuja strzeliło, żeby się w to wpieprzać? Jakbym nie mógł znaleźć sobie innej chętnej panienki do łóżka...

- To gratuluję. - entuzjazm w głosie Sylwii jest na podobnym poziomie do mojego, czyli coś między siódmym, a ósmym kręgiem piekła. A tej co się stało?

- A jak tam twoje sprawy? - pytam, choć nie liczę na żaden kącik zwierzeń, bo nawet jeśli Sylwia to gaduła jakich mało, to nawet ja zauważyłem, że nie lubi mówić o swoich problemach. A zresztą, kto lubi?

- Bez zmian.- i koniec tematu. No to pogadane...

Dojeżdżamy powoli na moje osiedle, a ja wcale nie mam ochoty wysiadać z małego autka, które przypomina cytrynę. Zadziwiająco dobrze się czuję w tym ciasnym, wypełnionym jedynie cichymi dźwiękami, jakżeby inaczej, włoskiej muzyki. Całą drogę odezwaliśmy się do siebie może kilka razy, głównie gdy kobieta zjeżdżała na postój, żeby zatankować, a ja w tym czasie ruszałem po kawę i hot dogi. Po jednym dniu już znałem upodobania żywieniowe Sylwii i nawet nie musiałem ponownie pytać o rodzaj sosu czy ilość cukru.

- Jesteśmy. Wielkie dzięki za...

- Moja mama leży w hospicjum pod Łodzią, to dlatego tak często tam jeżdżę. - wchodzi mi w słowo, gdy już mam jedną rękę na klamce. Jej głos wbija mnie jednak w fotel. Nie wiem co mam jej powiedzieć. Więc milczę i daję jej możliwość wyrzucenia tego z siebie.
- Ma Alzheimera. Dzisiaj nawet mnie nie poznała. Myślała, że jestem nową pielegniarką i głośno domagała się powrotu swojej ulubionej siostry Anastazji. - łzy powoli spływają potokami po jasnej skórze brunetki, niszcząc misterny makijaż. 

Po co mi to mówi? Co mam z tym zrobić? Przecież nawet jej nie znam.
Wiem tylko jaką kawę pije. Więc milczę dalej.

- Jutro są jej urodziny, kupiłam jej ulubione eklerki z lokalnej cukierni i przewiozłam pół Polski, żeby usłyszeć, że ona nawet nie lubi tych ciastek. Woli sernik Pani Lidzi. - szloch i pociągnięcie nosem.

Mam ochotę wstać i zatrzasnąć drzwi. Uciec i odciąć się od jej słów, od jej bólu i cierpienia. A mimo to nadal siedzę na dupie i słucham.

- Chciałam z nią zjeść podwieczorek, ale wolała oglądać jakiś pieprzony serial turecki i kazała mi wyjść żebym jej nie rozpraszała. - pociągnięcie nosem. - Tłumaczyłam jej, że niedługo muszę jechać i chciałabym z nią spędzić trochę czasu, ale dla niej jestem już tylko obcą osobą. - jej płacz wypełnia przestrzeń dookoła nas. Chciałbym ją jakoś pocieszyć, ulżyć, pomóc, ale kompletnie nie wiem co w tej sytuacji mogę powiedzieć, żeby nie zabrzmieć żałośnie i przypadkiem nie pogorszyć jeszcze spraw.

- A ja niczym jakiś zakochany gówniarz przejechałem pół kraju za panną, która wkrótce wychodzi za mąż i w dodatku, choć poniewczasie, bardzo wyraźnie dała mi to do zrozumienia. Witam w klubie zawiedzionych nadziei. - wypluwam z siebie gorzkie słowa, wcale nie z powodu empatii do tej kobiety, ale żeby ulżyć samemu sobie. I o dziwo pomaga. A jeszcze większe zdziwienie, gdy Sylwia zaczyna się śmiać. I po chwili ja również.

- Klub zawiedzionych nadziei, podoba mi się. - śmieje się pomimo nadal spływających po jej twarzy łez.

- No... Mnie też. - kwituję.

W sumie nie wiem nawet jak to się stało, że pół godziny później wysiadam z auta, ale nie pod swoim mieszkaniem, lecz pod nowoczesnym domkiem jednorodzinnym na obrzeżach miasta. Sylwia zaparkowała na podjeździe garażu z automatyczną bramą i poprowadziła mnie bocznymi drzwiami łączącymi garaż z domem. Widać, że chata kosztowała niemało, co zamiast budzić we mnie zachwyt, wprawiało mnie w konsternację. Nie lubię nowobogackich, nie cierpię krezusów, którzy obnoszą się hajsem na prawo i lewo, co w takiej mieścinie wręcz kłuje po oczach. Ale po Sylwii tego nie widać. Ot co, młoda kobieta z klasą. Nieumyślnie i trochę nieświadomie zaczynam porównywać ją z Veronicą.

- Częstuj się śmiało. - ręką wskazuje na niski barek w salonie. - ja muszę się ogarnąć, przepraszam na moment. - kieruje się do, jak sądzę, łazienki.

Rozglądam się po wnętrzu domu i z uznaniem stwierdzam, że panuje tu całkiem miła, ciepła atmosfera. Wystrój nie jest surowy ani nachalny, jest gustownie jak w katalogu, ale widać, że ktoś tu mieszka. Podoba mi się.

Gdy Sylwia wraca po paru minutach, jej wygląd nie przypomina już dziewczyny z samochodu. Ślady łez zniknęły, ale oczy pozostały smutne.
Mocne trunki wypijane szklaneczka za szklaneczką łatwo wchodziły i powodowały przyjemny szum w głowie.

Chciałbym powiedzieć, że dobrze mi się z nią rozmawiało, ale prawda jest taka, że niewiele słów padło z naszych ust. Mimo to atmosfera nie była napięta. Nadal pod skórą czułem stres i wkurw z powodu tego, co się stało w Łodzi, ale wyciszenie dobrze mi zrobiło.

Nieokreślony czas później wstałem by zebrać się do wyjścia.

- Zostań. - słowo jakby wyrwało się z ust Sylwii. Kobieta przez kilka sekund jakby wahała się rozważając coś uważnie, po czym podeszła do mnie lekko chwiejnym krokiem i bez ceregieli wtopiła się w moje usta.

W pierwszym odruchu chciałem się odsunąć, jednak z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu zamiast się wycofać, pozwoliłem jej na wszystko.

Może tego właśnie potrzebowała. Może ja tego potrzebowałem. Bez zastanowienia poddałem się temu. Kontrolę nad naszymi ciałami przejęły potrzeby.



Matowy ChłopiecOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz