24. Dobrze mi

154 10 11
                                    

Rozdział 24.

Lekko sfatygowane Subaru Impreza Marka stoi przed moim blokiem. Wsiadam bez słowa na miejsce pasażera. Jest mi wszystko jedno, gdzie mnie zabierze.

Choć samochód  zapewne jest już dość mocno posunięty w latach, nie widać tego po zadbanym wnętrzu. To aż dziwne, że auto należy do faceta. W środku jest czysto, schludnie i pachnie odświeżaczem. Charakterystyczne mruczenie silnika wywołuje uśmiech satysfakcji na ustach mojego nowego kolegi. Widać, że Marek jest dumny ze swej zabaweczki.

Nie jestem zaskoczony, gdy zatrzymujemy się pod szkołą walki.

- To mój drugi dom, a może nawet pierwszy biorąc pod uwagę ilość godzin spędzonych tu na ćwiczeniach. I nie tylko. - dodaje konspiracyjnie, a ja mogę się tylko domyślać, co ma na myśli.

- Jesteś jedynym właścicielem tego miejsca? - pytam rozglądając się dookoła.

- Tylko dzięki kosmicznemu kredytowi do samej emerytury jakoś się udało. Zresztą zbyt wielu chętnych kupców na tą starą ruderę jakoś też nie było. - odpowiada z sarkazmem podszytym szczerą dumą z tego miejsca.

Podziwiam jego zapał, bo mogę sobie tylko wyobrazić, ile pracy i energii tu włożył, aby wyglądało to tak jak wygląda. W tej chwili jest tu pusto, jesteśmy sami w tym wielkim gmachu, jednak to dopiero pierwsza połowa dnia, a ja widziałem co tu się dzieje wieczorami. To nie jest zwykły klub sportowy dla snobistycznych chłopaczków z bogatych rodzin. To miejsce, gdzie każdy młodziak może odreagować i spożytkować nadmiar energii, przy okazji kształtując ciało i ducha. To szansa dla wielu młodych ludzi, by nie dali się zwieść podstępnemu losowi. Ciężko trenują i uczą się tu wielu cennych rzeczy, w tym zasad uczciwej walki, lojalności, pokory i czystego współzawodnictwa. Znajdują tu przyjaźń i spokój. Czy mnie też się to uda?

Idąc w ślady Marka, ściągam buty i koszulkę, zostając w samych spodniach. Patrzę z uznaniem na sześciopak nowego kumpla, cicho mu zazdroszcząc. Moje ciało przy jego mięśniach jest białe niczym prześcieradło i bezkształtne. Wprawdzie nie jestem jakimś wątłym chuderlakiem, jednak do tego gościa mi daleko. Dobrze, że chociaż złotawy zarost lekko przykrywa moją bladą skórę.

- Pokaż na co Cię stać. - rzuca mi rękawice bokserskie, sam ubiera łapy trenerskie i wchodzi na maty treningowe.

Po kilku odbytych lekcjach wiem już, że najpierw powinienem się rozgrzać zanim zacznę cokolwiek ćwiczyć, lecz Marek trafnie odczytał mój nastrój, bo wyczuł, że w tej chwili przede wszystkim muszę spuścić trochę pary.
Jestem mu za to cholernie wdzięczny.

- Pamiętaj co mówiłem. Postawa, lewa noga w przód. Okej. Kolana jeszcze trochę niżej. Jest dobrze. I wal. - słucham rad Marka bez mrugnięcia okiem.

To naprawdę działa. Wystarczy kwadrans by moja skóra ociekała potem. Wyłączam myślenie, skupiam się tylko na ciosach. Całą uwagę przekierowuję na te dwa punkty, którymi są uniesione dłonie Marka. Prawa. Lewa. I tak na zmianę. Moje ciosy nie sprawiają doświadczonemu trenerowi żadnego problemu, choć z początku wkładałem w nie cały nadmiar zgromadzonej złej energii. Ale już mi lepiej.

- Jeszcze tylko jakieś dziesięć tysięcy godzin treningu i byłby z Ciebie może niezły bokser. - "chwali" Marek, na co reaguję spontanicznym śmiechem. To szok nawet dla moich własnych uszu.

- Dzięki za wsparcie, ale na dłuższą metę chyba jednak zostanę przy krav madze. - rzucam lekkim tonem, wciąż lekko dysząc po wysiłku.

- Ćwicz tak dalej to może moja siostrunia nie będzie lała ci tyłka za każdym razem. - naigrywa się ze mnie nie bez kozery.

- Joasia jest cholernie zwinna, ciężko za nią nadążyć. - usprawiedliwiam się.

- Nie Joasiuj mi tutaj. - dobiega mnie wesoły głos biegnący od wejścia do sali treningowej.

Dziewczyna zmierzajaca w naszą stronę w ogóle nie przypomina tej, którą poznałem w Lagunie. Zamiast jeansów i luźnej koszulki ubrana jest w elegancką dopasowaną sukienkę w kolorze głębokiej czerwieni, może trochę ciemniejszej, ale w moim słowniku nie znajdę określenia na ten kolor. Włosy ma upięte na czubku głowy, delikatny makijaż podkreśla jej kobiece rysy twarzy. Z kolei w garści niesie parę czarnych szpilek, w których nawet nie umiem sobie jej wyobrazić.

Moja mina chyba mówi sama za siebie, bo rodzeństwo znowu bierze mnie na celownik i śmieje mi się prosto w twarz.

- A Ty co, paraliżu dostałeś? - pyta zaczepnie Joasia.

- Po prostu nie spodziewałem się, że Ty...

- Co? Pracuję? Przecież mówiłam, że mam spotkanie z klientem. - przyznaję jej rację w duchu, ale dopiero teraz dociera do mnie, że nie mam pojęcia, czym się zajmuje.

- Jesteś jakąś panią prezes? - pytam z niedowierzaniem.

- Może kiedyś. Póki co jestem tylko doradcą finansowym. Najlepszym w mieście co prawda, ale nie wypada mi się tak przechwalać. - rzuca mi powłóczyste spojrzenie spod długich rzęs, a mi odbiera mowę. Tego zdecydowanie się nie spodziewałem.

- No niestety Aśka zgarnęła najlepszą pulę genów w naszej rodzinie, mi została tylko ładna buźka, a z tego wielkich kokosów nie wyciągnę. - żali się Marek, za co dostaje kuksańca w bok.

- Dorzuć jeszcze komplet nagich mięśni to może zrobisz karierę w modelingu. - nabija się Joasia.

Po raz kolejny ogarniają mnie nieznane uczucia na widok tych słownych przepychanek między rodzeństwem. Zazdrość jest tylko jednym z nich. Nad innymi wolę się nie zastanawiać.

- Znowu ta "Bella Ragazza" dała się we znaki? - przechodzi do sedna Joasia, zwracając się bezpośrednio do mnie.
W odpowiedzi jedynie kręcę głową z rezygnacją.

- Nie chce mi się o tym gadać. - rzucam od niechcenia.

- To po co do mnie dzwoniłeś? - dopytuje przekornie.

- Sam nie wiem. Może się stęskniłem i chciałem usłyszeć Twój głos? - irytacja przejmuje nade mną kontrolę, aczkolwiek kobieta nic sobie nie robi z moich kpin.

- Vanitas vanitatum. - mówi enigmatycznie.

- Że co? - pytam.

- Mówię, że wyglądasz jak gówno. - nie owija w bawełnę. Najgorsze jest to, że ma rację. Widocznie wygląd odzwierciedla moje samopoczucie, a gówno to całkiem dobre porównanie.
Nie mam na to żadnej ciętej riposty.

Stwierdzam jedynie fakt.

- Ty za to wyglądasz olśniewająco.

- Dzięki. - Komplement wywołuje zmieszanie ma twarzy złotowłosej. Baby się zawstydziła! A niech to!

- No dobra, my tu pitu-pitu, a ja zdycham z głodu. Idziemy gdzieś na obiad? - Proponuje wesoło Marek, przerywając krępującą ciszę jaka niespodziewanie zapadła.

- Burgery czy pizza? - pytam ożywiony.

- Pizza.
- Burgery. - mówią jednocześnie Joasia z Markiem. Śmieję się, że ich odpowiedzi są tak różne jak oni sami.

- To idziemy na ratusz. Coś się wybierze po drodze. - rzucam pojednawczo.

Nie mam pojęcia jak to się stało, że ta dwójka w tak krótkim czasie wbiła się w mój świat i rozgościła w nim na dobre. Rozparli się łokciami, wbili piętami i trzymają pięściami. Nic sobie nie robią z moich kiepskich żartów, oschłych komentarzy i wrednych docinków. Zaakceptowali mnie takiego jakim jestem.

Jednocześnie pozwolili mi wkroczyć w swoje życie. Ukazali mi to, o czym nie miałem dotąd pojęcia, bowiem życie rodzinne i relacje między rodzeństwem były dotąd kompletną abstrakcją. Teraz mam tego namiastkę. Pierwszy raz jestem wewnątrz, a nie tylko przyglądam się z boku.

Sam się wiem, kiedy przestałem się zadręczać myślami o pięknej pannie Perretti. Ale dobrze mi z tym. Dobrze mi z nowymi przyjaciółmi. Po raz pierwszy od dawien dawna, po prostu mi dobrze.

Matowy ChłopiecOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz