Rozdział 27.
- Co jej brat robił w Twoim barze ze striptizem? - karmelowe loczki skaczą w rytm zdziwienia wymalowanego na twarzy Joasi, gdy opowiadam jej o niespodziewanym gościu.
Pierwszy raz odwiedziłem ją w jej mieszkaniu. To mała kawalerka, ale znajduje się na nowym osiedlu, z ładnymi apartamentami z widokiem na góry. Albo raczej kiedyś miała taki widok, bo do tego czasu przed jej budynkiem wyrosły już trzy kolejne bloki, które niszczą cały efekt. Siadam na fikuśnej sofie w odcieniu jasnej skóry i od razu porównuję panujące tu warunki do mojej nory. Bo tym właśnie jest. Moje mieszkanie to zapuszczona dziura w porównaniu z tym tutaj.
- Po pierwsze, to nie jest mój bar i mam nadzieję, że już wkrótce w ogóle nie będę musiał tam pracować. Po drugie, skąd mam do cholery wiedzieć, skąd on się tam wziął? Myślałem, że jestem raczej takim brudnym sekretem, ale skoro on wiedział, to może cała rodzina Perrettich też wie. Gościu powiedział mi tylko, że wywołałem ogólne zamieszanie i coś jeszcze o jakichś murach. I tyle w temacie. - relacjonuję przyjaciółce, co zapamiętałem z wczorajszego spotkania, choć w tym chaosie działo się zdecydowanie zbyt wiele, by to ogarnąć.
- Moim zdaniem, choć wcale nie mówię, że na pewno mam rację, ale wydaje mi się, że to jakaś grubsza sprawa, bo inaczej by siedziała cicho. Próbowałeś z nią jeszcze rozmawiać? Do soboty masz jeszcze... hmmm... całe trzy dni. Może uda Ci się to wyjaśnić zanim będzie za późno. Może odwołać jeszcze ślub. - jestem zdziwiony radą Joasi, bo do tej pory raczej odwiedzała mnie od tego pomysłu i była zdania, że Veronica to samo zło. Skąd ta zmiana?
- Czemu nagle uważasz, że powinienem o nią walczyć? Sama mówiłaś, że ona złamie mi serce. - dopytuję.
Joasia uśmiecha się niewesoło i spogląda na mnie z dziwnym błyskiem w oku.
- Ona już to zrobiła. Teraz nie masz już nic do stracenia. - jej odpowiedź mnie zabija.
Już mam jej coś odpyskować, zaprzeczyć, ale nagle wszystkie słowa grzęzną mi w gardle. Co jest, do cholery?
Zrywam się na równe nogi i zaczynam krążyć po salonie Joasi, łażąc w kółko. Klepię kieszenie w poszukiwaniu paczki fajek i na szczęście są tu. Już mam odpalić jednego szluga, gdy powstrzymuje mnie głos oburzonej kobiety.
- Ani mi się waż tu palić. Wyjdź na balkon jak musisz, ale tu nie możesz. - od razu mi się odechciewa. Chowam swoje Chesterfieldy z powrotem.
- Po co mi to powiedziałaś? - mam pretensje do Joasi. - I co mam niby zrobić z tą wiedzą? - cały gniew kieruję ku niej. Nie wydaje się zdziwiona. Stoi tylko z założonymi rękami, opierając się o kuchenną wyspę i spogląda na mnie od czasu do czasu, bez większej uwagi.
No co za kobieta! Aż mnie nosi. Mam ochotę coś rozbić, zniszczyć, krzyczeć. A ona tylko się patrzy i nic nie mówi. Czeka? Na co?
- Boże! Jak Ty mnie wkurzasz! - nie wytrzymuję.
- Tam są drzwi, droga wolna. - wskazuje ręką wyjście, wciąż bez emocji. Wciąż nie rusza się z miejsca ani nawet nie drgnie.
Ja też nie. Nie umiem wyjść. Przez chwilę miotam się wewnętrznie, aż w końcu opadam z powrotem na kanapę zrezygnowany.
- Sorry, Aśka. Ja po prostu nie wiem, co się stało z moim życiem, sam siebie już nie poznaję. - moje słowa zaskakują chyba nawet bardziej mnie samego niż ją.
- Wybaczę Ci tylko ze względu na Twój żałosny stan, ale żeby mi to było ostatni raz. - brzmi zupełnie poważnie, choć podejrzewam, że nawet w takiej sytuacji robi sobie ze mnie jaja, czepiając się o to jak ją nazwałem.
- Dzięki, o Pani! - zgrywam się.
- Tak lepiej. - uśmiecha się kącikiem ust.
To wszystko jest takie niedorzeczne. Jeszcze niedawno nawet do głowy by mi nie przyszło, że mam serce, a już na pewno nie to, że ktoś może mi je złamać. Naprawdę Veronica to zrobiła?
Skąd mam wiedzieć, skoro nigdy wcześniej się tak nie czułem? Nawet nie jestem przekonany, czy byłem wcześniej zakochany.
Siadam zwieszając głowę między nogami. Z oddali słyszę jak Joasia się zbliża. Nagle czuję coś dziwnego. Przytula mnie. Tak po prostu, bez słowa, naturalnie. Zupełnie jakby to robiła od zawsze. I dobrze mi z tym, choć nieczęsto się zdarza, że ktoś mnie tuli tak sam od siebie, bez żadnych podtekstów i oczekiwań.
Jej szczupłe ramiona oplatają mnie wokół torsu, a głowę opiera w zagłębieniu mojej szyi. Pierwsze co do mnie dociera to jej zapach. Jest... cudowny. Zupełnie inny niż Veroniki, która pachnie kokosem. Teraz czuję... sam nie wiem co to jest, ale jest tak samo wyszukane i nietuzinkowe jak ta drobna dziewczyna, która śmiało sobie poczyna. Dlaczego się nie boi? Dlaczego sprawia, że to ja drżę jak osika?- Już w porządku. Wszystko jest dobrze. Nie jesteś sam. Wszystko będzie okej.
I nagle olśniewa mnie. Kolejny raz zaciągam się jej zapachem, czerpię całym sobą z jej ciepła i energii, aż w końcu do mnie to dociera. Ona ma rację. Wierzę jej. Wszystko będzie okej.
CZYTASZ
Matowy Chłopiec
ChickLitMówią na mnie Mat. Można by pomyśleć, że to dlatego, iż mam na imię Mateusz. Ale to nieprawda. Wołają tak na mnie, bo jestem matowy. Bez koloru, bez blasku i innego szajsu. Taki jest mój świat. Moje życie. Mówią także, że Polska to dno. Tutaj nic s...