28. Moja miłość

175 12 0
                                    

Rozdział 28.

Wziąłem wolne na resztę tygodnia. Ja nigdy nie biorę urlopu. Ale teraz jest inaczej.

Po ostatniej rozmowie z Joasią czuję się lepiej. Jestem spokojny, ukojony. Pomogła mi zrozumieć, że nie mam już nic do stracenia, bo najgorsze już się stało. Veronica złamała mi serce. A może sam to sobie zrobiłem, gdy nie walczyłem do końca o swoje. Koniec z tym.

Nigdy wcześniej nie byłem typem, który użala się nad sobą. Teraz też nie mam zamiaru nim być. Chociaż szczerze mówiąc, tak się właśnie zachowywałem ostatnimi czasy, jak jakaś pizda opłakująca swój ciężki los.

Ale to nie los będzie decydować o mojej przyszłości. Nie pozwolę na to. Bo jestem wart więcej. Joasia ma rację. A ja jej wierzę.

Tym razem dwa razy zastanawiam się nad tym, czy powinienem korzystać z bla bla. Nie robię tego. Nie do końca. Odnajduję za to numer do Sylwii mając nadzieję, że będzie wybierała się w odwiedziny do matki.

Mam szczęście. Kobieta planowała wyjazd jutro, czyli w piątek. Ślub jest w sobotę. Mam czas. Chyba. Jeśli wyjedziemy z samego rana, będę miał dość czasu, by... co? Przekonać Veronikę do odwołania ślubu? Namówić ją, by uciekła ze mną w siną dal? Porwać ją i zmusić do zostania przy moim boku?

Nie wiem. Nie do końca przemyślałem swoje plany, ale jedno jest pewne. Muszę zrobić cokolwiek i to osobiście.

Noc z czwartku na piątek była koszmarem. Przewracałem się tylko z boku na bok na niewygodnym łóżku, co rusz odnajdując w telefonie zdjęcia Veroniki, które zrobiłem po kryjomu. Była piękna. Pełna życia. "Appasionata", sprawdziłem w słowniku i wiem, że wtedy przy mnie taka właśnie była, pełna pasji, zapalczywa wręcz. Radosna i szczęśliwa.
Czułem to. I sam czułem się w jakiś sposób szczęśliwy. Była moja tęcza, moim światełkiem. Nadzieją.

Sylwia, która przyjeżdża do po mnie punktualnie o dziewiątej, nie jest tą samą kobietą, którą zapamiętałem. Coś się zmieniło, zarówno jeśli chodzi o jej wygląd jak i postawę. Nowa fryzura dodaje jej uroku, a wesołe spojrzenie odbiera kilka lat.

- Wszystko u Ciebie w porządku? - pytam po kilku minutach jazdy w ciszy. Ciszy między nami, nie w samochodzie zwanym przeze mnie wcześniej "cytryną". Tym razem jednak zamiast przerażającej mnie "Lakrimosy" czy jakoś tak, z głośników dobiega zupełnie inna piosenka. Nawet ja ze swoją nieznajomością włoskiego rozpoznaję słowa: "buongiorno Vita". Oprócz tego nie mam bladego pojęcia, o czym jest ten utwór, ale napełnia mnie on spokojem i nadzieją.

- Teraz już jest dobrze. Poznałam kogoś. Nie, nie chłopaka. W sensie nie spotykam się z nikim, w tym znaczeniu. Zaczęłam chodzić na terapię. To bardzo mi pomogło. Po śmierci męża... czułam jakbym umarła razem z nim. Ale teraz już tak nie jest. Mam dla kogo żyć. Już jest lepiej. - Sylwia wydaje się pogodzona ze światem. Nie przypomina już tej roztrzęsionej kobiety, którą poznałem jakiś czas temu. Wtedy była załamana. Teraz wstała, podniosła się i krok po kroku idzie do przodu. Mój szacunek do niej tylko się umocnił.

- Cieszę się, że to słyszę. Zasługujesz na szczęście. A co twoją matką? - pytam, bo szczerze mnie to martwi, a nie tylko w celu utrzymania konwersji.

- Stan mamy nie ulegnie już poprawie. Muszę się z tym pogodzić. Za każdym razem, gdy ją odwiedzam, ona nie rozpoznaje we mnie już córki. Ale pamięta o mnie. Nawet, gdy rozmawia ze mną jak z jakąś obcą osobą to opowiada o swojej kochanej Sylwuni, która akurat poszła odebrać synka z przedszkola, ale wróci na obiad. Innym razem jest na zakupach, w pracy, na szkoleniu, ale zawsze potem wracam na obiad. To dla mnie wiele znaczy. Kocham swoją mamę bez względu, czy mnie pamięta w danym momencie czy nie. I ona też mnie kocha, a to najważniejsze. Dała mi cudowne życie, pełne miłości, wsparcia, akceptacji. Za to będę jej wdzięczna już zawsze. I nie opuszczę jej, aż do końca.

Mam łzy w oczach. Próbuję z tym walczyć, by nie wyjść na mięczaka, jednak nie potrafię. Taka sytuacja uświadamia mi jak bardzo w moim życiu brakowało mamy. Jak cholernie tęsknię za kobietą, która oddała mi życie w zamian za swoje. Zazdroszczę Sylwii, tego co miała, a o czym ja mogłem tylko pomarzyć. Mimo że nie jestem już małym chłopcem, nadal wiele bym oddał, by móc zwrócić się do matki o radę. By powiedziała mi, czy dobrze robię jadąc do Łodzi, by rozbić rodzinę. By zawalczyć o swoją. O swoje życie, o swoją miłość, o przyszłość.

Czy pozwoliłaby mi na to? Czy raczej spuściła na mnie wiadro zimnej wody? A może by mnie przytuliła do swego serca i z czułością zapewniła, że cokolwiek bym nie zrobił to i tak będę jej najkochańszym synkiem.
Tak by właśnie było. Czuję to.

- A co z twoją włoską dziewczyną? - głos Sylwii dobiega mnie jakby zza ściany, wyciągając mnie z zamyślenia.

- Własnie mam się zamair tego dowiedzieć. - i to prawda. Nie wiem, czego się spodziewać. Nie wiem, czego oczekuję, ale wiem czego chcę. Pragnę Veroniki. I zrobię wszystko, by dowiedzieć się, czy ona czuje to samo.

Wibracje w kieszeni informują o nadejściu wiadomości. Wydobywam swoj telefon, którego szybka jest tak potłuczona, że bardziej się domyślam niż widzę, co jest na wyświetlaczu. SMS od Joasi.

"Wyjechaliście już?"

"Tak, ale mamy jeszcze jakieś 3h drogi. Może nie zwariuję w tym czasie."

"Powodzenia. 3mam kciuki! "

A po chwili kolejny:

"Pamiętaj - jesteś tego wart!"

Uśmiecham się pod nosem, bo moja najlepsza przyjaciółka zawsze wie, co powiedzieć, by podnieść mnie na duchu. A ja jej wierzę. Zawsze.

Jeszcze niedawno, w moim życiu nie było żadnej kobiety. Żadnej na serio. I był to bardzo szary, smutny świat. Teraz to rozumiem. Zrozumiałem, że to właśnie one są światłem tego świata. Są mądre, inteligentne, miłe i tak cholernie potrzebne do życia, jak powietrze. Ja ich potrzebuję.

No może nie wszystkich, ale tych kilku wyjątkowych, które mają tak wielki wpływ na mnie. Moich przyjaciółek. Moich powierniczek.

I tej najważniejszej - mojej miłości.

Matowy ChłopiecOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz