Brzęczenie w moich uszach nasila się z każdą chwilą, co doprowadza mnie do szału. Grzebię ręką pod poduszką, by zlokalizować źródło hałasu, a tym samym narzędzie tortur, które wyrwało mnie bezdusznie ze snu.
Oczy nadal mam zamglone, ale udaje mi się ujrzeć na wyświetlaczu dzwoniącego telefonu imię sprawcy tej afery, Wojtek.
Zegar wskazuje parę minut po dziewiątej, czyli totalnie nie moja strefa czasowa. O nie, nie. Nie teraz. Oddzwonię później.
Wyciszam cholerne ustrojstwo i obracam się na drugi bok, zakrywając głowę poduszką.
Gdy kolejny raz spoglądam na cyferblat dochodzi czwarta po południu. Przez okno spoglądam na wiosenne niebo pokryte w całości kłębiącymi się chmurami. Chyba pada. Zajebiście. Mój humor od razu dopasowuje się do pogody.
Mój smartfon alarmuje mnie o sześciu nieodebranych połączeniach, z czego wszystkie są od kumpla.
Wojtka Grzybowskiego poznałem podczas pewnego krótkiego incydentu, jakim okazały się moje studia. Byłem wtedy jeszcze młody i głupi. Miałem dziewiętnaście lat i żyłem fantazjami o wielkim świecie, miłości do grobowej deski i realizacji marzeń. Czas i brutalna rzeczywistość szybko zweryfikowała moje mylne poglądy.
Zaraz po maturze, którą jakimś cudem zdałem, czym sam byłem zaskoczony, wyjechałem do Wrocławia z moją ówczesną dziewczyną, Zośką. Podjąłem studia na polibudzie z zamiarem zostania szanowany "panem inżynierem".
Teraz na samo wspomnienie o tym chce mi się śmiać ze swojej naiwności.Zamieszkaliśmy razem w małej wynajmowanej klitce, na szczęście nie na długo. Całkiem szybko okazało się, że nic z tego nie wyjdzie, zarówno jeśli chodzi o nasz, pożal się Boże, związek jak i o studia. Aczkolwiek jeśli idzie o te drugie to chociaż walczyłem nieco dłużej niż o dziewczynę.
Całe dwa miesiące zajęło mi skorygowanie swoich planów życiowych. Po tym czasie zostałem bez dziewczyny, bo mnie rzuciła dla nowego studenciaka z Warszawki, który postanowił robić drugi kierunek z dala od kontrolujących go bogatych rodziców.
Zostałem też bez pracy, bo mnie wylali z pizzerii, gdy "przypadkiem" wylałem jakiemuś frajerowi piwo na zaprasowane w kant spodnie, po tym jak, również "przypadkiem" klepnął koleżankę ze zmiany w tyłek, co ewidentnie nie przypadło jej do gustu. Jak przyszło co do czego, dziewczyna milczała jak grób, a ja wyszedłem na gbura i buraka. No i kij z nimi wszystkimi. Nie będę się przed nikim kajał.
Po tym jak Zośka wyprowadziła się do swojego nowego, zostawiła mi tę ponurą hobbicką norę, ale prawda była taka, że nawet na jej opłacenie nie było mnie stać, bo czynsz był horrendalnie wysoki i za cholerę nieadekwatny do tej poniemieckiej dziupli.
Bezdomny nie stałem się tylko dlatego, że pewien koleś, z którym uczęszczałem na zajęcia z socjologii, akurat szukał współlokatora, a za mały pokój nie rządał miliona monet jak inni w tym chorym mieście.
Tak, to właśnie Wojtek.Mieszkałem z nim całe trzy miesiące. Aż tyle i tylko tyle. Z początku nie miałem o nim zbyt dobrego zdania, bo pochodził z dzianej rodziny i miał o sobie wysokie mniemanie, ale mówiąc wprost, nie miałem innego wyboru i nie mogłem wybrzydzać, w przeciwnym razie musiałbym podkulić ogon i wrócić do tak zwanego "domu".
W moim przypadku takie miejsce praktycznie nie istniało. Wiele lat czekałem by wyrwać się z tej cholernej podgórskiej mieściny, z dala od jedynego pozostałego mi jeszcze krewnego, czyli mojego ojca.
Nasze relacje rodzinne są, oględnie mówiąc, skomplikowane. Ale czyje takie nie są? Rodzina to zawsze jakieś problemy.
Moja matka zmarła przy porodzie. Ojciec od samego początku, od mojego przyjścia na ten świat obarczył mnie winą za jej śmierć. Co tam jakieś krwotoki i powikłania? To przecież wszystko przeze mnie. Nie oddał mnie do domu dziecka chyba tylko dlatego, że babcia by mu na to nigdy nie pozwoliła. To ona była odpowiedzialna za moje wychowanie, choć nie mieszkaliśmy razem i jej opieka nade mną była jedynie doraźna. Dlatego też szybko nauczyłem się radzić sobie sam. Już w podstawówce zrozumiałem kim jestem i gdzie moje miejsce. Przestałem liczyć na jakiekolwiek powiewy ojcowskiej miłości i wsparcia. To tylko mrzonki. Marzenia ściętej głowy.
CZYTASZ
Matowy Chłopiec
ChickLitMówią na mnie Mat. Można by pomyśleć, że to dlatego, iż mam na imię Mateusz. Ale to nieprawda. Wołają tak na mnie, bo jestem matowy. Bez koloru, bez blasku i innego szajsu. Taki jest mój świat. Moje życie. Mówią także, że Polska to dno. Tutaj nic s...