19. A może jednak?

156 14 9
                                    

Rozdział 19.

Przekraczając próg budynku, w którym mam mieszkanie, na dworze już świta. Do rozpoczęcia pracy zostało mi jakieś sześć godzin, z czego pięć i pół mam zamiar poświęcić na odespanie tego zwariowanego dnia i równie emocjonującej nocy.

Wdrapuję się po schodach na swoje piętro, czyli na samo poddasze. Nie patrzę pod nogi, nawet pomimo panującego wewnątrz mroku, bo przepalona żarówka w dalszym ciągu nie została wymieniona. Znam tu na pamięć każdy stopień.

Nagle doznaję istnego deja vu. Pod drzwiami mojego mieszkania siedzi zwinięta Veronica. Rozpoznaję ją bez żadnego problemu. Jej kształty w najmniejszym szczególe wbiły mi się w pamięć. Jej widok jednak nie cieszy mnie jak za pierwszym razem. W mojej głowie pojawiają się wspomnienia z firmowego "gabinetu".

- Czego tu chcesz? - rzucam z odległości kilku metrów, a mój głos niesie się po pustym korytarzu i odbija echem od ścian, sprawiając, że kobieta przerażona zrywa się na nogi.

Nie wygląda za dobrze, ma pogniecione ubranie, poplątane włosy i przygaszoną twarz. A mimo to na jej widok mój kutas podryguje z radości. No nie, nie. Nic z tego, przyjacielu.

- Matteo, ja... - zwiesza się i tylko wpatruje we mnie tymi swoimi czekoladowymi oczyskami, a ja próbuję być twardy. W sensie psychicznym, nie fizycznym.

- Chodź. - rozkazuję i praktycznie wpycham kobietę do swojego mieszkania. Pobieżnie rozgladam się dookoła, ale nic się tu nie zmieniło, odkąd wczoraj opuszczałem to miejsce. W pośpiechu i ekscytacji przed podróżą, która miała okazać się przełomowa w moim życiu, zostawiłem tu niezły bałagan, a wróciłem z Łodzi z jeszcze większym, tylko że w głowie.

- Mów, czego ode mnie chcesz, Veronica. - rzucam ostrym tonem, jednak głos dziwnie mi się załamuje, gdy wymawiam jej imię.

- Nie wiem, naprawdę tego nie wiem. - wyznaje drżącym szeptem po chwili ciszy. Oczy ma pełne niezidentyfikowanych dla mnie emocji i w tym momencie nie mam bladego pojęcia, co mam z nią zrobić.

- Po co tu przyjechałaś? - mój ton jest pełen pretensji, ale nie zamierzam niczego ukrywać. Taki już jestem, szczery do bólu. - Już Ci narzeczony się znudził, czy może nie pieprzy tak dobrze jak ja? - atakuję, a moja pierś faluje jak po przebiegnięciu szkolnego biegu na tysiąc pięćset.

- Dlaczego przyjechałeś do Łodzi? - pyta zamiast tego, z zacięta miną ignorując moje ostre oskarżenia.

Oddech na płytki, ręce wepchnęła w kieszenie na tyłku opiętych spodni, lecz wzrok utkwiła we mnie. Czuję to spojrzenie jakby docierało do samej mojej duszy, czy co tam głębiej jest.

- Wpadłem po drodze. Chciałem podrzucić tylko zdjęcia. Dla Twojego narzeczonego. - mówię z przekąsem, ale mój sarkazm nie spodobał się najwyraźniej Pannie Perretti. Wyrzuca ręce z kieszeni i w dwóch krokach staje w odległości zaledwie kilku centymetrów ode mnie. Jej nos jej na wysokości mojej brody, na szyi czuję jej oddech, w nozdrza uderza jej zapach, niczym świeże cytrusy.
W jej oczach pojawia się błysk, po czym kładzie dłonie płasko na mojej piersi i wpatruje mi się prosto w oczy.

- Matteo... - szepcze pozbawiając mnie tchu.

Pocałuje mnie? Boże, niech to zrobi. Kurwa, niech się trzyma z daleka!

- Veronica, nie. - mówię prawie stanowczo, lecz mój głos brzmi pizdowato nawet w moich własnych uszach.
- Dlaczego mnie szukałeś? Czego ode mnie oczekujesz? Co ja mam zrobić, Matteo? - jej słodki głos wznieca ogień w moich spodniach, lecz głowa nadal walczy.

- Kochasz go? - Skąd mi się to w ogóle wzięło? Co mnie to obchodzi i czemu pytam o miłość, skoro nawet w nią nie wierzę.

- Tak. Ale to nie jest takie proste jakby się mogło wydawać. - zaczyna się tłumaczyć, ale ja już po pierwszym słowie mam dość.

- Mi już nic się nie wydaje. Może jedynie to, że nie powinno Cię tu być. - rzucam bezczelnie, a ból i rozczarowanie maluje się na jej pięknej twarzy. Poczucie satysfakcji, że zadałem jej taki sam cios jak ona mnie zaledwie dzień wcześniej, trwa tylko kilka krótkich sekund. Nie cieszy mnie jej smutek. Jej ból odczuwam prawie jak własny. Co mi się kurwa dzieje?

- Tomek jest jedynym stałym facetem w moim życiu. Znam go, jest moją stabilizacją i bezpiecznym portem. Ufam mu, wiem, że mnie nie zostawi i nie zawiedzie. Kocha mnie. Dba o mnie. Dlatego zgodziłam się za niego wyjść. - podejmuje kolejną próbę. Nie podobają mi się jej słowa. Wolałbym usłyszeć, że rodzina jej kazała, albo że robi to z litości, bo został mu rok życia czy coś takiego. Nie chcę słuchać o tym jaki to dobry i troskliwy z niego koleś.

- Więc dlaczego się ze mną przespałaś? - moje gardło jest dziwnie suche, a dźwięki wydostające się z niego sprawiają ból.

- To było coś szalonego, pamiętasz? - uśmiecha się samym kącikiem warg, a ja od samego patrzenia na jej usta mam ochotę się w nie wpić.

- Czemu mi to robisz? Czemu mącisz w moim beznadziejnym, bezbarwnym życiu? Po co Ci to? Nie mogłaś wybrać nikogo innego na jednonocną przygodę? - znowu brzmię jak zraniony młokos, ale mam to w chuju.

- Bo to Ty. To wszystko Ty. - enigmatyczna odpowiedź nie tłumaczy mi niczego.

- No właśnie ja. Po co Ci ktoś taki? Przecież ja Ci nic nie jestem w stanie dać. Oprócz kilku orgazmów, oczywiście. - żart wcale nie był śmieszny, a w naszym przypadku całkiem prawdziwy. I to jest właśnie najgorsze. Ja nadaję się tylko do szybkiego seksu, nie do związku. Nie na całe życie. Nawet nie na chwilę. Tylko na raz.

- Przy Tobie pierwszy raz od dawna poczułam się wolna. Poczułam się jak kobieta, która ma prawo czuć i pragnąć. Jak kobieta godna uwagi i zasługująca na... rozkosz. - na jej szyi pojawia się drgająca nerwowo żyła, która przyciąga mój wzrok.

Moje palce suną za wzrokiem. Samymi opuszkami zbieram ciepło bijące z jej wrażliwej skóry na szyi, zostawiając dreszcze i ciarki.

Mam ochotę rzucić się na nią, wbić jej kształtne ciało w materac i zespolić z najmniejszą jej komórką. Ale nie robię tego.

- To za dużo jak dla takiego gościa jak ja. Nie potrzebujesz tego całego gówna. To moje życie, nie Twoje. Nie przekreślaj swojej poukładanej przeszłości dla niepewnej przyszłości. I nie prowokuj mnie więcej, bo cierpliwość nie jest moją dobrą stroną. Powiem to tylko raz. Uciekaj, Veronico. - mój głos nieco się łamie, ale kutas w spodniach jest sztywny do bólu. Nie wiem skąd mi się to wzięło, że nagle, przy tej kobiecie zaczynam gadać jak jakiś szlachetny rycerz na białym koniu, ratujący damę z opałów, ale nawet nie chce mi się tego analizować. Nie teraz, gdy ostatkiem sił panuję nad sobą.

- Już skończyłeś? - pyta znudzona Veronica, a ja prawie zbieram szczękę z podłogi. - To dobrze, bo może i brzmi to romantycznie, to ja jednak nie szukam tu bohatera Julii Quinn. Chcę Ciebie. I dlatego nie odpuszczę, dopóki nie przekonam się czy Ty też tego nie zechcesz. Pozwolisz mi? Pozwolisz sobie? - jej oddech łaskocze mnie po uchu, gdy wyszeptuje ostatnie słowa, a ja mam miękkie kolana. To się kurwa nie dzieje naprawdę.

- Jesteś tego pewna? Bo musisz być świadoma, że ja nie mam doświadczenia na polu związków. Nie prawdziwych. I wiesz, że dopiero wracam od kobiety. Nie mogę tak zaczynać czegokolwiek. - prawie się pocę ze strachu w tym momencie, ale mówię prosto z serca. I zdaję sobie sprawę, że zaczynają się ze mną dziać dziwne rzeczy. Gadam jak romantyczna pizda. To nie ja.
A może jednak?



Matowy ChłopiecOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz