Rozdział 15.
Konkrety. Siedzę właśnie w minimalistycznym, kompletnie niepraktycznym i cholernie babskim Fiacie 500, idealnie pasującym do jego właścicielki, Sylwii. Kobieta ma na oko jakieś 36 lat i ogłosiła się na bla bla, że zabierze pasażera do Łodzi. Głupie, co?
Ale to jest właśnie działanie, na jakie zebrałem odwagę. Zgrałem na dysk zewnętrzny obrobione zdjęcia z sesji i jak dobrze pójdzie może do jutra dojadę do firmy, gdzie pracuje Panna Perretti. Mała popierdółka nie przekracza 90 km na godzinę, a trasa z kilku godzin wydłuża się już o kilka kolejnych. Mogłem kupić bilet na pociąg, nawet licząc opóźnienia PKP byłbym szybciej.
- Co Cię sprowadza do Łodzi? - pyta chyba tylko z czystej grzeczności, nawet na moment nie odwracając uwagi od drogi.
Już mam zamiar odpowiedzieć, że kobieta, jednak zamiast tego wybieram bezpieczną odpowiedź.
- Praca. - rzucam od niechcenia.
- A czym się zajmujesz, jeśli to nie tajemnica? - ciągnie temat, a ja zaczynam sądzić, że Sylwia po prostu nie lubi ciszy, dlatego non stop nawija, niezrażona tylko moimi pojedynczymi słowami, co odbiega od zasad kulturalnej konwersacji.
Niech jej będzie. Od dziś staram się nie być już takim gburem. Choć nie jest łatwo. Jest zajebiście ciężko, zwłaszcza, że normalnie bym jej powiedział, żeby pilnowała swoich spraw.
- Jestem fotografikiem. - nieco naciągam prawdę, ale wolę o sobie myśleć jak o prawdziwym artyście. A w tym momencie przyda mi się mała dawka pożywki dla mego ego.
- Wow. - mówi bez większego entuzjazmu, na co, ku swemu własnemu zaskoczeniu, uśmiecham się pod nosem.
Na krótką chwilę zapada cisza. Mój ulubiony stan. Mam czas by zebrać myśli i zastanowić się, co ja do cholery właściwie robię? I co najważniejsze, co ja jej powiem?
Ta chwila nie trwa jednak długo, bo Sylwia znalazła nowy temat.
- Nie będzie Ci przeszkadzało, jak zmienię muzykę? - posyła mi pytanie, nadal skupiając się na prowadzenia pojazdu.
Wzruszam ramionami, czego i tak nie może zauważyć, choć nawet nie czeka na moją reakcję, tylko stuka kolorowymi paznokciami w ekran smartfona zawieszonego w uchwycie obok deski rozdzielczej.
Małą przestrzeń wypełniają przerażające dźwięki muzyki klasycznej. Mam ciarki na plecach.
- Co to kurwa jest? - nie wytrzymuję w postanowieniu, ale nawet mnie to nie obeszło.
- To Lacrimosa. Mozart. Nie lubisz? - ona tak serio?
- Skąd mam wiedzieć, skoro pierwszy raz w życiu to słyszę? - odpowiadam pytaniem na pytanie. Sylwia zaczyna się śmiać.
- To posłuchaj i sam się przekonaj. - mówi z pobłażliwym uśmiechem.
Skoro właśnie zaczynam pracę nad "nowym sobą" chyba nie zaszkodzi mi liznąć troszkę kultury, co?Łatwo powiedzieć, gorzej zrobić. Wytrzymuję nie więcej jak dwie minuty i już mam dość.
- Sorry, ale to nie dla mnie. Już wiem, że mi się nie podoba. - tłumaczę się i czuję jakieś głupie wyrzuty sumienia z tego powodu.
- Nie ma sprawy, to nie jest muzyka dla wszystkich.
Sylwia zmienia playlistę i z głośników lecą spokojne dźwięki pianina. Znowu daję sobie szansę, by poznać coś nowego. Po kilku taktach znowu przechodzą mnie dreszcze, ale nie dlatego, że nie podoba mi się melodia, o nie. Problemem są słowa śpiewane dźwięcznym językiem, jakżeby inaczej, włoskim. Milczę i słucham dalej.
- A to Ci się podoba? - pyta uprzejmie, a ja zamiast odpowiedzi skupiam się na piosence. Ni w ząb nie rozumiem, o czym to jest, ale trzeba przyznać, że brzmi nieźle.
- Un milione di cose da dirti. Ostatnio nie mogę przestać tego słuchać. Mam totalnego fioła na punkcie włoskiej muzyki. Ale jeśli Ci nie pasuje, to mogę zmienić. - Sam nie wiem dlaczego, ale każę jej zostawić.
Ostatnio wszystko kojarzy mi się z Panną Perretti. Czy to przeznaczenie czy obsesja? Moja świeżo odkryta strona romantyka chciałaby, aby to była ta pierwsza opcja, jednak lata doświadczenia i licznych rozczarowań przestrzegają i przypominają, że muszę nieco ostudzić swój zapał.
Droga mija nam znacznie szybciej, od kiedy towarzyszą nam miłosne nuty i po godzinie wreszcie dojeżdżamy pod wyszukany w internecie adres.
Firma Stolarczyk & Perretti mieści się w starym wielkim budynku, który pewnie pamięta jeszcze czasy PRL-u. Na froncie została umieszczona informacja o znajdujących się tutaj firmach i jest ich naprawdę sporo.
- To tutaj, dzięki za podwózkę. - sięgam po plecak i otwieram drzwi pasażera.
- Zaczekaj! - woła mnie kobiecy głos. Odwracam się i chyba pierwszy raz łapię kontakt wzrokowy z moim kierowcą. - Powodzenia. - Sylwia uśmiecha się urzekająco i od razu wyczuwam dobre chęci blondynki. - Wracam wieczorem jakby co. - dodaje, a ja mam wrażenie, że Sylwia wyczuwa więcej niż jej zdradziłem. I obawiam się, że samo życzenie powodzenia może nie wystarczyć.
- Odezwę się jakby co.
Zamykam za sobą drzwi i macham na pożegnanie. Obserwuję jak żółty samochodzik opuszcza parking i wyjeżdża na ulicę.
Biorę kilka głębszych wdechow i pokonuje kilkanaście metrów dzielących mnie od jaskini lwa. Niech się dzieje wola nieba.
CZYTASZ
Matowy Chłopiec
ChickLitMówią na mnie Mat. Można by pomyśleć, że to dlatego, iż mam na imię Mateusz. Ale to nieprawda. Wołają tak na mnie, bo jestem matowy. Bez koloru, bez blasku i innego szajsu. Taki jest mój świat. Moje życie. Mówią także, że Polska to dno. Tutaj nic s...