23. Wszystko jedno

133 15 8
                                    

Witajcie drodzy czytelnicy ;)
Na wstępie chciałabym wszystkich Was bardzo przeprosić, że tak długo musieliście czekać na kolejną część. Nie mam żadnej wymówki, oprócz tego, że zwyczajnie utknęłam w miejscu i nie mogłam skończyć tego rozdziału. Najpierw było za dużo pomysłów, potem za mało, więc na chwilę obecną sama nie mam pojęcia jak potoczą się losy naszych bohaterów. Nie mogę także obiecać, że  rozdziały będą pojawiać się regularnie, przykro mi.
Byłoby mi bardzo miło, gdybyście chcieli się ze mną podzielić swoimi komentarzami, opiniami lub pomysłami. Może wspólnymi siłami uda Nam się skończyć tą opowieść. Z góry dziękuję i pozdrawiam serdecznie ;)
Jessica

*******************

Rozdział 23.

Wdech. Wydech. Wdech. Wy...
A chuj z tym.
Dzwonię. Co ma być to będzie.
Jeden sygnał. Drugi. Trzeci... Czwarty...

- Ciao Matteo. Uno momento, per favore. - jedyne co słyszę to stłumiony głos Veroniki i szelest jakichś papierów, a potem szuranie. Po chwili jednak kobieta najwidoczniej wyszła z tamtego pomieszczenia, bo bez problemu dociera do mnie jej ciche westchnienie, a potem dźwięczny akcent.

- Jesteś? - pytam prawie bez tchu.

- Jestem. - odpowiada podobnie.

Nasza konwersacja póki co nie przypomina rozmowy, a już na pewno nie tej, którą powinniśmy odbyć. Oboje zwlekamy w obawie przed tym, co się zdarzy.

- Zrobiłaś to? Odwołałaś ślub? - pytam wprost, bo napięcie jest już nie do wytrzymania, a cierpliwość nie jest moją mocną stroną.

- Ja... - westchnienie rozdzierające duszę. Już wiem, że nie spodoba mi się to co usłyszę. - Matteo, co my robimy? - jej głos jest smutny, tak cholernie smutny. Oczyma wyobraźni dostrzegam szklące się łzami oczy w kolorze ciepłej czekolady i czuję kłucie w żołądku. Ona cierpi, a ja to czuję. Co to kurwa ma być? Dlaczego tak się czuję?

- Ty mi powiedz. - mówię bez ogródek.

- Dlaczego mam odwołać ślub? Powiedz mi. Daj mi choć jeden dobry powód, a zrobię to. - błaga mnie, a do mnie nagle dociera, że nie zrobię tego. Nie mogę jej nic obiecać. Nie mogę zapewnić o dozgonnej miłości, bo ja nawet w to nie wierzę. To koniec, a nawet się nie zaczęło.

- Przepraszam. - mówię i naprawdę czuję się winny. Szczerze chciałbym móc jej to dać. Dać jej wszystko, bo zasługuje na to. Ale ja nie. I nigdy nie będę tym, który jej to da.

- Ja też przepraszam. I wiesz, że bardzo żałuję, ale nie tego co było między nami, bo to chyba najlepsze co mnie w życiu spotkało. Żałuję, że nie dowiemy się nigdy, dokąd by nas to zaprowadziło. Wiedz, że nigdy tego nie zapomnę. Żegnaj Matteo. - jej zrozpaczony głos łamie mi serce. Albo przynajmniej to coś, czym powinno to być.

Nie mogę oddychać. Chce mi się rzygać. Rzucam telefon i biegnę do kibla, a torsje targają moim zbolałym ciałem, dopóki nie czuję jakby ktoś mi wywrócił żołądek na lewą stronę.
Co ja kurwa zrobiłem? 

Nieokreślony czas później zwlekam swe zdrętwiałe ciało z zimnych płytek podłogowych w łazience i chwytam telefon. Moje palce same odnajdują galerie i zdjęcia pięknej Veroniki.

Jak mogłem od niej oczekiwać, że odwoła ślub? Niby dlaczego miałaby to robić? Dla mnie? Dla niepewnej przyszłości z takim emocjonalnym wrakiem człowieka jak jak?

Niech to szlag!
Rzucam telefonem o ścianę, ale na szczęście w takiej klitce jak moje mieszkanie te odległości są na tyle małe, że nic poważnego mu się nie stało.

Ponownie biorę urządzenie w dłoń i wybieram numer do Joasi.

- Potrzebuję Cię. - mówię na wstępie i czekam.

- Ale ja jestem w pracy. Mam zaraz spotkanie z klientem. Co się stało? - Tylko, że mi się nie chce odpowiadać na to pytanie. Na co ja znowu liczyłem? Naprawdę jestem aż taki naiwny, iż oczekiwałem, że wszyscy wszystko rzucą ma moje zawołanie?
Zajebisty jestem.

- Już nic. Przepraszam, że zawracałem Ci głowę. - i rozłączam się nim kobieta zdąży o coś zapytać.

Nic mi się nie chce. Nie mam na nic siły. Mógłbym przecież wyjść z domu, wziąć aparat i iść na jakieś zadupie, ale po co? Nie chce mi się. Znów nic mi się nie chce...

Marnowanie czasu idzie mi już całkiem dobrze, gdy nagle ktoś dobija się do moich drzwi. Nie jest to zbyt powszechne, dlatego moja pierwsza myśl to Veronica. Zwywam się na nogi i biegnę otworzyć. Ale to nie ona. No bo niby skąd się tu miała niby wziąć w tak krótkim czasie? I po co? Właśnie...

- Siema chłopie! Co tam z Tobą? - pyta uśmiechnięty Marek i bez ceregieli omija mnie i wpycha się do mojego domu. Jawnie rozgląda się po otoczeniu, ale nie mogę odczytać jego reakcji.

- Co tu robisz? Skąd się tu wziąłeś? - gościnność najwyraźniej też nie jest moją mocną stroną.

- Aśka zerwała mnie z łóżka i kazała sprawdzić co się z Tobą dzieje. Ale jak widzę jesteś cały i zdrowy, wiec pewnie może chodzić tylko o jedno. Baba. - satysfakcja wypisana na twarzy tego młodziaka powinna działać mi na nerwy, ale jakoś mnie to nie rusza. Wzruszam ramionami i padam na podniszczoną kanapę.

- Aśka? Lubisz igrać z życiem, co? - ironizuję.

- Przed innymi zgrywa twardą sztukę. Jest niezłomna i  niezależna. Ale dla mnie zawsze będzie moją starszą siostrzyczką, a ja jej małym braciszkiem. Zmieniała mi pieluchy. Skoro do tej pory mnie nie zabiła to już raczej nic mi nie zrobi. - Marek śmieje się sam z siebie, a ja kolejny raz zazdroszczę im łączącej ich relacji. Mają farta, że mają siebie.

- To mówisz, że w głębi duszy wcale nie jest takim dyktatorem? - pytam z humorem.

- Jest! I to jeszcze jakim! Ale ogólnie to naprawdę fajna laska. Dobrze, że pogoniła tego fagasa. Ale jeśli jeszcze raz da się nabrać lub wykorzystać jakiemuś złamasowi to połamie mu kości. Słowo.

Marek mimo swojego młodego wieku jest odpowiedzialny i opiekuńczy. Chodzący ideał. Szkoda tylko, że tak wiele mi do niego brakuje...

- Szczęściarze. - mówię pod nosem.

- To co z tą laska? - pyta, gdy już rozsiadł się na moim starym fotelu. Wygląda on trochę komicznie, bo to kawał chłopa, a moje meble nie są raczej przystosowane do takich gabarytów, stąd skrzypienie przy nawet najmniejszym ruchu mojego gościa. Ale nie ruszam się z kanapy. Bawi mnie ta cała sytuacja i czekam na jej rozwój. I dzięki temu, przede wszystkim, nie zatrace się w temacie rozmowy. Dzięki temu nie będzie tak bolało. Dzięki temu on szybciej sobie pójdzie, a ja dalej będę gnił w tym półcieniu, wgapiając się w zdjęcie czekoladowych oczu.

- Nic. Była. Ale już jej nie ma. Koniec historii.

- No powiem Ci, że pogadany jesteś, nie ma co. - zaśmiewa się mój kompan, a moja ściana izolacji od rzeczywistości powoli zaczyna drżeć w posadach. Moja samoobrona się nie sprawdza. Jego śmiech mi nie pomaga.

Przywodzi mi na myśl jej śmiech. Jej karminowe usta wygięte w uśmiechu. Jej roześmiane oczy. Jej kolorową bluzeczkę unoszona od drgań klatki piersiowej.
Co się kurwa ze mną dzieje?

- Chyba jednak nie jest dobrze. Zbieraj się. Wychodzimy. - Marek zrywa się z miejsca i rozgląda po otoczeniu. Namierza mój telefon i klucze, które rzuca mi po kolei, a ja ledwo je łapię. Jestem podminowany, zdezorientowany i lekko rozbity. Co on znowu wymyślił?

Bez komentarza jednak wykonuję jego polecenia i posłusznie za nim idę. Przecież nic mi się nie stanie. Przynajmniej nic gorszego niż do tej pory.

A zresztą...
Czy to ma jakieś znaczenie?
Już mi wszystko jedno...

Matowy ChłopiecOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz