Rozdział 25.
Całe popołudnie spędziliśmy w starej knajpie serwującej zarówno pizze jak i burgery. Dobre dwie godziny wypełnione były żartami, ripostami, śmiechem i zabawą. Pierwszy raz w życiu czułem się tak dobrze wśród ludzi. Wśród przyjaciół.
Opowiedziałem im pobieżnie o swoim życiu, o śmierci matki, o napiętych relacjach z ojcem, o samotności i życiu w cieniu. To nie było łatwe, ale jakimś cudem, gdy powiedziałem to na głos, zrobiło mi się lżej. Może to dlatego, że zamiast żalu i współczucia w reakcji otrzymałem zrozumienie i wsparcie. To miłe.
Rodzeństwo natomiast opowiedziało mi o swojej, również dysfunkcyjnej, rodzinie. Rodzice rozwiedli się, gdy dzieciaki byli w liceum. Ojciec- prawnik- pracoholik, matka - dusza towarzystwa- druga Matka Teresa. To ich słowa, nie moje. Choć formalnie nie są już małżeństwem, to nadal tworzą rodzinę. Rozmawiają, spędzają razem święta i wakacje raz w roku.
Nawet nie wiedziałem, że tak można. Myślałem, że rozbite rodziny to nieodłączne kłótnie, walka o dzieci, dom, majątek, oraz batalie sądowe i prywatni detektywi szukający haka na tego drugiego/tą drugą.
Chyba nie miałem dobrych wzorców w życiu. Mogłem błędnie interpretować otaczający mnie świat. Czyli jest jeszcze jakaś nadzieja, że nie wszyscy są tacy źli. Może, może...
- To opowiesz mi wreszcie, co się stało z tą Włoszką? - pyta Joasia, gdy wracamy spacerem z knajpy. Marek miał coś do załatwienia i wyszedł wcześniej, lecz my zostaliśmy.
- A na czym się zatrzymałaś? - tym razem nie zmieniam tematu. Mam ochotę wyrzucić to z siebie, a Joasia udowodniła już, że jest dobrym słuchaczem.
- Chyba utknęłam na przedbiegach, bo wiem, że przespała się z Tobą po sesji, a potem wróciła do narzeczonego. Co dalej?
W jej ustach podsumowanie mojej znajomości z Veroniką brzmi tak żałośnie, że aż chce mi się płakać. Albo raczej rzygać. Przecież to wszystko było bardziej skomplikowane i nie sprowadza się tylko do seksu.
- To nie był tylko jeden raz. Ona wróciła. Dała mi szansę i nadzieję, lecz koniec końców ją zmarnowałem. - spuszczam głowę na swoje ręce, unikając pytającego wzroku mojej przyjaciółki. Wiem, że zaraz i tak usłyszę jej zdanie na ten temat.
- Powiedziała, że odwoła ślub? Dla Ciebie czy przez Ciebie? - docieka, a ja mieszam się.
- A to niby jest jakaś różnica? - nie rozumiem.
- Mózg kobiety działa nieco bardziej skomplikowanie. - śmieje się Joasia. - Tak czy siak, owszem, jest różnica. Romans z Tobą mógł dać jej do zrozumienia, że nie chce ślubu, albo że oczekuje czegoś innego. Mogła też dojść do wniosku, że to właśnie Ciebie kocha i z Tobą chce spędzić resztę życia. - analizuje, aż mi wszystkie bebechy kotłują się niespokojnie.
- Nigdy nie powiedziała, że mnie kocha. - wyznaję.
- A Ty co do niej czujesz? Czym dla Ciebie był ten romans? - drąży bezwzględnie, a ja mieszam się. Ciężko mi przychodzi wywlekanie wszystkiego i rozbijanie na części pierwsze. Nigdy tak nie robiłem. To trudne, zwłaszcza że sam już nie wiem, co czuję.
- Nie wiem. - mówię na głos. - Ale... Ona jest inna. To co czułem przy niej jest inne od czegokolwiek, co kiedykolwiek czułem. Sama jej obecność w moim życiu, w moim domu, była jak... jak przebłysk zachodzącego słońca w pochmurny dzień. Wszystkie barwy tęczy po burzy. Ten spokój, a jednocześnie buzująca, wręcz trzeszcząca w powietrzu energia, napięcie, prąd przebiegający między naszymi ciałami. Czy to normalne? Zawsze tak jest? - pytam kompletnie rozbity. Czuję się jak zagubiony chłopiec kroczący we mgle, po nieznanym.
- Nie jestem ekspertką, bo jak sam wiesz, zamiast na ślubnym kobiercu stanęłam przed ścianą z paskami, zamknięta na czterdzieści osiem. Jednak szczerze powiedziawszy, sądzę że to coś,co trafia się raz na milion. Albo częściej, ale tylko przy właściwej osobie.
- Uważasz, że ona jest właściwa dla mnie? - pytam z niedowierzaniem. - Przecież ona jest z całkiem innego świata. Ma firmę, kasę jak lodu, dużą rodzinę i plany na życie. A ja? Pracuję w klubie ze striptizem na śmieciówce, mieszkam na strychu, chodzę z buta, nie mam grosza przy duszy i jestem cholernym outsiderem. Co ja niby mogę jej dać? - nadmiar emocji wrze mi pod skórą, aż wycieka na zewnątrz w postaci żalu i bezsilności. Czuję się jak gówno - zimne, zaschnięte, leżące pod płotem znienawidzonego sąsiada.
- Naprawdę uważasz, że tak Cię postrzega świat? Że tylko tym dla niej jesteś? Że ja Cię tak widzę? - szok wypisany na twarzy Joasi jest prawdziwy.- A nie? - opadam bezsilny na ławkę, którą mijamy po drodze. Ona siada przy mnie. Nie patrzę na nią, ale Aśka nie jest z tych, co dają się zbyć. Chwyta moją głowę w dłonie i obraca ku sobie, tak że nie ma już ucieczki. Jej oczy krzyczą, choć usta milczą. Jej oddech przyśpiesza, zupełnie jakby nie nadążał za natłokiem myśli.
- Ty Łosiu! Jak możesz w ogóle tak myśleć? - zamiast krzyku, z jej gardła wydobywa się tylko ciche westchnienie, pełne niedowierzania.
- Nazwałaś mnie Łosiem? - wbrew sobie zaczynam się śmiać, aż zaczyna mnie boleć brzuch. Po chwili oboje się śmiejemy, jakby nic innego się nie liczyło.
Gdy wreszcie się uspokojamy, Joasia sama wsuwa się pod moje ramię i przylega do boku. Jest ciepła, pachnie jak mydło i coś jeszcze, ale nie umiem tego określić. Jej drobniutkie ciało idealnie wpasowuje się w moje, ale nie ma w tym żadnego podtekstu. Czuję emanujące z niej dobro i spokój. I jest to tak cholernie miłe, na tyle że wszystkie inne myśli ulatują mi z głowy. Ta ławka i ta dziewczyna są wszystkim, na czym chcę się teraz skupić. Biorę głęboki oddech i wreszcie oddycham. Naprawdę oddycham.
CZYTASZ
Matowy Chłopiec
ChickLitMówią na mnie Mat. Można by pomyśleć, że to dlatego, iż mam na imię Mateusz. Ale to nieprawda. Wołają tak na mnie, bo jestem matowy. Bez koloru, bez blasku i innego szajsu. Taki jest mój świat. Moje życie. Mówią także, że Polska to dno. Tutaj nic s...