Rozdział 31

2.5K 113 30
                                    

Szybkie kroki roznosiły się echem po długich i szerokich korytarzach, które oświetlone były tylko przez pojedyńcze świece które lewitowały dzięki odpowiednim zaklęciom i przez księżyc, którego łuna wpadała przez zdobione okna. Mężczyzna westchnął zirytowany czując na sobie badawcze spojrzenia portretów przodków z jego rodu. Przyśpieszył chód chcąc jak najszybciej znaleźć się z dala od wścibskich zerkań i szeptów. 

Gdy nareszcie zamknął za sobą ciężkie, rzeźbione drzwi bezgłośnie odetchnął z ulgą. Oparł laskę o drogie biurko z drzewa wiśniowego i skierował się do barku. Sięgnął po Ognistą Whiskey z nieukrywaną rozkoszą, ciesząc się że może pozwolić sobie na odpoczynek po ciężkiej misji, za której wykonanie miał znów wkraść się w łaski Czarnego Pana.

Rozsiadł się w skórzanym fotelu ze szklaneczką alkoholu i uśmiechnął zwycięsko gdy poczuł jak przedmiot który miał zdobyć obija mu się o nogę w kieszeni spodni. Upił łyk i odstawił szklane naczynie na stoliku kawowym, który zrobiony był z tego samego materiału co biurko. Siedział tak pośród ciszy którą przerywały pojedyńcze pohukiwania sów lub szelest liści na drzewach kołysanych przez wiatr.

-Ja nie dam rady. - parsknął prześmiewczo wspominając słowa Antonina Dołohowa, który chciał przejąć jego misję i dostać wyższe położenie w wewnętrznym kręgu. Jednak to on, Lucjusz Malfoy dostał tak upragnione przez innych Śmierciożerców zadanie. I to właśnie on, wykonał je bezbłędnie, za co był z siebie dumny. Chciał już zobaczyć błysk wściekłości i chęć mordu na twarzy Dołohowa i innych którzy uważali go za tylko niepotrzebny balast który utrudnia im życie. 

Sięgnął dłonią do kieszeni spodni i wyciągnął ważny dla jego Pana przedmiot. Obracał powoli między palcami medalion wykonany ze złota, którego koperta wysadzana była zielonymi kamieniami szlachetnymi ułożonymi w literę "S". Wyraźnie czuł bijącą od medalionu czarną magię. Nie wiedział po co Czarnemu Panu medalion Salazara Slytherina, ale wolał nie pytać. Pewnie sprowadziłby na siebie tylko kłopoty, które w tym momencie nie były mu potrzebne.

Wstał z fotelu i chciał przejść parę kroków, jednak zatrzymał się z grymasem na ustach, czując skurcz mięśni w okolicach karku. Warknął zirytowany i odgarnął blond włosy na bok, po to by pomasować sobie obolałe i spięte po misji mięśnie. 

Gdy nieprzyjemne uczucie minęło, podszedł w końcu do biurka i otworzył szufladę. Niby niepozorna, ale kryła drugie dno. Otworzył je i wrzucił do środka medalion. Pozamykał wszystko i nie mając nic innego do roboty, wrócił na fotel. 

Sięgnął po szklankę i zaczął powoli, jakby od niechcenia popijać znajdujący się w szkle złocisty trunek. Leniwie sunął srebrnymi oczami po wszystkim co znajdowało się w jego gabinecie. Nie było tam nic nowego na co mógłby zwrócić uwagę, był już przyzwyczajony do bogatego wnętrza. Ogromne biurko, za którym stał czarny i wygodny fotel, dywan z najlepszych materiałów leżał rozłożony na czarnych, bukowych panelach. Biblioteczka pełna starych i wartych fortunę ksiąg przyprószonych kurzem, zdobione okna z marmurowymi parapetami, które przykryte były ciężkimi zasłonami w bordowym kolorze. Dalej były dwa skórzane fotele, na którym jednym z nich siedział, a pomiędzy nimi znajdował się wcześniej już wspominany stolik kawowy. Wszystko spowite było jakby cieniem i jakąś straszną tajemnicą sięgającą pokolenia wstecz. Jednak mimo wszystko, w gabinecie Lucjusza najbardziej rzucającą się w oczy rzeczą, był gobelin.

Wstał z fotela i podszedł z szklanką Whiskey pod ścianę, na której całej długości, pokazywały się pokolenia rodziny Malfoyów. Jednak coś mu tutaj nie pasowało. Spróbował spostrzec co, w między czasie przystawiając chłodne szkło do małych i pełnych, idealnie wykrojonych ust. Jego oczy mknęły po każdym członku rodu, zaczynając od początków rodu, zbliżając się do teraźniejszości. 

-Co do... - wychrypiał osłupiały patrząc na gałąź z jego synem który powinien być ostatni - ale nie był. Wściekłość i niedowierzanie wzrastało w nim z każdą sekundą w której patrzył na nazwisko obok imienia jego syna oraz dwie gałęzie które rozchodziły się z tej dwójki. Furia ogarnęła go całego, przez co zacisnął palce na szklance tak mocno że pękła. Odłamki szkła upadły z hukiem na podłogę, a niektóre wbiły się w dłoń mężczyzny, przy okazji zalewając ją jeszcze alkoholem. Pieczenie na wewnętrznej stronie dłoni jednak go nie obchodziło. - Zabiję... - wysyczał patrząc z chęcią mordu na swojego potomka, który uśmiechał się do niego z wyższością z płótna gobelinu.


***


-I co? - spytałam odrywając się od czuwania nad bliźniętami. Mama i Draco wymienili spojrzenia i usiedli obok mnie na krzesłach. Znajdowaliśmy się w moim pokoju szpitalnym załatwionym przez blondyna. Dzięki długim namowom Anne Larsen, lekarze przetransportowali inkubator z bliźniakami właśnie do mojego pokoju bym nie musiała chodzić do nich przez pół szpitala.

-Jego stan jest dobry. - powiedziała mama biorąc mnie za rękę. - Ale nie wiedzą kiedy się obudzi. - mówiła co raz ciszej, aż w końcu zakryła usta dłonią i zaczęła cicho szlochać. Bez namysłu od razu przytuliłam rodzicielkę i spojrzałam na Dracona który przyglądał się nam strapionym spojrzeniem.

-Lekarze mówią że to cud że przeżył. - kontynuował słowa mojej matki. - Dostał poważnego wstrząsu mózgu, połamało mu prawie wszystkie kości i ma wiele obrażeń wewnętrznych. 

Mi samej na to wszystko pociekły łzy z oczu, ale starałam nie zaszlochać by nie zasmucić mamy jeszcze bardziej. Draco który jednak zauważył słone krople spływające mi po twarzy, podszedł i kucnął przy mnie, przy okazji całując mnie w kolano. Podniósł na mnie wzrok i cicho westchnął.

-Coś jeszcze? - wydusiłam patrząc mu w oczy. Moja mama głośniej zapłakała, i już wiedziałam. Wiedziałam że jest jeszcze coś, co musi mi powiedzieć. 

-Mia...

-Mów! - krzyknęłam, uderzając pięścią w krzesło obok minie. Zabolało. Prawdopodobnie obiłam sobie kostki, ale to nic.

Ślizgon westchnął ciężko.

-Lekarz powiedział mi że przy uderzeniu w asfalt... - zaczął powoli, uważnie patrząc na moją reakcję. - Przy uderzeniu w asfalt, nieodwracalnie uszkodził sobie pewien istotny odcinek kręgosłupa. - przerwał, patrząc na moje nowe łzy.

-Mów dalej. - syknęłam. - Po prostu to powiedz!

-Jeśli się obudzi. - powiedział wyprutym z jakichkolwiek emocji głosem. - Nie będzie chodził. Do końca życia będzie musiał jeździć na wózku.

Patrzyłam na chwilę na niego trawiąc informację, a potem dołączyłam do mojej mamy która rozpaczliwie zalewała się łzami.

Blondyn podszedł i objął nas obie. Wtuliłam się w jego ramię i szlochałam, zapominając na chwilę o bliźniętach i o związanym z nimi szczęściu.

Jednak nie będzie tak kolorowo.


WPADKAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz