Rozdział 41

2.1K 100 61
                                    

Czuł się, jakby miał zemdleć.

Mięśnie i płuca paliły go i powoli zaczynały odmawiać posłuszeństwa. Nigdy by nie pomyślał, że może tak szybko biec. I tak długo, bo przemierzał szkolne korytarze od dobrych piętnastu minut w najszybszym możliwym tempie. Jego koszula przykleiła się do mokrego od potu ciała. Gardło było wyschnięte na wiór i jedyne o czym teraz marzył to to, żeby się napić. No, i żeby zgraja gryfonów przestała go gonić.

-Wracaj tu, kanalio! - ryknął Weasley. Draco nadal w biegu, obrócił głowę. Wszyscy za nim biegli. Blondyn dziękował w duchu, że zapomnieli w tym momencie o czymś takim, jak różdżka.

Weasley stąpał mu po piętach, parę metrów za nim biegł Potter z Weasleyówną która dołączyła, gdy spotkali ją po drodze na korytarzu, pochód zamykała Brown z Longbottomem. Czasem mijali również jakieś dzieciaki z pierwszych klas, jednak one usuwały się z drogi, żeby nie zostać staranowane.

-Wal się, Łasico! - odkrzyknął Ślizgon i skręcił w zakręt.

I to był jego błąd.

Z hukiem na kogoś wpadł.

Jęknął z bólu, gdy jak upadł, coś wgniotło mu się w brzuch. Otworzył oczy i zaklął w myślach.

-Draco, złaź ze mnie do cholery. - syknęła zgnieciona Nimfadora Tonks. W mgnieniu oka wstał z aurorki, podał rękę by pomóc jej wstać i już miał znowu wystartować, gdy poczuł rękę na swoim ramieniu.

-Mogę wiedzieć gdzie się pan tak śpieszy, panie Malfoy? - spytała nauczycielka Transmutacji, której wcześniej nie zauważył, że stała obok.

-Ja..

-TY! - wrzasnął Weasley, wybiegając zza rogu z całą resztą. Na ich twarzach jasno można było zauważyć szok, jak i złość.

-Muszę iść. - powiedział nerwowo i zaczął odchodzić, jednak tym razem za ramię złapała go kuzynka. Jęknął w duchu.

-On! On!... - mówił Longbottom.

-Co on? - sapnęła nauczycielka, nie wiedząc co się dzieje.

-Ja nic!- wtrącił szybko blondyn. Został zgromiony spojrzeniem przez Tonks.

-Nic? To dlaczego pan uciekał? - spytała McGonagall. - A wy, czemu go goniliście? Nie macie lepszych rzeczy do roboty, tylko musicie biegać przez korytarze, jak banda dzikich małpiszonów?!

-Ja nie uciekałem. - zaprzeczył szybko Draco. Gryfoni posłali mu wściekłe spojrzenia, a Tonks i McGonagall uniosły brwi. - Wybrałem się na brzebieżkę, nie mam pojęcia czemu pobiegli za mną. - ciągnął dalej.

-Łże jak pies! - warknęła Gin. Potter poruszył się niespokojnie na te słowa.

-Czy ktoś może mi wreszcie wytłumaczyć o co tu chodzi?! - krzyknęła wpieniona profesorka. Wszyscy odezwali się na raz. - Cisza! Potter, ty mów.

-Więc, chodzi o to, że.... - zaczął nieporadnie, nie wiedząc jak złożyć zdanie.

-Coś ty znowu zrobił, co? - szepnęła mu do ucha Tonks.

-Nic nielegalnego. - odszepnął, mając minę niewiniątka. Jego kuzynka tylko cicho westchnęła.

-Może się pan wysłowi, panie Potter?

-Byliśmy na lekcji Zaklęć, profesor Flitwick kazał nam poćwiczyć zaklęcie Patronusa. - zaczęła Lavender, widząc że Potter niezbyt umie się teraz wysłowić. - Okazało się że Patronusem Malfoya jest wydra.

-I co z tego? - spytała Minerwa, nic nie rozumiejąc.

-To, pani profesor, że Patronusem Hermiony, również była wydra. - dokończył rudowłosy.

WPADKAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz